Urodził się 2 maja 1955 roku w Warszawie. Z zamiłowania brydżysta i szachista, z zawodu – żołnierz. – Tradycje mundurowe w mojej rodzinie sięgają już trzech pokoleń, począwszy od dziadka, który w Wałbrzychu był strażakiem, poprzez ojca żołnierza i skończywszy na mnie – mówi pan Wojciech. ...
Urodził się 2 maja 1955 roku w Warszawie. Z zamiłowania brydżysta i szachista, z zawodu – żołnierz. – Tradycje mundurowe w mojej rodzinie sięgają już trzech pokoleń, począwszy od dziadka, który w Wałbrzychu był strażakiem, poprzez ojca żołnierza i skończywszy na mnie – mówi pan Wojciech.
Swoją przygodę z mundurem rozpoczął dokładnie 15 września 1974 roku w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Łączności w Zegrzu. – Częściowo namówił mnie do tego ojciec, który po wojnie odbywał zasadniczą służbę wojskową i w armii pozostał do drugiej połowy lat 60. Po ukończeniu szkoły oficerskiej otrzymał przydział do dywizji lotniczej w Malborku. Swoją wojskową karierę rozpoczął w dywizjonie lotniczym od etatu dowódcy plutonu, a skończył jako oficer sztabowy. Służył w niej aż do chwili rozformowania jednostki w 1991 roku. Następnym etapem w zawodowej karierze kapitana Wojciecha Kowarzyka była Jednostka Wojskowa 2031 Lipowiec.
- Po raz pierwszy na Mazury przyjechałem jeszcze w czasach, gdy uczyłem się w liceum. Było to na początku lat 70. ubiegłego wieku. Dzięki organizowanym przez szkoły obozom trafiłem wówczas do Rucianego. – Od samego początku jestem też niejako uczuciowo związany z Krainą Wielkich Jezior, ponieważ to stąd pochodzi moja małżonka Halina, poznana podczas jednego z takich wyjazdów. Początkowo ograniczało się to do wakacyjnych spotkań i wymiany korespondencji, a z czasem – jak to się mówi w wojskach łączności - coś „zaiskrzyło” i po prawie siedmiu latach naszej znajomości, w 1979 roku, stanęliśmy na ślubnym kobiercu i powiedzieliśmy sobie sakramentalne „tak” - opowiada żołnierz.
- Pamiętam Szczytno z pierwszej połowy lat 70. ubiegłego wieku. Jak większość podobnych miasteczek, sprawiało przygnębiające wrażenie: szare i bez żadnego uroku. Takie nijakie po prostu. Przyjeżdżałem wówczas do Szczytna, bo moja obecna małżonka uczyła się w tym mieście w szkole średniej. Mimo ogólnie panującej szarości postawiłem sobie wtedy za cel, że na Mazurach muszę kiedyś mieszkać. Na chwilę obecną Szczytna nie zamieniłbym na żadne inne miasto - podkreśla.
Warszawę – jak wspomina pan Wojciech – opuścił ponad trzy dekady temu bez jakiegokolwiek żalu. Obecnie do stolicy wybiera się tylko w ramach odwiedzin najbliższych i znajomych. – To już nie jest miasto dla mnie. W Warszawie przesiedzę dzień, może dwa i już chcę wracać do swojego Szczytna. Po prostu męczy mnie wszechobecny zgiełk i tłumy. Mamy dwójkę dorosłych dzieci, które jak na razie podjęły odwrotne decyzje: ja uciekłem na Mazury, one z Mazur – do stolicy. Pan Wojciech opowiada, że gdyby obecnie przyjechał z Warszawy do Szczytna po raz pierwszy, to miasto zrobiłoby na nim bardzo dobre wrażenie. – Prawie całe śródmieście jest odnowione i sprawia wrażenie estetycznego, a dwa jeziora w centrum miasta potęgują doznania wzrokowe. Przyjemnie jest teraz chodzić nie tylko po ulicach, ale i terenach zielonych. – Znajomym, którzy do mnie przyjeżdżają, podobają się deptaki i ścieżki rowerowe wokół jezior. Szczytno wygląda teraz pięknie w porównaniu do miasta, jakie reprezentowało ponad trzydzieści lat temu.
Na początku swojej kariery w Lipowcu kapitan Wojciech Kowarzyk trafił na stanowisko w sekcji operacyjnej, a następnie było dowództwo. Na koniec jako szef sekcji wrócił do swojej starej i wyuczonej specjalności, czyli łączności. W 1991 roku zmiana służbowego przydziału wyglądała bardzo korzystnie: praca i życie na Mazurach były spełnieniem wcześniejszych marzeń, było tez bliżej do stron rodzinnych żony, do krewnych i przyjaciół. Mimo to pierwsze cztery lata nowej pracy nie były łatwe, bo najbliżsi kapitana zostali w Malborku. Mnóstwo czasu spędzał na podróżach między oboma miastami, by każdą wolną chwilę spędzić z rodziną. - Ale niestety, każdy kto decyduje się nosić wojskowy mundur musi się liczyć z tym, że takie „wędrówki” są wpisane w trud żołnierskiej służby - podkreśla. – Jak widać, swoją przygodę rozpocząłem w łączności i na łączności kończę - komentuje fakt przejścia na garnuszek „wojskowego ZUS-u”, do którego to faktu ma ambiwalentny stosunek. - Po tylu latach jest niezwykle ciężko rozstać się z mundurem – przyznaje.
Z uśmiechem podkreśla, że pomimo tylu lat spędzonych na Mazurach i w służbie, nie dorobił się jakiegokolwiek domku nad jeziorem. Jedyny „luksus”, na jaki pan Wojciech sobie pozwolił, to działka ogrodnicza i każdą wolną chwilę stara się tam spędzić. Nie jest to łatwe, bo kapitan Kowarzyk jest niezwykle aktywnym człowiekiem.
Wcześniej, gdy służył w Malborku, należał do ligi okręgowej tenisa stołowego, aczkolwiek od wielu już lat pasją pana Wojciecha jest również brydż i szachy. – To zmusza umysł do wysiłku i w jakiejś formie nie pozwala mu się szybko zestarzeć – dodaje ze śmiechem. Kiedyś należał do klubu brydżowego i szachowego, ponieważ jak twierdzi – wyniósł to z domu, ponieważ jego ojciec był zapalonym brydżystą. – Na tzw. „stare lata” zachciało się jeździć rowerem i praktycznie codziennie pokonuję dystans 30-40 kilometrów. Zachęcam wszystkich do takiej formy odpoczynku, a wszystkim czytelnikom „Tygodnika Szczytno” życzę przede wszystkim pogody ducha i dużo radości z tego, że można mieszkać w tak pięknym regionie i mieście, jakim jest Szczytno.
Robert Arbatowski
Nik
Dobry kolega, ma zacięcie spoetowe