Niedziela, 24 Listopad
Imieniny: Elżbiety, Katarzyny, Klemensa -

Reklama


Reklama

Prowincja, ale nasza! - felieton Wiesława Mądrzejowskiego


Miałem początkowo zamiar poznęcać się jeszcze trochę nad szczególnym osiągnięciem urzędniczej twórczości jakim jest Raport o stanie miasta, który został poddany pod dyskusję w piątek w ratuszu. Wspomniałem o tym już w poprzednim numerze „Tygodnika”, ambitnie porównałem go z pięknymi planami, jakie roztaczał pan burmistrz w kampanii wyborczej, a później także zajrzałem do podobnych dokumentów sprzed lat. I mówiąc szczerze odechciało mi się.


  • Data:

Kopanie leżącego, czyli wyśmiewanie urzędniczego bełkotu może być zabawne, ale raz. Poczekam sobie jeszcze jeden rok i jeżeli ponownie ukaże się taki dokument sporządzony klasyczną metodą „kopiuj – wklej”, znów bez żadnej przewodniej myśli i jakichkolwiek wniosków, z powtarzającymi się cyferkami i błędami to zawsze będzie okazja do tego wrócić. Najciekawszą częścią „raportu” znów będzie jak dla mnie informacja o naprawdę dobrej pracy naszego schroniska dla zwierząt. Co już stało się tradycją. Jako Zielony lubię zwierzaki, zawsze coś czworonożnego mi się po domu pałętało, może dlatego.

 

 

Zamiast tego warto parę słów poświęcić innym naszym problemom. My, mieszkańcy Mazur, czyli „zielonych płuc Polski”, problemów mamy sporo, chociaż w skali upadającego kraju może niewielkich. Taki już urok trochę zapomnianej prowincji. Życie toczy się tu codziennym, niespiesznym rytmem z kilkoma tygodniami przerwy na tzw. sezon turystyczny. Taki już nasz mazurski urok. „Pan Bóg śpi na Mazurach” - opisał Hans Helmut Kirst głęboką mazurską prowincję sprzed prawie stu lat. Wiele się zmieniło, ale tak jak przed wiekiem, w innym kraju, lecz w tym samym miejscu najważniejsza jest mazurska przyroda, do której jesteśmy od zawsze dodatkiem. I tak powinno pozostać.

 

To jest właśnie nasz największy atut i jednocześnie największy kłopot. Trochę to inaczej wygląda na północy w rejonie Wielkich Jezior, trochę inaczej u nas, na południu Mazur. Nie mamy wielkich jezior z żeglarskimi szlakami. Mamy za to sporo jezior średniej wielkości i setki małych urokliwych „oczek”. Mamy naprawdę wspaniałe tereny leśne, gdzie nawet przy dzisiejszym rozwoju indywidualnej komunikacji można jeszcze się zaszyć w miejscu mocno odosobnionym od turystycznego zgiełku. Przede wszystkim mamy to, czego brakuje już bardzo praktycznie w całym kraju, czyli tzw. świeże powietrze. To nasz największy skarb i niewykorzystany atut. Właściwie można powiedzieć, że nie „mamy” a „miewamy”. W lasach jeszcze pół biedy. Przyjezdny gość, jeżeli nie musi zatrzymać się w Szczytnie poza sezonem nawet nie zauważy jak wielki jest to problem.


Reklama

 

Problem to nasz, prowincjonalny, dotyczący mieszkańców. Od wczesnej jesieni do późnej wiosny na portalu „Zielone Szczytno” wrzucam alarmujące sygnały o tym jak trującą zawiesiną oddychamy. Duży ukłon w stronę macierzystej Redakcji, która na swojej stronie internetowej już od dłuższego czasu pokazuje aktualne dane o stanie powietrza w Szczytnie. Co tam ciekawego? Otóż, gdyby tam zajrzeć dziś to sytuacja jest super. Mimo że czujniki pomiarowe umieszczone są tuż obok miejsca z największym ruchem pojazdów zanieczyszczenia są znikome.

 

Wieje, trochę pada, a przede wszystkim jest już dużo cieplej i w piecach czy kominkach pali się sporo mniej. Gdyby tak przejść się jednak na każde z osiedli na obrzeżach miasta, gdzie i dziś dymią kominy, w gardle będzie drapało. Tam czujników nie ma. We wspomnianym wyżej raporcie władze miasta chwalą się, że w ubiegłym roku na poprawę jakości powietrza przez dofinansowanie przedsięwzięć związanych z wymianą „kopciuchów” wydano całych 113 tysięcy złotych, co wspomogło 30 chętnych.

 

Niecałe 4 tysiące na piec, czyli przy rzeczywistych kosztach takiej wymiany niezbyt wiele. Najciekawsze jest niżej. Dzięki temu, jak piszą autorzy raportu, udało się zmniejszyć spalanie w tych piecach o 100 ton węgla i 380 m3 drewna! To daje ponad 3 tony węgla na piec i ponad 12 metrów drewna. Przeliczmy sobie – jeżeli na tych osiedlach, a w centrum też, mamy jeszcze lekko licząc z 2 – 3 tysiące takich kopciuchów to co idzie w powietrze? Czym oddychamy?

Reklama

 

W takim tempie wymiany źródeł ciepła likwidacja emisji toksycznych zanieczyszczeń zajmie miastu tak ze dwa pokolenia. Nawet jeżeli przyjmiemy, że większość inwestujących w wymianę pieców z dotacji nie korzysta. Te pokolenia to nasze dzieci i wnuki, które tak skutecznie trujemy. Ciekaw jestem, czy jutro w trakcie mam nadzieję dyskusji nad „Raportem” ktoś się na ten temat zająknie.

Wiesław Mądrzejowski (wiemod@wp.pl)

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama