Czwartek, 21 Listopad
Imieniny: Cecylii, Jonatana, Marka -

Reklama


Reklama

Teczkowi dyrektorzy – felieton Leszka Mierzejewskiego


No i doczekaliśmy się nowej fali, inni mówią - nowego porządku w zatrudniania „swoich” przedstawicieli w różnego rodzaju komisjach, radach społecznych, radach nadzorczych, czy też w podległych jednostkach. Według mnie to chichot historii, bo nic się nie zmieniło od czasów komuny. Dlaczego? Wiem to najlepiej, po prostu doświadczyłem tego na własnej skórze! Już 8 stycznia 1980 roku, jako młody człowiek, zostałem mianowany na stanowisko zastępcy dyrektora w Północnych Zakładach Przemysłu Lniarskiego w Szczytnie.



8 stycznia 1980 r. w Szczytnie: KSR w Północnych Zakładach Przemysłu Lniarskiego „Lenpol”, od lewej: I sekretarz KP PZPR w Szczytnie, dyrektor naczelny Zjednoczenia Przemysłu Lniarskiego w Łodzi (wręcza nominację), nominowany Leszek Mierzejewski. Na drugim planie sekretariat Konferencji Samorządu Robotniczego.

 

W przeszłości wielokrotnie to przeżywałem, przeskakując z jednego stanowiska na kolejne. I tak, po raz pierwszy zjednoczenie przerzuciło mnie do bratnich Zakładów Przemysłu Lniarskiego w Żyrardowie, by w kolejnym etapie rzucić mnie do zakładu produkcyjnego w Miłakowie.

 

Wówczas nazywano nas teczkowymi dyrektorami, bo polecenia o nominacjach, kadrowi przywozili w teczkach. Dokładnie pamiętam dyrektorów naczelnych w PZPL „Lenpol” w Szczytnie, którzy zmieniali się jak rękawiczki. W 1967 roku zatrudniał mnie Wacław Falaron, który w 1978 roku przeszedł do Zakładu Doświadczalnego Roszarnictwa w Stęszewie.

 

Odszedłem z branży lniarskiej pod koniec 1981 roku za dyrektorowania Lucjana Miniszewskiego, który przybył do nas z Zakładów Lniarskich w Koszalinie. W międzyczasie pracowałem pod kierownictwem dyrektorów Tadeusza Molendy i Tadeusza Dyla. Po pożegnaniu branży lniarskiej, przez rok pracowałem na własny rachunek, by od połowy 1982 roku dyrektorować (przez 17 lat) w służbie zdrowia.

 

Następnie przez 5 lat byłem „gryzipiórkiem” w Urzędzie Miejskim w Szczytnie, by niedługo i do emerytury tj. do 1.03.2009 roku piastować stanowisko dyrektora Zakładu Gospodarki Komunalnej w Szczytnie. Więc mogę śmiało stwierdzić, że obecne przerzucanie dyrektorów, to powtórki z historii, która skazuje niektórych na śmierć cywilną, by za moment nastąpiła reinkarnacja zawodowa.

 

Obecne powiatowe życie polityczne, to tak jakbyśmy cofnęli się o kopę lat. Włodarze (na początku urzędowania) zajmują się przerzucaniem podległych kadr ze stołka na stołek oraz powoływaniem nowych składów rad nadzorczych i zatrudnianiem nowych dyrektorów w podległych jednostkach lub ich odstawianiem na przeczekanie, ewentualnie w zapomnienie.

 

Dlaczego? Bo po pierwsze, partia nakazuje. Po drugie, bo zgodnie z tradycją nowa miotła zawsze wymiata stare śmieci, i po trzecie, bo trzeba się odwdzięczyć za kampanię wyborczą. Zastanawiam się, dlaczego dobrych dyrektorów odstawia się na wymarcie, jak choćby Andrzeja P., o którym media parę lat wstecz trąbiły na okrągło. Dziś pozostaje w zapomnieniu, nawet nie pomogła mu kampania wyborcza.

 

A może obrywa inne profity? A co będzie z byłym dyrektorem MDK Andrzejem M., czy podzieli los kolegi Andrzeja P.? Czy podrzędna fucha w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Szczytnie jest przystankiem na przeczekanie? Po jakiego czorta było odwoływać go z dyrektora, by za 24 dni na sesji Rady Miejskiej żegnać go na stojąco, ze łzami w oczach - za wkład w rozwój kultury w naszym mieście, czy na uroczystościach i koncertach w MDK, dziękując mu za lata wspaniałej pracy. Parodia, a może wybieg, żeby niedługo zrobić go dyrektorem np. w porcie lotniczym w Szymanach, a może przypisać mu jeszcze inną specjalizację!

 

Więc zastanawiają mnie decyzje o przerzucaniu ludzi. Dobrze jest, gdy dyrektor z wykształcenia jest fachowcem w swojej branży, jak dyrektor z GOK Rozogi w MDK w Szczytnie, czy powrót dyrektora w danej placówce. Poniżej krytyki jest, gdy ktoś nie sprawdza się w gminie i po zwolnieniu zostaje zatrudniony na odpowiedzialnym stanowisku w innej branży np. w Szczytnie.


Reklama

 

Nie oszukujmy się, ale obecnie powracamy do wzorców z PRL-u, do starego odtworzenia niby ładu społeczno-gospodarczego. Przecież to w 1952 roku została stworzona nowa konstytucja i od tamtego roku obowiązywał w tym zakresie ścisły kanon. Wówczas był ścisły nadzór PZPR nad władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą.

 

Ośrodek decyzyjny, sprawujący kontrolę praktycznie nad wszystkimi tymi kwestiami, znajdował się w rękach I sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Warszawie i – schodząc niżej w hierarchii – pierwszych sekretarzy PZPR w województwach, powiatach, miastach, gminach... Nikt mi dziś nie powie, że nie powróciliśmy do powtórki z historii.

 

Nawet powoływanie członków rad nadzorczych, rad społecznych, różnego rodzaju komisji (gdzie można zarobić) w naszym powiecie odbywa się z klucza partyjnego, choć to nieoficjalnie, więc się o tym głośno nie mówi. To po prostu dotychczasowe tabu, którego rąbka tajemnicy, po raz pierwszy uchylił pan Arkadiusz Letkiewicz. Po tym nastąpiła lawina pretensji odwołanych członków rad nadzorczych. Większość społeczeństwa nie wie o co chodzi.

 

Ale jak powiada przysłowie, gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze, które tracą co miesiąc jako diety odwołani członkowie. Wyjaśniam, że na naszym terenie powoływane są stałe, doraźne oraz okresowe komisje, gdzie za każde posiedzenie kapie spory grosz, jak np. w komisjach wyborczych oraz radach społecznych, jak ta przy ZOZ w Szczytnie.

 

Jednak najproblematyczniejszym organem są rady nadzorcze w przeróżnych spółkach. W jednoosobowych spółkach jednostek samorządu terytorialnego, które u nas spotykamy najczęściej, członków rad nadzorczych powołuje organ wykonawczy tych jednostek, tj. samorząd gminny czy samorząd powiatowy. Jednym słowem: to wójt/burmistrz/starosta.

 

Jeśli zaś samorząd jest udziałowcem w spółce, a nie samodzielnym jej właścicielem, wówczas wyznacza w skład rady nadzorczej swojego przedstawiciela/przedstawicieli w liczbie wynikającej z procentowego pakietu udziałów i umowy spółki. Proste jak świński ogon. Wyjaśniam, że do rad nadzorczych winny być powoływane osoby z wyższym wykształceniem oraz posiadające co najmniej 5-letni okres zatrudnienia na podstawie umowy o pracę, itd.?

 

A także spełniające przynajmniej jeden z wielu wymogów, jak np.: nie pozostawanie w stosunku pracy ze spółką ani nie świadczące pracę lub usługi na jej rzecz na podstawie innego stosunku prawnego? Mam nadzieję, że nasi włodarze ujawnią składy i zarobki swoich podległych rad nadzorczych.

 

Nie neguję, że rada nadzorcza w spółkach z udziałem jednostek samorządu terytorialnego pełni szczególną rolę społeczną. Ale czy rola ta jest sprawowana efektywnie, czy ostatnie powołanie składów nie wniosły chaosu w tym zakresie, czy nie zwiększyły się społeczne wątpliwości?

 

Przecież mamy na naszym terenie tysiące specjalistów celem obiektywnej oceny problemów spółek i wypracowanie idealnego modelu pozwalającego na optymalną realizację jej biznesowych celów. Na dzień dzisiejszy nic nie wiemy o wysokości miesięcznego wynagrodzenia członków rad nadzorczych, wszyscy oficjalnie tego żądamy, o to się dopominamy, bo to nam gwarantuje demokracja. Poprzednio dopominaliśmy się jawności, ukradkiem lub poprzez strajki, bo za czasów PRL krytykowanie rządzących było zakazane.

Reklama

 

Niektórzy jednak z sentymentem wspominają ten czas, jak choćby święto odrodzenia, obchodzone 22 lipca (dziś „wymienione” na Święto Niepodległości). Dlaczego? Bo zawsze w przeddzień oddawano do użytku, obowiązkowo przed terminem, drogi, fabryki i osiedla mieszkaniowe, a w gazetach ukazywały się komentarze podsumowujące kolejne zdobycze socjalizmu!Ale też ludzie żyli bliżej siebie i byli bardziej serdeczni, nie zamykali się za antywłamaniowymi drzwiami.

 

Dlatego dziś moje pokolenie z pewnym sentymentem wspomina dawne czasy. Nawet z sympatią wspominają ten okres, bynajmniej nie literaci starego portfela, lecz pisarze średniego i młodszego pokolenia, wracający w swoich utworach coraz częściej do przeszłości. „Madame” Antoni Libery, „Szkoła bezbożników” Wilhelm Dichter, „Dom, sen i gry dziecięce” Julian Kornhauser, „Jak zostałem pisarzem” Andrzej Stasiuk, „Niskie Łąki” Piotr Siemion oraz znamienny tytuł książki „Dziecko Peerelu” Tadeusz Sobolewski – to tylko niektóre rzewne powroty do różnych faz PRL-u.

 

Mimo wszystko moje pokolenie ma powody, by wspominać z łezką w oku dawne czasy. To przecież wtedy kształtowaliśmy swe intelektualne biografie, czytaliśmy najważniejsze książki, oglądaliśmy najpiękniejsze filmy. Dziś zapominamy, że żyliśmy w kraju totalitarnym, bez swobód demokratycznych, z wszechwładną monopartią na czele. Uśmiechamy się na myśl, iż była cenzura, dyktatura i służba bezpieczeństwa, niczym nieskrępowane w swoich działaniach.

 

Tej wiedzy nie przekazuje się młodym w szkołach. Obecne kabarety, seriale i okolicznościowe happeningi, to wesołe absurdy i paradoksy o PRL-u, gdzie wszystko jest wielką groteską, nazwaną „kabaretyzacją poprzedniego ustroju”.

 

Dziś, gdy słucham głosu ludu, narzekającego na niegodziwości ustroju, trudno pozbyć się uczucia deja vu – przecież to wszystko już kiedyś słyszałem, podobnie psioczono za moich młodych lat. Wówczas mówiliśmy na rządzących „oni”, lub po cichu „komuniści”, teraz mówimy – beneficjenci nowego ustroju. Kiedyś wysokość wynagrodzenia ustalona była odgórnie, poprzez „taryfikator płac”. Teraz nikt nic nie wie, istnieje tzw. „wolna amerykanka” – płacami rządzi zwycięska partia, która nie zdradza, komu i za ile.

 

W gruncie rzeczy, ta nowa Polska jest bliźniaczo podobna do PRL, bo w zasadzie nic się nie zmieniło oprócz demokratycznych haseł i zapełnionych półek sklepowych. Gdy żyłem w czasach PRL-u, dość często śniłem, że obudziłem się w czasach III Rzeczpospolitej, tj. w Polsce po zasadniczych przemianach politycznych - leżąc prosiłem Boga o pospanie dłużej, aż obudzę się w IV RP!

tekst Leszek Mierzejewski

e-mail: leszek.mierzejewski@gazeta.pl

 



Komentarze do artykułu

Wujek Dobra Rada

Panie Leszku, wspomniał Pan o tym iż był co chwila zatrudniany na kierowniczym stanowisku w innej firmie o innej specyfice zawodowej... Czyli pańska praca była czysto iluzoryczna bo nie można być specjalistą od wszystkiego. To Pan czerpał same korzyści z tego systemu a teraz Pan utyskuje za komuną? ... Może już czas zając się wnuczkami?

Krzysztof Połukord

To prawda Leszku, cytuję Ciebie: \"Mimo wszystko moje pokolenie ma powody, by wspominać z łezką w oku dawne czasy. To przecież wtedy kształtowaliśmy swe intelektualne biografie, czytaliśmy najważniejsze książki, oglądaliśmy najpiękniejsze filmy\". Ode mnie: i byliśmy młodzi z dużymi siłami witalnymi, pozdrawiam

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama