Niedziela, 11 Maj
Imieniny: Antoniny, Izydory, Jana -

Reklama


Reklama

Mól książkowy z zawodu i pasji


Niektórzy rodzą się z włosami albo bez, z długimi rzęsami lub bez, a o Ewie Żenczykowskiej-Sawickiej można by powiedzieć, że urodziła się z książką. W obecnej dobie, gdy na mizerotę czytelniczą coraz bardziej się narzeka, bezwarunkowa miłość do słowa pisanego i to trwająca dziesięciolecia, z pewnością jest czymś wyjątkowym. Książka pok...


  • Data:

Niektórzy rodzą się z włosami albo bez, z długimi rzęsami lub bez, a o Ewie Żenczykowskiej-Sawickiej można by powiedzieć, że urodziła się z książką. W obecnej dobie, gdy na mizerotę czytelniczą coraz bardziej się narzeka, bezwarunkowa miłość do słowa pisanego i to trwająca dziesięciolecia, z pewnością jest czymś wyjątkowym. Książka pokierowała też życiem zawodowym mojej dzisiejszej rozmówczyni. Jest nauczycielką, polonistką, a od dekady także dyrektorem Gimnazjum nr 1 w Szczytnie.


Pierwszy swój kontakt, taki najwcześniejszy, z literkami - pamiętasz?

Hmm. Ewa Szelburg-Zarębina – zbiór wierszy pt. „Idzie niebo ciemną nocą”. Tę książeczkę przeczytałam już sama, jeszcze w przedszkolu, bodaj jako 6-latka. Ale wcześniej poznałam twórczość Janiny Porazińskiej, bo mi babcia śpiewała kołysankę „Na Wojtusia z popielnika iskiereczka mruga”. Miałam w domu stolik obciągnięty papierem i na tym rysowałam, czy raczej pisałam literki. Właściwie w domu wszystkie meble, jakie się tylko dało, były „opakowane” papierem, bo po wszystkim malowałam czy pisałam.

To było już w Szczytnie?

Tak, chociaż istotnie pierwsze trzy lata życia spędziłam z biologicznymi rodzicami w Szczecinie. Było nas dużo, a w domu z kolei... nie było dużo. Zaopiekowała się mną mieszkająca w Szczytnie babcia, zwana w rodzinie Abunią – kresowa szlachcianka, a przede wszystkim kobieta w każdym calu szlachetna i dobra. Wszystko, co umiem, co i jak robię, co kocham, to, w jaki sposób widzę świat, jaki mam stosunek do ludzi – Jej zawdzięczam. W sporym stopniu, jeśli nie wyłącznie, także i swoją drogę zawodową, bo Abunia była nauczycielką. Nie byłam z pewnością najgrzeczniejszą i najspokojniejszą wnuczką, na pewno przysporzyłam Abuni sporo różnych zmartwień, bo tak już jest w tym odwiecznym „konflikcie pokoleń”, ale tym bardziej jestem i będę zawsze Jej wdzięczna za to, jaka jestem i kim jestem. I to Ona nauczyła mnie czytać i zaszczepiła miłość do książek.

Skoro szłaś do szkoły już z tą umiejętnością, to się chyba nudziłaś...

Na pewno nienawidziłam robienia szlaczków. Moje były po prostu obrzydliwe. To ich robienie było absolutnie nudne. Nie mogłam zrozumieć, jaki jest sens rysowania kółeczek czy innych „ptaszków” przez całą linijkę zeszytu. Poza tym nie lubiłam lektur szkolnych i ich przerabiania. Te, które były wymagane w szkole średniej, to zwykle miałam już dawno przeczytane w podstawówce, więc właściwie tak co najmniej od jakiegoś 13 czy 15 roku życia już czytałam to, co chciałam, a nie to, co kazali.

Średnią szkołę wybrałaś poza Szczytnem...

Tak, aż przy Pułtusku. To było Technikum Hodowlane. Wyobrażałam sobie, że będę się zajmować zwierzątkami np. w zoo, je tresować, opiekować się... A okazało się, że miałam się nauczyć doić krowy. Do dziś tego nie umiem, ale szkołę ukończyłam, maturę zdałam. Z języka polskiego bez problemu, z matematyki zadania koledzy mi podyktowali, bo o ile w literkach się lubowałam, o tyle liczby były dla mnie czarną magią.

Studia więc już chyba już były zgodne z upodobaniami?

Najpierw na studia się nie dostałam. Zdawałam na pedagogikę, bo już wiedziałam, że wolę być nauczycielka niż dojarką. Jednak na egzaminie z historii doszłam do wniosku, że w ogóle mnie nie interesuje Rewolucja Październikowa. Taka argumentacja dobrze brzmi, ale prawda taka, że  zwyczajnie się do tego egzaminu nie przygotowałam. Uczyłam się więc w Szczytnie w Kolegium Nauczycielskim na kierunku: nauczanie początkowe. Ale z małymi dziećmi jakoś nie umiałam znaleźć wspólnego języka, więc nie kontynuowałam, a zmieniłam specjalizację. Zaczęłam od początku – już na filologii polskiej. I wtedy właściwie trafiłam w końcu w swój kierunek. Studia kończyłam zaocznie. Już pracowałam. Najpierw w Łatanej Wielkiej. Bardzo mile ten okres pracy wspominam.

Mimo konieczności dojeżdżania?

Nie dojeżdżałam. Wtedy było inaczej. Wiejski nauczyciel z marszu dostawał stancję, za którą płaciła szkoła. To zwykle był pokój wynajmowany u którejś z rodzin. Ja miałam szczęście zamieszkać u Emilii i Janka Dąbkowskich – cudownych, ciepłych ludzi. Emilia była nauczycielką w tej samej szkole i bardzo dużo się od niej nauczyłam. Spędziłam u nich i w tamtej szkole trzy lata. Później wzięłam i się wydałam za mąż. Zmieniłam stan cywilny i szkołę. Przeszłam do Jerutek, następnie do Nowego Dworu. Gdy wprowadzono reformę i powstały gimnazja, w tym szczycieńskim znalazło się miejsce dla mnie. I tak już to trwa.


Reklama

Reklama



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama