Czwartek, 21 Listopad
Imieniny: Cecylii, Jonatana, Marka -

Reklama


Reklama

Życie nie kończy się... w sanepidzie


We wtorek, 28 lipca, Grażyna Sosnowska rozstała się ze szczycieńskim sanepidem. Kierowała tą placówką 12 lat. Jej miejsce zajmie Tomasz Liwartowski, przybysz z Mazowsza. O życiu i pracy, szczególnie w ostatnim, trudnym dla epidemiologów okresie rozmawiamy ze świeżą emerytką.


  • Data:

Szczytnianka?

 

Od urodzenia i... niechęci, bo przyznam szczerze, że nie miałam w planach pozostawania w Szczytnie. Po maturze wyjechałam na studia do Torunia z tą myślą, że nie wrócę. Później było osiem lat pracy w Olsztynie, w wojewódzkiej stacji sanitarno-epidemiologicznej. Nie było to zbyt daleko od rodzinnego miasta, z którego z konieczności dojeżdżałam, ale praca w innym mieście to jednak już było jakieś spełnienie „emigracyjnych” planów. Sądziłam, że zostanę w Olsztynie na dłużej, nawet już „stałam” w kolejce po mieszkanie, ale los lubi płatać figle: poznałam Ferdynarda i... zostałam w Szczytnie.

 

Studia kierunkowe?

 

Biologia. Ale nie z myślą o sanepidzie, a bardziej o ochronie środowiska, bo zaczynało się o tej ochronie, jeszcze bardzo nieśmiało, mówić w połowie lat siedemdziesiątych. Zresztą wtedy wiele kwestii związanych z ochroną środowiska należało do sanepidu.

 

I na początku chroniła pani...

 

Powietrze. Oceniałam jakość powietrza w olsztyńskim laboratorium. Pobierało się próbki i badało. Metody badawcze były prostsze i mniej precyzyjne. Później badałam jakość wody, już w Szczytnie, bo powiatowe stacje nie zajmowały się powietrzem, a tylko wojewódzkie. To była kwestia podziału kompetencji, które zresztą przez te moje ponad 40 lat pracy w sanepidzie ulegały znacznym zmianom.

 

Co na przykład się zmieniło?

 

Bardzo dużo. Zaczynałam pracę w laboratorium w stacji wojewódzkiej. To był przełom lat 70. i 80. Wtedy każda powiatowa stacja miała własne laboratorium i analiza próbek odbywała się na miejscu. Kiedy przeniosłam się do pracy w Szczytnie i zobaczyłam tutejsze laboratorium. Byłam zaskoczona jego skromnym wyposażeniem. Jeszcze później, po zmianach ustrojowych, sanepidowska rzeczywistość zaczęła galopować. Mieliśmy już dostęp do nowoczesnej aparatury, tyle że ten dostęp był bardzo kosztowny. W strukturach powiatowych sanepidów doszło więc do dużych zmian – w 2005 r. zlikwidowane zostały laboratoria w stacjach powiatowych. Początkowo byłam pełna obaw, bo nierzadkie były sytuacje, kiedy badania próbek trzeba było przeprowadzić bardzo szybko, nawet jeśli nie były one precyzyjne. Z perspektywy lat uważam jednak, że była to korzystna zmiana. W województwie działają obecnie trzy nasze laboratoria, świetnie wyposażone, transport próbek jest bardzo dobrze zorganizowany. Zmienił się też zakres zadań, wynikający głównie z tego, że – jak mówiłam – niegdyś sanepid zajmował się też tym, co obecnie jest w gestii inspekcji ochrony środowiska. Dziś na przykład badamy wodę i jej czystość tylko w obrębie kąpielisk, bo sanepid zajmuje się wyłącznie takimi zagadnieniami, które są blisko człowieka, które mają bądź mogą mieć wpływ na jego zdrowie. Jakość wód poza kąpieliskami to już sprawa ochrony środowiska.

 

Z tych początkowych lat pracy, badania powietrza, wody czy hałasu pamięta pani jakieś szczególne wydarzenie?

 

Jeśli chodzi o hałas, to pamiętam skargę na jeden ze szczycieńskich sklepów, który wentylatory miał wyprowadzone na stronę pobliskich bloków mieszkalnych. Było to faktycznie uciążliwe i udało się doprowadzić do tego, że te wentylatory zostały przeniesione na inną stronę budynku. Z wodą spory problem swego czasu miała gmina Pasym. W wodociągu pojawiły się bakterie z grupy coli. Nie jest to rzadki przypadek, ale zwykle gminy radzą sobie z takim problemem w ciągu miesiąca, góra dwóch. Wtedy nie skutkowała wielokrotnie przeprowadzana dezynfekcja wodociągu, jak również nie udawało się ustalić źródła zanieczyszczenia. Ostatecznie okazało się, że przyczyna leżała w zabezpieczeniu wieżowego zbiornika wody, do którego najprawdopodobniej wpadł jakiś ptak. Zanieczyszczenie wody było efektem jego rozkładu.


Reklama

 

Bakterie coli dość często pojawiają się w różnych wodociągach...

 

Nie tak często jak dawniej. Nie ma też już praktycznie innych problemów z jakością wody. Przed laty nadmiar żelaza czy manganu był niemal standardem. Skargi, że z kranów leci „brązowa woda”. były bardzo częste. Dziś się praktycznie nie pojawiają. To też taki przykład na to, że sanepid działa przede wszystkim profilaktycznie, że badania i kontrole, jakie prowadzimy, mają na celu przede wszystkim zapobieganie zagrożeniom, ale też lata takiej naszej działalności przynoszą efekty innego rodzaju, w postaci wiedzy i świadomości. Przed laty zdarzały się na przykład przypadki zatruć zbiorowych czy to w stołówkach, czy w ośrodkach kolonijnych, a od lat już nie występują. Respektowanie wymogów sanitarnych, nie tylko w jadłodajniach. ale w całym łańcuchu, od początku produkcji środków żywnościowych, przynosi więc efekty.

 

Można by więc powiedzieć, że panująca pandemia wyzwoliła was z rutyny i nudy...

 

To rzeczywiście coś wyjątkowego i nowego dla wszystkich, chociaż – na szczęście – na razie w naszym powiecie większego zagrożenia nie ma. Po tym pierwszym, marcowym przypadku nie mieliśmy kolejnych. Pojawił się dopiero w tym tygodniu. Potwierdzenie otrzymaliśmy dokładnie 24 lipca.

 

Czy to oznacza jednak wzrost zagrożenia? Jakie są prognozy? Będzie więcej?

 

Wszystkie osoby, z którymi ten kolejny chory miał kontakt, zostały objęte kwarantanną profilaktyczną. To 24 osoby. Badania rutynowo robi się w 9-10 dniu odosobnienia. Każda z osób pozostających na kwarantannie jest informowana o możliwości przeprowadzenia badania w kierunku koronawirusa. Jeśli wynik jest ujemny, taka osoba jest zwolniona z kwarantanny. W obecnym przypadku, zakażona kobieta mieszka z dzieckiem, które mimo to dotychczas nie zostało zakażone. Zresztą osoba zakażona nie ma objawów chorobowych.

 

Skoro tak, to w jaki sposób ten przypadek został ujawniony?

 

To dotyczy pracownika WSPol. W związku z tym, że zostali tam przyjęci nowi studenci, przeprowadzono kontrolne badania przesiewowe i w ich efekcie właśnie stwierdzono, że jedna osoba jest zakażona.

 

Czy w przypadku osób, które nie mają objawów, mówi się o chorych czy o nosicielach?

 

Mówi się o zakażonych bezobjawowo czyli właściwie o nosicielach. W takich przypadkach osoby te mogą być izolowane w warunkach domowych, bez potrzeby hospitalizacji.

 

Jak się więc przekonać o tym, czy się jest zagrożeniem dla innych czy nie?

 

Są dwa rodzaje testów: genetyczny – określający obecność wirusa oraz immunologiczny – stwierdzający, że organizm wyprodukował przeciwciała, a te wskazują, że dany człowiek miał z kontakt i jego organizm go pokonał. Zagrożenie dla innych stanowi osoba, w której organizmie wirus jeszcze się panoszy. Tyle że przy tak wielu potwierdzonych już przypadkach osób zakażonych bezobjawowo niezwykle trudno jest się przed tym wirusem ustrzec. Dlatego tak ważne jest zachowanie wszystkich wymaganych zaleceń dotyczących ochrony, w tym głównie maseczek w miejscach publicznych. Ponieważ nie możemy mieć pewności, że nie jesteśmy nosicielami wirusa, powinniśmy ograniczać ryzyko, że zrobimy krzywdę komuś innemu, kto na wirusa nie będzie tak odporny, jak my. Można przyjąć, że zakażona pracownica WSPol. to właśnie ofiara jakiegoś innego nosiciela, który nie respektował podstawowych zasad bezpieczeństwa.

Reklama

 

Inaczej mówiąc, osoby chore bezobjawowo, niezależnie od tego, czy o tym wiedzą, czy nie, nie stosując środków bezpieczeństwa, mogą stać się mimowolnymi zabójcami?

 

Jest to możliwe. Nieświadomy, ale i niezabezpieczony nosiciel wirusa nie wie przecież, czy któraś z osób w zatłoczonym sklepie, na targowisku, w kinie czy na innej imprezie nie jest poważnie chora na serce, nie ma miażdżycy, odmy, cukrzycy czy innego poważniejszego schorzenia. Ale jeśli zakazi tę osobę, to w jakimś niemałym ułamku będzie winny skutkom. A niemal na 100 procent można przyjąć, że ta osoba, jeśli zostanie zakażona, ciężko zachoruje i zapewne umrze.

 

W ostatnich dniach liczba potwierdzonych zakażeń drastycznie rośnie...

 

I do tego właśnie zmierzam. Rozumiem, że lato, wakacje, urlopy, że przez tych kilka minionych miesięcy wielu ludzi uznało, że skoro nie zachorowali, to nie ma zagrożenia... Ale powtarzam – wiele osób zwyczajnie nie wie czy nie chorowało i czy nie jest nosicielem albo czy nie stanie się nim jutro czy za tydzień i czy nie przyczyni się do tego, że ktoś inny ciężko zachoruje.

 

Pani się rozstaje z firmą, więc czekają panią już ciągłe wakacje. Zachowa pani ostrożność?

 

Nie planuję jakichś niebezpiecznych eskapad. Może poza częstszymi niż dotychczas wypadami do kina, bo film lubię. Podobnie jak lekturę. Lubię jeździć rowerem, więc będę spędzać czas także na wycieczkach. Więcej uwagi poświęcę pracom w letniskowym domku, na działce. Może to zabrzmi dziwnie, ale najlepiej odpoczywam i odstresowuję się przy pieleniu grządek. Ale to nie znaczy, że przez resztę życia zamierzam usuwać chwasty z ogródka. Może zapiszę się na uniwersytet III wieku, jak na aktywną seniorkę przystało? Nie chciałabym się zamykać w czterech ścianach, odcinać od ludzi, od tego, co lubię i chcę jeszcze zrobić, i liczę na to, że w obecnej sytuacji ludzie będą na tyle odpowiedzialni i wrażliwi na innych, bym się nie bała tej aktywności.

 

 

 

Grażynę Sosnowską na stanowisku dyrektora szczycieńskiego sanepidu zastąpił Tomasz Liwartowski, który z bukietem róż przybył po schedę we wtorek, 28 lipca, aż z Wyszkowa.



Komentarze do artykułu

Ja

Mogą stać się mimowolnymi zabójcami... Hahaha.

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama