Czwartek, 21 Listopad
Imieniny: Cecylii, Jonatana, Marka -

Reklama


Reklama

Tylko Iwona jest dla mnie świętą


Niespełna rok upłynął od śmierci Iwony Jurczenko-Topolskiej. Dziennikarki, która stała się życiowym natchnieniem dla męża – Krzysztofa. Ciężkie choroby i śmierć nie wybierają. Jednako dotykają i tych, którzy z ledwością wiążą koniec z końcem, i tych, którzy opływają w dostatek. - Pieniądze to odpowiedzialno...


  • Data:

Niespełna rok upłynął od śmierci Iwony Jurczenko-Topolskiej. Dziennikarki, która stała się życiowym natchnieniem dla męża – Krzysztofa. Ciężkie choroby i śmierć nie wybierają. Jednako dotykają i tych, którzy z ledwością wiążą koniec z końcem, i tych, którzy opływają w dostatek. - Pieniądze to odpowiedzialność – mówi Krzysztof Topolski. I to właśnie odpowiedzialność, ale też i inteligencja oraz sposób postrzegania świata stanowiły cement, który scalił Krzysztofa i Iwonę na długich dwadzieścia lat.

- Nie długich – zaprzecza Krzysztof. - Nasze wspólne życie i miłość trwały o wiele za krótko, a Iwona odeszła za wcześnie. Jak zawrzeć w krótkim artykule historię, która powinna pokryć setki książkowych stronic? Wydaje się to niemożliwe, ale spróbujmy, przynajmniej w zarysie.

W takie cuda nie wierzę

Krzysztof Topolski (Żyd z urodzenia i przekonania, i polityczny emigrant) przyjechał do Polski z Kanady w październiku 1990 roku, by uczestniczyć w końcowej fazie edycji swojej książki pt. „Alianci”. Była to opowieść faktograficzna, z konieczności momentami zbeletryzowana. - W jednym z wątków amerykański pilot w jedną noc miał się zakochać, oświadczyć i ożenić – wspomina Krzysztof. - Poprosiłem współautora, by tę scenę napisał, bo aż takie cuda się nie zdarzają.

Między poznaniem a zaręczynami Iwony i Krzysztofa upłynęła... godzina. - Przyjaciele zorganizowali wieczorne spotkanie przy kawie – wspomina. - Taka sobie „randka w ciemno”. Ja wiedziałem o Iwonie tylko tyle, że zrobiła świetny wywiad z Kiszczakiem, ona – że ma poznać kanadyjskiego biznesmena. Dosłownie, a mam na to świadków, po godzinie rozmowy spytałem czy zostanie moją żoną, a ona się zgodziła. Takiego cudu w żadnej książce, a we własnej tym bardziej nie spotkałem – opowiada Krzysztof. - To było dokładnie 11 października 1990 roku.

Oboje mieli za sobą niekoniecznie sympatyczne doświadczenia życiowe, a wraz z nimi – sporą dozę ostrożności. Oboje – „niewolnicy” pióra - o miłości od pierwszego wejrzenia czytali tylko w książkach. Obojgu wystarczyła godzina, by stać się takiej miłości niewolnikami.

„Pier...sz jak potłuczony”...

…to jeden z najczęściej używanych argumentów podczas rodzinnych rozmów. A tematów do polemik nie brakowało. Zarówno Krzysztof, jak i Iwona pilnie śledzili bieżące wydarzenia lokalne, krajowe i światowe, a wspólnie czytane książki też stanowiły świetną kanwę do rozmów. Nie musieli i nie zawsze byli jednomyślni, a różnicę poglądów, w ferworze merytorycznego sporu kwitowali lapidarnym „Pier...sz jak potłuczony(a)”. - Ale nigdy przez te 20 lat nie padły między nami na przykład takie słowa jak: „odwal się” czy „odczep się”. Nigdy - opowiada Krzysztof. - Mogliśmy się różnić w poglądach czy ocenach, ale wzajemne relacje i uczucia zawsze były takie same, po prostu kochaliśmy się, rozumieliśmy, szanowaliśmy własne odmienności, uzupełnialiśmy się jak dwa przystające klocki puzzli.

Miłość pod piramidami


Reklama

- Przez te 20 lat rozstawaliśmy się rzadko, najwyżej na kilka dni, kiedy wyjeżdżałem w interesach w strony, gdzie mogło być niebezpiecznie. Ale staraliśmy się być ze sobą ciągle – opowiada dalej Krzysztof. - Czerpaliśmy ze świata i z życia pełnymi garściami. Owszem, moja sytuacja finansowa na to pozwalała, ale szczęścia nie daje widok piramid, tylko więź i autentyczna miłość. Nie wątpię, że tyle samo radości życia, wspólnego życia, czerpalibyśmy ze spaceru leśną ścieżką po mazurskich lasach, jak z wyprawy na Karaiby.

Choroba nie wybiera

Zasobność portfela nie chroni przed chorobami i niczyje życie nie jest usłane tylko różami. - W 2009 roku u Iwony stwierdzono niewielki guzek w górnym płacie płuca – mówi Krzysztof. - Słowo „rak” brzmi jak wyrok i jest najgorszym, które człowiek może usłyszeć. Wtedy nie istniały dla mnie żadne granice ani przeszkody, by wyleczyć Iwonę. I udało się – przynajmniej tak to początkowo wyglądało. Po roku zaczęła uskarżać się na silne bóle głowy. Badania wykazały dużego guza mózgu. Jego niemal natychmiastowe usunięcie i bardzo agresywna chemioterapia nie zdały się na wiele. - Pod koniec 2010 roku lekarze nie zostawili już żadnej nadziei. Wróciliśmy do domu w Romanach, w ukochane przez nią miejsce – opowiada Krzysztof mechanicznym głosem, z którego znikła dynamika. - Kupiłem specjalne łóżko, by łatwiej Iwonę pielęgnować, spędzałem przy niej niemal cały czas. Oddychała z trudem, nie mogła już mówić, ale wiedziałem, że potrzebuje bliskości, bo ja jej też potrzebowałem. Całowałem ją, gdy umierała – ukradkiem ociera oczy. - Odeszła z moim pocałunkiem na ustach. 

Być człowiekiem

- Dopóki będzie istniał ostatni antysemita na ziemi, ja będę podkreślał, że jestem rodowitym, rasowym Żydem – zapewnia Krzysztof Topolski. - Także ateistą, też rasowym, ale od śmierci Iwony nie chcę myśleć, że jesteśmy tylko przypadkowym zbiorem atomów. Wolę myśleć, że Iwona gdzieś tam jest, że mnie i dzieci widzi, towarzyszy nam, dopinguje do życia i do działania. Dlatego chcę jeszcze wiele zrobić, przede wszystkim dla dzieci, bo pomoc innym zawsze była dla Iwony najważniejsza.

Iwona Jurczenko-Topolska, choć chrześcijanka, żyła w zgodzie z żydowskim przykazaniem: „Być człowiekiem”. Tę tendencję jej bliscy, a mąż szczególnie, podkreślili w epitafium zdobiącym Jej nagrobek: „Piękna duchem i ciałem kochała z wzajemnością cały świat i wszystkich ludzi. Oby Stwórca pozwolił nam się z Nią spotkać”.

Codzienne oblicze człowieczeństwa

Kiedy dziewięć lat temu Iwona i Krzysztof Topolscy zdecydowali się na dzieci – adoptowali rodzeństwo – gromadkę zagubionych i zaniedbanych dzieciaków, wtedy w wieku: 3, 5 i 7 lat. Dziś to już trójka nastolatków – świadomych własnych możliwości, otwartych, odważnych, przed którymi życie stoi otworem. - Kiedy było już pewne, że Iwona nie wyzdrowieje, przeprowadziłem z dziećmi poważną rozmowę. Przede wszystkim zapewniłem, że na zawsze zostaniemy rodziną, nawet gdy mamy już z nami nie będzie – mówi Krzysztof. Dom i rodzinne ciepło podarowane okrutnie poturbowanym przez życie dzieciakom to nie jest jedyny wychowawczy sukces Iwony i Krzysztofa Topolskich. Młodych, zdolnych ludzi, którzy tym dwojgu wiele zawdzięczają – jest znacznie więcej. - Już w pierwszym tygodniu narzeczeństwa ustaliliśmy z Iwoną, że będziemy nasz dostatek dzielić po połowie: dla siebie i dla innych. Owszem, byliśmy obrzydliwie bogaci, ale pewnie mało kto uwierzy czy zrozumie, że czasem wręcz wstydziliśmy się tego bogactwa – wspomina Krzysztof. - Jakiś czas temu chodził mi po głowie pomysł kupienia samolotu, bo to takie modne. Ale pomyślałem sobie: „a na ch...j mi samolot, jeśli za te pieniądze mogę wychować czy pomóc w nauce co najmniej kilkorgu mądrym, ale biednym dzieciom?” I tak właśnie staraliśmy się z Iwoną żyć i działać.

Reklama

W imię wspólnych ideałów

Mimo że Iwony Jurczenko-Topolskiej nie ma już wśród nas od blisko 9 miesięcy, jej mąż – Krzysztof ani nie zapomina, ani nie zamierza zmienić ich wspólnego, małżeńskiego nastawienia do życia i bliźnich.Inaczej mówiąc – nie tylko chce kontynuować to, co wspólnie z Iwoną rozpoczął, ale też tę działalność rozwijać, a wszystko – w imię pamięci o żonie i dla spełnienia jej ideałów. - Niedługo ukaże się drukiem ostatnia książka Iwony, opracowana na podstawie jej wywiadu z Andrzejem Wojciechowskim, twórcą Radia Zet - informuje Krzysztof Topolski. - Dochód z książki, moje własne i przyjaciół pieniadze będą zaczątkiem fundacji imienia Iwony, która to fundacja zajmie się pomocą dzieciom niepełnosprawnym. - Zaangażowałem się już w projekt, dotyczący adaptacji budynku przy ul. Pola w Szczytnie – dodaje. - Tam będzie nie tylko siedziba klubu Kyuokusin Karate, którego zawodnicy rozsławiają Szczytno na caly świat, ale też na przykład tzw. „świetlik” czyli specjalna świetlica dla dzieci niepełnosprawnych i solidna przychodnia rehabilitacyjna. Moim marzeniem jest, by ten budynek nadbudować o jedną kondygnację, w której znalazłoby się miniplanetarium dla dzieci.

Żywa we wspomnieniach

- Ratuję się wspomnieniami, przywołuję dźwięk jej śmiechu. Czasem staję w drzwiach tarasu i patrzę na ogród, bo to widok, o którym Iwona na krótko przed odejściem powiedziała: „Jak tu pięknie!” Czasem patrzę na ekran telewizora, co nie znaczy, że coś widzę. Ostatnio próbuję znów czytać, choć przychodzi mi to z trudem - odpowiada Krzysztof na pytanie, jak radzi sobie ze stratą ukochanej osoby. - Wszyscy znają słowo „żałoba”, ale nie zrozumie jej ten, kto nie stracił kogoś bliskiego – twierdzi Krzysztof. - Głęboka żałoba jest niewyobrażalna, ogrom żalu i uderzającej falami pustki jest tak dojmujący, że nie da się go nawet w przybliżeniu opisać słowami. Powoli, ale bardzo powoli zaczynam sobie z tą żałobą radzić. Nie wiem czy już pozostanę samotny, ale pewne jest, że Iwony nikt nie zastąpi. Była jedyna i niepowtarzalna, dla mnie – doskonała. A najważniejsze, że była dobym człowiekiem i będę się starał, by o tym nikt nie zapomniał.

Halina Bielawska

fot. Tomasz Mikita



Komentarze do artykułu

Magda Hannay

Hi Krzysztofie, Od dłuższego czasu próbuję się z tobą skontaktować, ale jakoś mi nie wychodzi. A miło byłoby pogadać, przy kawie czy na FaceTime. Bywam w Polsce, mam tutaj dom, niemniej większość czasu spędzam w Anglii. Moje namiary się nie zmieniły. Serdecznie pozdrawiam, Magda Hannay

...

Łzy...

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama