Robert Kwiatkowski, obecnie przewodniczący Rady Miejskiej w Wielbarku, ma za sobą sporo lat pracy i działalności w zupełnie innych sferach. O przeszłości i przyszłości rozmawiamy.
Podobno rozmawiam z przyszłym burmistrzem gminy Wielbark...
Sporo osób namawia mnie do tego, by wystartować w przyszłych wyborach tym bardziej, że obecny burmistrz Grzegorz Zapadka bezwzględnie podtrzymuje swoją wcześniejszą deklarację, że więcej o fotel burmistrza nie będzie zabiegał. Przed laty sam byłem w gronie ludzi, którzy właśnie Grzegorza namawiali do startu w wyborach. Skutecznie i z ogromna korzyścią dla naszej gminy. W związku z tymi obecnymi namowami, kierowanymi do mnie – istotnie – taką ewentualność rozważam.
.
Na ile te rozważania są zaawansowane?
Trwają. To trudna decyzja i nie może być podjęta pochopnie, bo to nie tylko kwestia mojej przyszłości, ale gminy i jej mieszkańców. Głos, i to ważny, ma też rodzina, głównie żona, która na tę chwilę jest przeciwna. Oboje zdajemy sobie sprawę, że to funkcja, która wpłynie na czas spędzany przez nas wspólnie, i to nie będzie pozytywny wpływ. I tyle na ten moment mogę powiedzieć: rozważam, nie stronię, ale też nie mogę przewidzieć co i jak się będzie działo za trzy lata.
Z samorządem jesteś jednak już dość długo związany...
Dokładnie od 2002 roku, czyli można by powiedzieć, że jako samorządowiec osiągnąłem już pełnoletność. Gdy udało się przekonać do startowania Grzegorza Zapadkę utworzyliśmy odrębny, nowy komitet wyborczy wyborców: „Czas na zmiany”. Wtedy, podczas tych pierwszych wyborów, nasz komitet doprowadził do wyboru nowego wójta a obecnego burmistrza i wprowadził do Rady Gminy aż pięć osób. Udało nam się dojść do porozumienia z większością pozostałych radnych, którzy przyjęli czy może raczej zaakceptowali naszą wizję rozwoju gminy. Nadal ją realizujemy. W ciągu tych minionych 18 lat nie byłem radnym gminnym tylko jedną kadencję. Nastąpił wówczas konflikt interesów: zostałem komendantem powiatowym policji i nie mogłem uczestniczyć w wyborach ani być radnym.
..
Dlaczego? Wielu policjantów dzierży mandaty. Tak było i jest...
Owszem, ale to zależy od piastowanego stanowiska. Komendant to nie tylko policjant, ale też organ władzy – administracji specjalnej czy też zespolonej, jak wtedy się to nazywało i dlatego formalnie nie można tych dwóch funkcji łączyć. Poza tym to łączenie byłoby po prostu trudne, musiałoby się odbywać ze szkodą dla którejś z tych sfer mojej ówczesnej działalności. Musiałem więc wybrać.
Ostatecznie jednak postawiłeś na Wielbark. Jesteś jego mieszkańcem „od zawsze”?
Od zawsze to nie, ale ponad pół swojego dotychczasowego życia – owszem. Pierwsze dwadzieścia trzy lata spędziłem w Szczytnie, a w Wielbarku mieszkam od lat 26. Chociaż po prawdzie pokonałem tę odległość między Szczytnem a Wielbarkiem już 32 lata temu, bo tyle lat liczy sobie mój rodzinny związek. W twoich wielu ostatnich rozmowach wyczytuję, że spora część rozmówców płci męskiej osiada w Szczytnie czy okolicach przybywając tu za sercem: za dziewczyną, później żoną. Tak samo było ze mną. To tylko potwierdza, że to kobiety mają siłę, a my się im poddajemy.
.
I gdzie spotkałeś tę silną wielbarczankę?
W szczycieńskim ogólniaku. Chodziliśmy do równoległych klas. Zaiskrzyło w trzeciej klasie, gdy byliśmy uczestnikami tej samej wycieczki do Warszawy.
Czyli swoje ze 30 lat więzów rodzinnych zawdzięczasz stolicy...
Należy tak przyjąć. Ale tylko w ten sposób. Po szkole policyjnej miałem propozycje pracy w Warszawie, ale jak żona do mnie przyjechała, pobyła, popatrzyła, powiedziała kategoryczne: nie! I został nam Wielbark.
.
Nigdy nie żałowałeś decyzji? Że ewentualnie zamieniłeś stołeczną karierę na prowincję? Może zamiast być komendantem powiatowym byłbyś głównym?
Może. Przyznam, że obecny komendant główny policji Jarosław Szymczyk oraz komendant stołeczny Paweł Dobrodziej, obaj w stopniu generała, są moimi kolegami z jednej kompanii w szczycieńskiej alma mater. Ale osobiście nigdy nie żałowałem wyboru i tego, że wykonałem „rozkaz” małżonki. Wielbark ma swój klimat, poznałem tu wielu wspaniałych ludzi i jestem pewien, że takich więzi, towarzyskich, przyjacielskich, w wielkim mieście nie sposób nawiązać. Poza tym nawet w niewielkiej miejscowości każdy, kto ma w sobie trochę chęci do działania, znajdzie pole do popisu.
.
Ty znalazłeś w samorządzie, ale chyba nie tylko?
Dokładnie. Nawet mi koledzy policjanci, w Szczytnie czy w Olsztynie, bo tam też pracowałem, zazdrościli tego, co robimy w Wielbarku z grupą przyjaciół i znajomych: wspólnych wycieczek, wypadów w góry na narty, organizowania imprez sportowych i tym podobnych. Czasem chętnych do tych wspólnych eskapad było tylu, całe rodziny, że specjalnie tylko dla nas były organizowane, wypełnialiśmy cały wycieczkowy autokar. Gdy uczestniczyliśmy w wydarzeniu „Biegnij Warszawo”, w którym uczestniczy zwykle kilkanaście tysięcy osób, byliśmy najliczniejszą grupą z jednej miejscowości. A podkreślić trzeba, że w tym biegu bierze udział cała Polska, nie tylko stolica.
Innymi słowy: niewielka miejscowość to wielka szansa na lepszą międzyludzką koegzystencję?
Właśnie tak. Tu nie ma miejsca na anonimowość. Wszyscy się znają, łatwiej nawiązać przyjaźnie, łatwiej zebrać grono osób o podobnych poglądach, zainteresowaniach. Mniej tu miejsca na jakieś animozje, kłótnie, nieporozumienia. Każdy zdaje sobie sprawę z tego, że żyje w konkretnej grupie i każdemu przede wszystkim zależy na tym, żeby się w tej grupie czuć dobrze. Nawet jeśli się różnimy w poglądach, co dziś jest niestety zjawiskiem mocno eksponowanym, to w niewielkich środowiskach staramy się nie doprowadzać do konfliktów na tym tle, szanujemy się wzajemnie.
I tego zazdrościli ci koledzy?
Tak było. Już nawet w Szczytnie koledzy mieli trudność w zbudowaniu takich relacji, a w Olsztynie tym bardziej. Najłatwiej było tworzyć te grupy we własnym, policyjnym gronie, a to powodowało, że praca dominowała w całym życiu, także w tym prywatnym. Owszem, spotykaliśmy się np. u kogoś na grillu, ale o czym mogą rozmawiać policjanci, nawet po służbie, przy piwie? O pracy – rzecz jasna. W Wielbarku szerokie grono naszych znajomych to ludzie różnych profesji, więc nawet jeśli rozmawiamy o pracy, to nie o tym samym. I łatwiej nam się oddać temu, co w tym gronie ważne, co nas łączy: odpoczynkowi, relaksowi, rozrywkom, realizacji swoich pasji i zainteresowań.
.
A twoje? Jakie masz pasje i zainteresowania?
Od siedmiu lat jestem już emerytem, więc moje pasje i zainteresowania związane są głównie z wypoczynkiem. Chociaż kilka lat jeszcze byłem wykładowcą w WSPol., zrobiłem studia podyplomowe z zakresu bhp i uzyskałem uprawnienia do prowadzenia szkoleń w tym zakresie. Mimo więc, że emeryt, staram się być jeszcze zawodowo przydatny. Niemniej mam teraz więcej tzw. wolnego czasu, który poświęcam właśnie na wypoczynek. Bezwzględnie i jedynie aktywny: bieganie, jazdę rowerem, na nartach, morsowanie, górskie wędrówki. Teraz jest łatwiej, chociaż i wtedy, gdy byłem aktywny zawodowo, starałem się znajdować czas na te swoje zainteresowania, chociaż wówczas nie zawsze się to udawało.
Z tego co wiem, te zainteresowania przekładają się na aktywność społeczną...
Od niedawna jestem formalnym członkiem Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Wielbarskiej, ale już wiele lat wcześniej utworzyliśmy nieformalną grupę sportowo-morsową o nazwie Run &Fun Wielbark. To jak na naszą wieś – miasto, spora grupa, bo aż 20 osób. W ramach tej grupy organizowaliśmy np. biegi okolicznościowe w Wielbarku, uczestniczyliśmy w biegach, organizowanych w innych częściach kraju. We współpracy z nadleśnictwem zimą wytyczaliśmy trasy dla narciarzy. Nadleśnictwo dysponuje specjalną maszyną, za pomocą której na takiej trasie przygotowuje się ślad, który służy później narciarzom biegowym. Udało się nawet zwiększyć zainteresowanie takim narciarstwem wśród mieszkańców Wielbarka, a nasze trasy stały się prawie sławne, bo przyjeżdżali chętni do narciarskiego biegania ze Szczytna, Olsztyna czy innych miast. Spora część tej nieformalnej grupy zdecydowała się działać w formule organizacyjnej i zostaliśmy właśnie członkami wielbarskiego stowarzyszenia.
Dotychczas formalne struktury nie były wam do niczego potrzebne...
Ale są przydatne. Głównie do tego, by poszerzać działalność, robić więcej, a do tego – co tu ukrywać – potrzebne są środki. Ponadto w gronie Run & Fun rodziły się wciąż nowe pomysły, których realizacja już trochę wykraczała poza nasze możliwości. Owszem, mogliśmy się „sformalizować” we własnym gronie, ale nie chcieliśmy mnożyć istniejących organizacji. Uznaliśmy, że wystarczy wzmocnić siły którejś z tych, jakie już w Wielbarku istnieją. I dlatego 16 osób zostało oficjalnie Miłośnikami Ziemi Wielbarskiej. Jestem też członkiem stowarzyszenia Omulew, którego działalność obejmuje sferę piłkarską naszego klubu. Przez dwa lata byłem nawet prezesem, ale mandat radnego to wykluczył, skoro samorząd współfinansuje działalność klubu. Aktywność w tej sferze wynika z mojego przekonania, że najlepsze wychowanie dzieci i młodzieży zapewnia sport. Sam zresztą byłem w takim duchu wychowywany jako zawodnik Gwardii Szczytno. Grałem w koszykówkę. Sport – to dyscyplina, odpowiedzialność, systematyczność, radzenie sobie z porażkami, ale i zwycięstwami – a to cechy, które są nie tylko przydatne, ale i niezbędne w dorosłym życiu.
.
Jednakże nie tylko sport przyświeca twojej i przyjaciół aktywności w stowarzyszeniach...
Tym sportowym cechom towarzyszą też inne, ważne: empatia, poczucie społecznej współodpowiedzialności. I te także chcemy kształtować. Dlatego każda planowana przez nas impreza będzie miała nie tylko cel rozrywkowy, sportowy czy rekreacyjny, ale także taki zwykły, ludzki. A może niezwykły? Sam nie wiem...
To znaczy jaki?
Pomocowy. Chcemy, by każde wydarzenie miało dodatkowo cel charytatywny. Tak było już podczas ostatnio organizowanego Wielbarskiego Biegu Leśnego. We wcześniejszych edycjach, pod inną nazwą, z roku na rok uczestniczyło coraz mniej osób. Nam się udało znowu zachęcić biegaczy, i to nie tylko z terenu gminy czy powiatu, dzięki czemu po wielbarskich lasach, 11 listopada, biegło aż 165 osób dorosłych. Do wzrostu zainteresowania przyczyniło się też wprowadzenie nowego, 5-kilometrowego dystansu, jak też przygotowanie odrębnych trzech tras biegowych dla dzieci, poczynając od przedszkolaków. I dzieciaków było naprawdę dużo, bo startowało ich 70. Wzięły udział nie tylko w biegu, ale także w akcji pomocy Lence Mazur. Tym samym uczą się pożądanych postaw, tego, że są inni ludzie, którym trzeba pomagać. Dziewczynka była obecna podczas tego wydarzenia, dzieci mogły się poznać i na własne oczy przekonać, że robią coś dobrego dla kogoś, kto tego naprawdę potrzebuje. Z tego pomysłu wykluło się hasło, które będzie towarzyszyć naszym inicjatywom: biegamy i pomagamy.
Żona nie chce, byś został burmistrzem. A jak rodzina zapatruje się na te inne sfery twojej aktywności?
Synowie poszli w moje ślady. Również wiele swojego wolnego czasu poświęcają na czynną rekreację. I żona nie ma nic przeciwko temu, a wręcz przeciwnie – sama nam towarzyszy, chociaż sporo wysiłku włożyliśmy w to, by ją przekonać. Biega z nami, jeździ na rowerze, a nawet morsuje. Zresztą w to morsowanie wciągnął nas najstarszy z synów. Z kolei na narty długo nie chciała się zgodzić twierdząc, że nie lubi zimna. W końcu raz się przełamała i wybrała z nami. A jak się wybrała, to... jeździ z nami teraz ciągle. Bieganiem natomiast tak się zaraziła, że ma za sobą już dwa półmaratony. Młodszego z synów uszczęśliwił prezent na 21 urodziny – pakiet startowy w gdańskim biegu trakkingowym na 60 kilometrów. Zatem tak – w kwestii sportowo-rekreacyjnej rodzina jest całkowicie zgodna.
Synowie w ślady zawodowe też zamierzają pójść?
Raczej na sferę zawodową przekładają upodobania sportowe. Starszy syn, obecnie lat 26, skończył AWF, ma certyfikat trenera personalnego, chociaż później zajął się marketingiem i zarządzaniem. Prowadzi własną firmę – sprzedaje komponenty do produkcji lodów. Młodszy 24-latek przerwał studia i pracuje jako kierowca w Uberze. Obaj, niestety, wybrali wielkie miasto. Mieszkają w Gdyni.
Czy więc uda się im w tym mieście znaleźć czy też stworzyć taką grupę, takie pęta towarzyskie, międzyludzkie, które ciebie uwiązały w Wielbarku?
Nie wiem, ale na pewno tego im życzę i trzymam kciuki. Może w ich, młodym jeszcze wieku, takich więzi się szczególnie nie ceni. To przychodzi z czasem i z kolejnymi wiosnami.
.
Jedną z eksponowanych bolączek lokalnych, często podnoszonych podczas debat politycznych, samorządowych, jest „odpływ” młodych ludzi. Mówi się, że w Szczytnie, powiecie, nie ma dla nich perspektyw, a władze nie robią nic, by im te perspektywy zapewnić, by dać szansę i motywację, by zostawali. Obaj twoi synowie opuścili Wielbark, choć to gmina o najwyższym stopniu rozwoju gospodarczego w powiecie. Czy i jak zamierzasz poradzić sobie z tą kwestią jako potencjalnie przyszły burmistrz?
To oczywiście trudne zadanie. Szanuję wybory własnych synów, bo mimo wszystko trudno Wielbarkowi konkurować z Trójmiastem pod każdym względem. Zresztą Gdynia od kilku ładnych lat uważana jest za najlepsze miasto do zamieszkania w Polsce, właśnie ze względu na perspektywy, rozwój zawodowy, ale też i całą sferę pozabytową, kulturalną. A młodzi ludzie potrzebują i chleba, i igrzysk w jednakowym stopniu.
Ok. Ale to jednocześnie gwóźdź do trumny prowincjonalnych miast i miasteczek...
Wielbark jakoś sobie z tym jednak radzi. Dzięki działaniom, skrupulatnie realizowanym przez obecnego burmistrza od 18 lat. Ani zmiana gospodarcza, ani społeczna, ani żadna inna, w tym głównie mentalna, nie nastąpi z dnia na dzień. Wymaga czasu. W Wielbarku w ostatnich latrach nie notujemy jakiejś zawrotnej liczby „odpływu” mieszkańców. Nie ma praktycznie problemów z pracą, chyba że komuś się już naprawdę bardzo pracować nie chce. To efekt rotacji. W miejsce tych, którzy wyjechali szukać szczęścia gdzie indziej, jak moi synowie, osiedlają się u nas nowi mieszkańcy, ci, których przyciągnęła do nas praca, ale i otoczenie, to co im oferują Mazury, a czego nie znajdą w Warszawie, Wrocławiu czy nawet w Gdyni. Myślę, że problemem nie jest odpływ jako taki, tylko właśnie stworzenie warunków, by możliwa była wspomniana rotacja. Cóż... powiedziałbym, z własnego doświadczenia, że w tym względzie przyszłość pozostaje też w rękach naszych... dziewcząt. Mnie jedna przywiązała na stałe do Wielbarka i nie wchodziły w grę żadne inne, pragmatyczne motywy. A tak na poważnie: także w prowincjonalnych miastach i miasteczkach można wszystkim zapewnić i chleb, i igrzyska. Wielbark wiele w tym kierunku już zrobił i z pewnością nie ma się czego wstydzić. Ale myśl o tym, co dziś osiągnęliśmy, jakim miastem jesteśmy, rodziła się blisko dwie dekady temu. Innymi słowy: ograniczanie się do doraźnych działań z kadencji na kadencję nie daje szans na rozwój. Potrzebna jest odległa wizja, plan i konsekwencja w jego realizacji.
Anna
Panie Zbigniewie zgodziłabym się z Panem gdyby Pan Robert przeniósł się do prywatnej firmy aby uzyskać wyższą gratyfikację, ale wykorzystać w tym celu stanowisko w Policji, gdzie podstawową zasadą etyki służby jest dbać o bezpieczeństwo obywateli a nie kierować się tylko swoim portfelem wygląda słabo. Chyba, że Pan Robert miał szczere intencje ale sobie nie poradził, co też nie wygląda najlepiej.
Zbigniew
Jeśli była taka możliwość aby przejść do Szczytna, po to żeby dostać większą emeryturę, to trzeba gratulować, ma łeb na karku. I tak, powinien zostać burmistrzem!
Jarosław M.
Piękna laurka, piękne zdjęcia, piękne wspomnienia - reporterska dociekliwość kwili cichutko. Wiele można powiedzieć o Panu Robercie ale zawsze można zapytać czemu to nasz bohater zrezygnował ze stanowiska naczelnika w w KWP Olsztynie i przybył do powiatowej Policji w Szczytnie na kilka miesięcy przed emeryturą - czyżby po to żeby odejść ze stanowiska komendanta z wyższym \"uposażeniem\"? Przecież Pan Robert jest samorządowcem od nastu lat więc chyba wiedział, że istnieje konflikt interesów? No chyba, że warto było dla wyższej emerytury. Zastanówmy się, czy taki człowiek powinien być naszym Burmistrzem.