Gdy tylko skończył osiemnaście lat, zaczął oddawać krew. Od tego czasu, Kazimierz Gnatkowski regularnie odwiedza punkt poboru krwi i dzieli się z innymi tym, co ma najcenniejszego. Łącznie oddał blisko 60 litrów krwi tyle ile ma lat. Dzięki temu mógł uratować życie nawet stu osobom.
- Nie boję się igieł. Krew zacząłem oddawać spontanicznie, pierwszy raz poszedłem z kolegami ze szkoły – wspomina. - Uczyłem się wtedy w Olsztynie.
Nie było to dla niego trudne doświadczenie. Dzisiaj wspomina je z uśmiechem, co więcej to najczęściej do Olsztyna jeździ, by oddawać krew.
Półtorej godziny pod aparaturą
Co jakiś czas rodzimy klub HDK nagradza go statuetką za kolejne 5 litrów. Na ostatniej, którą otrzymał podczas tegorocznej gali krwiodawców (o tym na stronie obok) widnieje cyfra 55. To już właściwie prawie nieaktualne. Jeszcze w tym roku na jego krwiodawczym koncie zapisze się tyle litrów krwi ile ma lat czyli 60.
- To dlatego, że obecnie dzisiaj oddaję osocze oraz płytki – wyjaśnia. - Wtedy można oddać więcej niż w przypadku pełnej krwi, każdorazowo od 600 do nawet 950 mililitrów.
Sam proces wygląda zupełnie inaczej niż tradycyjne pobranie do woreczka. Po wkłuciu do żyły, krew trafia do specjalnego separatora, gdzie oddzielane są jej składniki, a następnie ponownie wprowadzana jest do organizmu.
- Szczególnie koniec tego zabiegu jest nieprzyjemny, jak już krew wraca do żyły, natomiast cała reszta, oprócz tego, że zajmuje znacznie więcej czasu, jest podobna – wyjaśnia.
Na fotelu, podłączony do aparatury spędza nawet półtorej godziny. Z pewnością miało to wpływ na to, że w olsztyńskim regionalnym centrum krwiodawstwa już wszystkie panie pielęgniarki znają Kazimierza ze Szczytna.
- Już nawet nie muszę mówić jaką mam grupę krwi – mówi z uśmiechem.
Pan Kazimierz podkreśla, że nigdy nie myślał o tym, aby krew oddawać za pieniądze.
- W młodości niektórzy z moich kolegów decydowali się na taką opcję, ale ja nigdy tego nie rozważałem – podsumowuje.
Tatuaż ORh+
Przez ponad pół wieku regularnie oddawał życiodajny płyn. Dłuższą przerwę miał tylko po jednej z operacji i tatuażu, który wykonał w Szwecji. Nikogo nie zdziwi zapewne, że na jego ręce tatuażysta tuszem wypisał jego grupę krwi. Szczytnianin nie zamierza przechodzić na krwiodawczą emeryturę, w dniu kiedy mieliśmy przyjemność spotkać się, wyruszał do Olsztyna aby ponownie zasilić bank w to, co ma najcenniejszego.
- Czasami tylko żona żartuje, że kto by chciał taką starą krew jak moja – uśmiecha się.
Kazimierz Gnatkowski pochodzi z Łatanej Wielkiej w gminie Wielbark. Jako mały chłopiec marzył o tym, żeby jeździć ciężarówką. To marzenie się spełniło. Dzisiaj ma prawo jazdy na wszystkie kategorie. Od motoru, przez osobówkę, auto ciężarowe po traktor. Wiele osób ze Szczytna zna pana Kazimierza, bo przez wiele lat był instruktorem jazdy.
- Myślę, że będzie około tysiąca osób, które uczyłem – wspomina.
Cierpliwy i z poczuciem humoru
Uczniowie wspominają go jako osobę z ogromną cierpliwością oraz dużym poczuciem humoru. Dla niego nie było beznadziejnych przypadków, każdy potrzebował tylko odpowiedniego podejścia.
- Kiedyś trafiła do mnie pani, której inny instruktor powiedział, że jest beznadziejnym przypadkiem. Prawda okazała się zupełnie inna – opowiada. - Wystarczyło odpowiednie podejście i pani jeździ naprawdę dobrze.
Kilka lat temu pan Kazmierz zamienił „elkę” na ciężarówkę. Usiadł za kierownicą wielkiego tira, którym zjeździł praktycznie całą Europę. Jego główną destynacją była Turcja, którą poznał całkiem dobrze.
- Wyjazdy tam były dla mnie przyjemnością – mówi. - To, co miałem okazję zobaczyć zostanie mi na zawsze – dodaje. Za kierownicą tira odwiedził takie kraje jak Serbia, Albania, Syria, Irlandia, Włochy, Ukraina i wiele innych. Podkreśla, że podróże kształcą, rozpoczynając swoją przygodę z wyjazdami do Turcji musiał poduczyć się języka. - Zacząłem od liczebników, bo dla Turków obrazą jest, gdy się u nich coś kupuje i się nie targuje – wspomina. - Przyznam, że nauka tureckiego była dla mnie najciekawsza i sprawiała ogromną radość. Bo oni cieszą się, gdy ktoś próbuje rozmawiać z nimi w ich języku.
Za kierownicą ładuje baterie
Jako doświadczony kierowca pan Kazimierz ma świadomość tego, co może wydarzyć się na drodze i jak wtedy może być potrzebna krew.
- Miałem dużo szczęścia, nie zdarzyło mi się być bezpośrednim świadkiem bardzo poważnego wypadku – wspomina.
Mimo że większość swojego życia spędził za kierownicą, jazda go nie męczy. Wręcz przeciwnie, za „kółkiem” odpoczywa. - Jadąc ładuję baterie. I nie ukrywam wolę jeździć sam – wyjaśnia. - Do tego im trudniejsze warunki na drodze, tym chętniej jadę. Wtedy człowiek się koncentruje, musi być uważny. To takie trochę wyzwanie.
Od pewnego czasu pan Kazimierz pracuje już na miejscu. W dalszym ciągu jeżdżąc autem. Nie ukrywa, że ma czasami ochotę wrócić do bycia instruktorem, czego nie wyklucza. O czym dzisiaj marzy? -
Chyba powoli o emeryturze – mówi. - I o tym, by mieć więcej czasu dla siebie.
Karol Fąfara
Ogromny szacunek. Życzę dużo zdrowia.
Łączy nas krew która ratuje życie.
Super Gość , szacun.