Niespodziewanie z dnia na dzień postanowiliśmy się ruszyć z kraju. Tym razem na Maltę, bo o tej podróży zawsze marzyła moja żona. Wyspiański uważał, że listopad to dla Polski niebezpieczna pora, jednak nam raczej nie chodziło o bratanie się z duchami przeszłości, lecz żeby uciec pod słońce przed listopadową ciemnotą.
Jak zwykle kraina wyobrażona i w wyobraźni uwierzytelniona licznymi fotografiami bardzo się w rzeczywistości od tej wizji różni. Ciekawe, że to ta pierwsza powraca często we wspomnieniach, jakby się na dobre zalęgła w pamięci.
Pierwsze wrażenia, że mamy do czynienia z czymś, co najbardziej przypomina śląską aglomerację, gdzie nie wiadomo, gdzie się jakieś miasto zaczyna, a gdzie kończy. Państwo-miasto z posklejanych ze sobą bezgranicznie miejscowości, gdzie niewiele miejsca pozostawiono pieszym. Jednocześnie plac niekończącej się budowy. Jakby każda wolna przestrzeń miała zarosnąć nowymi domami. Po wąskich chodnikach trzeba się przeciskać gęsiego i nie sposób rozmawiać na spacerze z wyjątkiem nadmorskiego deptaka.
Nawet na niewielkiej sąsiedniej wyspie Gozo, mniej zabudowanej, zieleni niewiele. Nasze Mazury przy nich to knieja tętniąca życiem natury. Ale po to jest wyjazd, z potrzeby ruchu i odmiany. Żeby doznać inności i docenić walory swojskości.
La Valetta z rana. Niby wszędzie blisko, ruch jednak znacznie spowolniony przez korki i zakręty, więc trasy wydają się znacznie dłuższe. Maltańczycy jeżdżą wszędzie samochodami, co po nich widać. Naród miejscowy otyły i podobno uczyć się nie chce. To pierwsze rzuca się w oczy, szczególnie kobiety monstrualnie grube, co potwierdziła nasza przewodniczka, Maria. Twierdzi, że nawet w Stanach tylu takich nie widziała.
Potrzeba ruchu jest im widać obca.
Na ten temat poczyniłem spostrzeżenia także w naszym hotelu. Posadowiony nad zatoką Paul’s Bay moloch turystyczny z plątaniną korytarzy. Wszystkie pokoje zajęte. Do dyspozycji gości dwa baseny i niewielka siłownia. Wydaje mi się, że w ciągu tych paru dni poza mną mało kto z rekreacyjnych szans korzystał. Na górze gromada hotelowych gości grzała brzuchy i pośladki w słońcu, widać było po nich, że zdeterminowani, bo wyglądali jak zdjęci z rusztu, a w zimnej wodzie pływała tylko dzielna kobieta, niewiele ode mnie młodsza.
Czyli jest determinacja, żeby lepiej wyglądać, ale bierna, choć bezwysiłkowa jednak męcząca, bo widać jak ciała w słońcu się pocą.
Historia zatacza kolejne błędne koło. Najpierw grubi byli bogaci, bo tylko ich stać było na nieskrępowane obżarstwo, a niezamożni chudzi. Pamiętam, że moja matka pochodząca z biednej chłopskiej rodziny, uważała za przystojnych, jak powiadała, mężczyzn z brzuszkiem. Teraz wektor się odwrócił. Bogatsi jedzą mniej i lepiej, biedniejsi faszerują się pospiesznie junk foodem, śmieciowym jedzeniem. Nawet ci z nich, którzy przerabiają na siłowniach nadmiar pustych kalorii na pospieszne umięśnienie, w większości sięgają także po sterydy, szkodząc swojemu zdrowiu.
Niepokojącym zjawiskiem, które naszego społeczeństwa w coraz większym stopniu dotyczy, jest otyłość dzieci i młodzieży. To nie tylko złe nawyki żywieniowe, ale i anachroniczny system edukacji, który zmusza młodych do przesiadywania na biurkiem po dziesięć godzin dziennie, żeby chłonąć wiedzę pamięciową, która wywietrzeje, jak tylko skończą naukę. Kolejne pokolenia trzech zet: zakuć, zdać, zapomnieć. To ostatnie to naturalna obrona przed nadmiarem. Wiedza ludzkości się rozrasta, w nauce, nawet w medycynie specjalizacje mają niewiele ze sobą punktów stycznych. A pamięć ludzka ma ograniczenia. Nawet własnego życia człowiek nie pamięta w szczegółach, a co dopiero z zasobami, które w życiu nie mają zastosowań.
Brak w tym systemie miejsca na ruch, bo lekcje wuefu tego nie zapewniają, a dzieci o kinestetycznych skłonnościach są karcone za niesubordynację.
Starożytni Rzymianie uważali, że koniecznością jest żeglowanie. Współcześnie żagle zastąpiły skrzydła samolotów, a koniecznością coraz pilniejszą jest naturalny ruch. I nawet najdalsze podróże go nie zastąpią.
Jerzy Niemczuk
RADNY TO FUNKCJA SPOŁECZNA. NIE POWINNI DOSTAĆ KASY. CHCĄ SIĘ UDZIELAĆ TO ZA DARMO.
J23
2024-07-24 13:43:39
A to zadziwiające Pani Karolina już się pożegnała z Rozogami. Osobiście złożyła wypowiedzenie w dzień kiedy sekretarzem został P. Zbigniew przecież szła z nim w pakiecie i takie jaja. Chyba znów oszukał następną wielbicielkę.
Obserwator
2024-07-24 11:16:52
Super że Rozogi pozbyły się nieudacznika
Kaśka
2024-07-24 11:11:05
Czyli dobrze zrobił... A potem pobiegł do tygodnika pochwalić się miastu? Hmmm....
ON
2024-07-24 00:30:53
Marcin na polecenie Basi Janka pognał do Dźwierzut.
Rafi
2024-07-23 23:35:01
Dęby przyjaźni to burmistrza mieszkańcy wybrali... Ogrodnik...
Jery
2024-07-23 23:29:52
To jest farsa !
Jan
2024-07-23 17:12:43
O 3 dniach 6 króli.
A
2024-07-23 13:59:40
do kkkkk69. miasto i jego przyszłość , rozwój tworzą nie władze ale społeczność czyli mieszkańcy. w tym mieście wszyscy wszystkim zazdroszczą. zawiść aż widać na twarzach mieszkańców. Szczytno nigdy nie będzie miastem wczasowym jak Giżycko czy Ruciane Nida. Jak dotychczas żaden burmistrz nawet obecny nie ma wizji rozwoju miasta. masz racje jeśli chodzi o wieżę ciśnień, zgadzam się z tym. jesteśmy miasteczkiem, stajemy się nic nie znaczącym punktem na mapie. jeśli miasto nie będzie się rozwijać zacznie znikać, Ktoś ma jakiś pomysł? Ilu mieszkańców już ubyło? Ilu wyjechało do większych miast? Rynek w Szczytnie to zwykły wiejski jarmark z taką oprawą i atmosferą. Nikt tego nie widzi ? Trzeba stworzyć warunki do przyciągnięcia inwestycji i rozwoju. Dni i Noce to tylko powiew wielkomiejskości , chwilowy i złudny. jeśli nie będzie się budować rozwijać znikniemy.
j23
2024-07-23 13:46:25
Słusznie,podpisuje się pod taką koncepcją
Plik
2024-07-22 22:45:31