Piątek, 19 Kwiecień
Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa -

Reklama


Reklama

W pojedynkę lub w drużynie – felieton Andrzeja Seweryna


Sądzę, że niewielu jest takich ludzi w Polsce, którym nazwiska: Iga Świątek i Robert Lewandowski nic nie mówią. Oboje wymienieni przed chwilą ludzie to dzisiaj bodaj najwybitniejsi polscy sportowcy, znani i rozpoznawalni niemal na całym świecie. Istnieje jednak pomiędzy nimi pewna, dość istotna, różnica.


  • Data:

Otóż panna Iga Świątek odnosi w tenisie spektakularne sukcesy, od wielu tygodni jest pierwszą rakietą świata i swoje błyskotliwe zwycięstwa oraz wspaniałe zagrania, którymi zachwyca się cały tenisowy świat, zawdzięcza wyłącznie sobie, ponieważ tenis jest sportem indywidualnym.

 

Oczywistym jest, że za jej sukcesami kryje się bardzo profesjonalna praca całego sztabu szkoleniowego z osobistym trenerem na czele. Jednakże ostateczny sukces lub porażka na korcie leży w jej rękach, nogach, mentalnym przygotowaniu oraz taktyce. To ona i tylko ona gra, wygrywając lub przegrywając, co jej się ostatnio bardzo rzadko zdarza. Stąd tak spektakularna kariera naszej przesympatycznej zresztą mistrzyni.

 

Oby tylko te światowe sukcesy nie uderzyły jej do głowy i żeby nic nie straciła ze swej spontaniczności, poczucia humoru i niezgrywania się na kapryśną celebrytkę – czego jej szczerze życzę. Bo na tym także polega światowa klasa sportowca – klasa, jaką pokazuje na boisku czy korcie, ale także poza nim.

 

Robert Lewandowski z kolei reprezentuje sport zespołowy, czyli piłkę nożną, w której gra dziesięciu zawodników w polu i jeden bramkarz. Nasz kapitan reprezentacji, a od niedawna zawodnik FC Barcelona, pełni rolę środkowego napastnika, czyli najbardziej wysuniętego zawodnika formacji ataku, którego zadaniem jest strzelanie bramek. To jednak, ile jego strzałów znajdzie drogę do bramki przeciwnika, zależy nie tylko od niego, ale także od jego kolegów z drużyny, a szczególnie tzw. skrzydłowych i pomocników.

 

To oni właśnie mają za zadanie podawać piłkę swojemu koledze-snajperowi i jeśli zrobią to precyzyjnie i we właściwym momencie i tempie, reszta jest już tylko formalnością. Bo pan Robert umie robić użytek z dobrze podanych mu piłek i trafia wtedy z niebywałą skutecznością. Sam może co prawda czasami wypracować dobrą pozycję strzelecką, ale zwykle liczy na podania, czyli tzw. asysty swoich kolegów z boiska, wszak futbol to gra zespołowa, a nie indywidualna jak tenis czy na przykład bieg sprinterski lub skok o tyczce.


Reklama

 

Jedni sportowcy osiągają sukcesy indywidualne, inni z kolei – jak napastnicy w piłce nożnej – co prawda sami strzelają gole, ale na te ich sukcesy pracuje czasem wręcz cała drużyna wraz z obrońcami i bramkarzem. Jeśli bowiem defensywa powstrzyma skutecznie atak przeciwnika, to wtedy jest szansa na szybki kontratak i kolejną bramkę. Jeśli więc drużyna nie gra skutecznie na swoich napastników, wtedy trudno o zwycięstwo i wygraną.

 

Tak było chociażby w przedostatnim meczu naszej narodowej reprezentacji z Holandią na Stadionie Narodowym w Warszawie. Nie tylko nasi przegrali ten mecz w stosunku 0:2, co w sporcie się zdarza, bo przeciwnik był po prostu lepszy, ale do tego Robert Lewandowski właściwie nie oddał ani jednego strzału na bramkę.

 

Niektórzy zarzucali mu, że niedostatecznie przyłożył się do tego meczu, a mocno strofował swoich kolegów. Z drugiej strony jednak inni zawodnicy z drużyny nie potrafili skutecznymi podaniami stworzyć naszemu napastnikowi dogodnych sytuacji do oddania celnych strzałów. Piłka nożna to sport drużynowy. Kiedy w Bayernie koledzy wspaniale współgrali z Robertem Lewandowskim, ten strzelał mnóstwo bramek i wygrał z tą drużyną wszystko, co w Bundeslidze było do wygrania. Teraz podobnie zaczęło dziać się w Barcelonie i oby ta zwycięska passa trwała jak najdłużej.

 

Dlaczego o tym wszystkim piszę w tym felietonie? Otóż w życiu duchowym człowieka jest podobnie. Za pewne decyzje, wybory i posunięcia ponosimy przed Bogiem osobistą i indywidualną odpowiedzialność. Bóg każdego z nas z tego rozliczy – bo tak mówi Pismo Święte. Czy odniesiemy życiowy sukces, czy dopadnie nas klęska lub przegrana – wszystko to zależy od nas samych, jak to bywa na przykład w tenisie czy innych sportach indywidualnych.

Reklama

 

Są jednak takie sfery życia, kiedy musimy działać i pracować zespołowo i nasze powodzenie lub niepowodzenie zależy również od innych ludzi. Tak dzieje się w naszych małżeństwach i rodzinach, w miejscach naszej pracy czy nauki, w naszych relacjach sąsiedzkich i międzyludzkich, a także w naszych kościelnych wspólnotach. Musimy nauczyć się grać nie tylko na nasz własny sukces, ale także na rzecz innych: naszych bliskich w rodzinie, naszych kolegów w pracy czy wreszcie mając na uwadze dobro naszych duchowych sióstr i braci w swojej wspólnocie kościelnej.

 

Dbając o dobrą współpracę i wyrzekając się wszelkich form egoizmu, możemy wszyscy wygrać, albo sromotnie przegrać, jeśli stworzymy przestrzeń dla konfliktu, złych ambicji, partykularnych interesów i nie „będziemy podawać piłek” tym, którzy są w dogodniejszej sytuacji od nas. Jeśli chcemy strzelać sami, to również inni nie będą nam podawać, a wtedy nikt nie zdobędzie gola i przegraną będziemy mieli jak w banku.

 

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama