Gloria Filipczak-Jaros od dwóch lat zajmuje się zawodowo fotografowaniem. Tworzy magiczne sesje zdjęciowe. Aparaty był jednak jej podstawową zabawką już o wiele wcześniej. Jak zamienia się dziecięca pasję w zawód? O tym, między innymi z nią rozmawiamy.
Kiedy robienie zdjęć stało się pani zawodem?
Ponad dwa lata temu. Dokładnie, jeśli dobrze pamiętam, 24 stycznia 2018 roku.
To chyba dość odważna decyzja, zważywszy na koszty, jakie działalność gospodarcza za sobą niesie?
Odważna, ale mąż mnie zmotywował. Stwierdził, że nie ma się czego bać tym bardziej, że spora liczba osób chciała, bym im zdjęcia robiła. A robiłam wiele, przede wszystkim znajomym...
Skądś ci znajomi musieli wiedzieć, że pani para się tym zajęciem?
Na facebooku mam swój profil, wstawiam tam zdjęcia swojej rodziny, głównie dzieci i stąd znajomi wiedzieli. Chcieli, by ich dzieci także miały w ten sposób udokumentowany swoje życie i rozwój. Szczególnie dzieci, bo one tak szybko rosną, zmieniają się... Tylko fotografiami można ten proces przedstawić.
I powiodło się? Biznes się kręci?
Kręci się, chociaż oczywiście, mogłoby być lepiej. Mam sporą liczbę klientów, którzy kiedyś korzystali z moich usług, a obecnie wracają. Najważniejsze, że zdjęcia, które robię, podobają się ludziom, bo to jest w tym fachu najważniejsze.
Jak przebiega taka – nazwijmy to – sesja zdjęciowa? Kto decyduje o szczegółach: pani czy klient?
Zaczyna się od rozmowy telefonicznej. Klienci umawiają się na konkretny dzień i miejsce. Wiele zależy od tego, jaki rodzaj zdjęć ma być robiony. Inaczej się to dzieje w przypadku tzw. zdjęć ciążowych czy noworodkowych, a inaczej, gdy chodzi o upamiętnienie rodziny, jakiegoś wydarzenia. Bardzo popularne są teraz sesje np. z okazji pierwszych urodzin dziecka.
Zdjęcia ciążowe?
Kobiety bardzo chętnie i coraz częściej chcą zachować na fotografiach czas, gdy są w stanie błogosławionym. To trudny czas dla wielu kobiet, wiele z nich obawia się, że ciąża sprawia, iż przestają być atrakcyjne, a ja - podczas takich sesji zdjęciowych – przekonuję je, że to nieprawda.
Czyli to jednak pani decyduje o tym, gdzie i jak powinny być robione fotografie, by wyeksponować to, co najkorzystniejsze?
Często tak. Ale jeśli klienci mają swoje ulubione miejsca, w których czują się swobodniej, to oczywiście, jestem otwarta. Klientki wybierają też np. sukienki, w których chciałyby się zaprezentować. Zwykle na taką sesję biorę ze sobą kilka, żeby można było ostatecznie wybrać tę, w jakiej klientka wygląda najkorzystniej. Inaczej jest w przypadku zdjęć rodzinnych, bo wtedy ja tylko utrwalam to, co klienci chcą zachować dla siebie i potomnych.
Dokumentowanie życia rodzinnego w postaci fotografii to właściwie nic nowego. Sama mam spory karton zdjęć rodzinnych, niektóre sprzed pół wieku i starsze. Co powoduje, że ludziom nie wystarcza utrwalanie rzeczywistości we własnym zakresie, a dziś każdy ma praktycznie taka możliwość, zdjęcie zrobi każda komórka...
To nie do końca tak. Myślę, że ludzie wciąż sami robią sporo zdjęć, ale jednocześnie chcą mieć w albumach takie, które wykona profesjonalista. Sama robię mnóstwo zdjęć swoim bliskim, ale wtedy na większości z nich... mnie nie ma. Jeśli więc ktoś chce, by uwieczniona została cała rodzina i jakieś szczególne okoliczności czy sytuacja, to bez profesjonalisty się nie obędzie. I takie zapotrzebowanie jest.
Czyli ludzie chcą być piękni, najlepiej młodzi, przystojni, zgrabni, i żeby to przynajmniej na zdjęciach było widać...
Chcą, ale ja nie retuszuję tych fotografii, chociaż przyznam, że czasami takie prośby słyszę. Nie „wyszczuplam” więc nikogo, ani nie „podwyższam”. Po prostu uważam, że w każdym, ale to w każdym człowieku tkwi jego naturalne piękno i nie ma potrzeby go dorabiać, trzeba je tylko wyeksponować. Temu służy profesjonalna fotografia, przynajmniej ta moja.
A jakie były początki pani zainteresowania?
Jako dziecko miałam to szczęście, że z rodzicami często wyjeżdżaliśmy często na tzw. trapingi, pod namioty, na biwaki, w różne miejsca. I podczas tych wyjazdów robiłam wiele zdjęć, jeszcze aparatem analogowym, z kliszą, który kupili mi rodzice. Już wtedy interesowałam się fotografią. Później, gdy poszłam na studia, przestałam być rodzinnym fotografem. Po kilkuletniej przerwie przypomniałam sobie o zdjęciach, gdy urodziła się córka. Zrodził się wtedy plan, by fotografować ją co miesiąc. Ale zależało mi też na tym, żeby to były dobre zdjęcia...
I jak to pani osiągnęła?
Ukończyłam profesjonalne kursy on-line, organizowane głównie przez Akademię Fotografii Dziecięcej. Jak przeszłam tę całą ścieżkę edukacji, to zaczęłam też uczestniczyć w warsztatach, w których wykładowcami byli topowi fotograficy polscy i zagraniczni. To wszystko pokazało mi, jak niewiele w tej dziedzinie wiedziałam, zanim zaczęłam się uczyć, jak wielką byłam amatorką podczas rodzinnych wypraw i jak wiele ucierpiał czas, spędzony z rodzicami na tych wycieczkach. Te dziecięce zdjęcia utrwaliły jakieś konkretne chwile, oczywiście, ale nie ma na nich np. emocji, nie widać tego, jak szczególne były to dla nas wszystkich chwile, przyjemne, radosne... Tego nie umiałam kiedyś na fotografiach oddać, dziś potrafię.
I to przyciąga klientów?
Połowicznie. Na sesjach zdjęciowych staram się robić część ujęć pozowanych, a część takich właśnie, w których eksponuję emocje. Są też sesje takie codzienne. Jadę do domu klienta i utrwalam ich życie. To głównie wtedy, gdy w rodzinie pojawia się dziecko. Fotografuję więc np. jak dziecko jest przewijane, kąpane, karmione, jak rodzice się z nim bawią, czytają książeczki, usypiają... To taka swoista kronika życia rodziny. Jest to coraz bardziej popularne.
Rodzice chcą mieć dowód na to, że intensywnie zajmowali się dzieckiem gdy było małe, na wypadek, gdyby dorosłe stawiało im zarzuty?
Nie, wydaje mi się, że nie. Nie wszyscy czują się komfortowo pozując. W domu czują się swobodniej, chcą po prostu utrwalić określony czas i określoną rzeczywistość taką, jaka jest.
Dużo jest takich zleceń?
Niestety, sporo mniej niż pozowanych. Większość osób woli plener.
Na fotografiach często pojawiając się dzieci w łanach zbóż. Czy te dzieci chociaż wiedzą – jakie to zboża, to już niejako rzecz drugorzędna, ale skąd taka właśnie moda?
Żyto świetnie się prezentuje na zdjęciach. Chociaż ostatnio popularniejszy był rzepak, ale już przekwitł. Wiele osób chce się fotografować wśród maków i coraz rzadziej występujących chabrów. Jak uda się znaleźć pole, na których te kwiaty występują, to często są już wśród roślinności wydeptane ścieżki. Myślę wówczas: „aha, już ktoś tu robił zdjęcia”. Także facelia i lawenda są lubianym tłem, ale takich w okolicy Szczytna nie ma, trzeba jechać aż w okolice Olsztyna. Jesienią taką popularnością będą się cieszyły wrzosy.
Jako profesjonalistka musi więc pani znać nie tylko techniki fotografowania, ale i roślinność?
Powoli i w tej dziedzinie staję się specjalistką. Ostatnio widziałam całe łany czegoś, co pięknie kwitło na biało. No to musiałam się przecież dopytać i dowiedzieć, że to było pole gryki.
Spotkała się pani z jakimiś szczególnymi, nietypowymi wymaganiami czy oczekiwaniami?
Jakoś nie... Zastanawiam się... A wiem... Ostatnio pojawiły się cztery piękne panie, które chciały mieć sesję zdjęciową z motorami. Nigdy takiego czegoś wcześniej nie robiłam, a że lubię wyzwania, to się zgodziłam. I przyznam, że zdjęcia wyszły bardzo zmysłowe...
To znaczy, że motory były ubrane, a panie nieco mniej?
Motor był czerwony, a panie były ubrane tak trochę erotycznie: czarne kabaretki, czerwone szpilki... do tego koszule takie bardziej rozchełstane... Wiele było przy tym śmiechu, dobrej zabawy. Panie były wyluzowane, radosne... To była bardzo udana sesja, nie tylko ze względu na jej ostateczny efekt, ale klimat, w jakim przebiegała. Ciekawostką jest to, że ta sesja stanowiła... prezent dla jednej z tych pań.
Czyli zamiast kwiatów zdjęcia wśród kwiatów?
Popularność takich prezentów rośnie, jak ktoś nie ma pomysłu na inny. Często właśnie sesje zdjęciowe podczas uroczystości rodzinnych są wykupywane jako prezent. Osobiście nie miałabym, oczywiście, nic przeciwko temu, aby ta moda się rozwijała (śmiech).
Zainteresowani muszą jednak jakoś panią znaleźć...
Nie jest to aż takie trudne. Najłatwiej mnie znaleźć na facebooku, wpisując nazwę Glory Photography. Ale można też dzwonić: 691-770-067. Zapraszam.
Ostatni do pożaru albo wcale a po Laury pierwsi! To jest nienormalne!
Marek
2025-07-06 21:53:10
A o swoim kalendarzu wyborczym będziesz Pan Burmistrzu pamiętał? Może też coś się o rok przesunie do tyłu, albo do przodu? Skandal - to mało powiedziane. Dedykowanie uroczystości z okazji długoletniego pożycia małżeńskiego dla par, których jubileusz datowany jest na 2024 r. w 2025 r.? Co kto ma w głowie, aby takie tłumaczenie podawać? Obnaża to indolencję urzędników, nieznajomość środowiska miasta. Ale pan Och! nie ma o tym zielonego pojęcia. Może wymyśli jakąś uroczystość dla par, które jubileuszu 50-lecia nie dotrwały i się \"nie łapią\", bo roczek minął, a jedno z nich udało się do wieczności. Wstydu pan burmistrzu nie masz!
Taki sobie czytelnik
2025-07-06 16:06:04
Alkohol i wodą tak się zawsze kończy.
Lolek
2025-07-06 09:14:46
Do osobnika ukrywającego się pod pseudonimem „senior”: PO PIERWSZE – nie zasługuję na określenie „wszechwiedzący”, które wprawdzie mi schlebia, ale nie zasługuję na nie, nie musisz sprawiać mi przyjemności przez prawienie komplementów, PO DRUGIE – wyjaśniam, że termin na składanie wniosków o nadanie Medali za Długoletnie Pożycie Małżeńskie wyznaczono na 28 lutego br. komunikując jednocześnie, że „zgłoszenie się po wyznaczonym terminie nie gwarantuje wzięcia udziału w ogólnej uroczystości w roku 2025” (patrz: https://miastoszczytno.pl/29133,Zlote-Gody-2025.html ), PO TRZECIE – z powyższego komunikatu wynika, że mój wniosek złożony 9 stycznia br., a więc przed 28 lutym, gwarantował uczestnictwo w uroczystości ZŁOTYCH GODÓW w 2025 roku. Tak się jednak nie stało, PO CZWARTE – z przykrością informuję Ciebie - osobniku o pseudonimie „senior”, że swoją wypowiedzią to Ty udowadniasz, że nie znasz (cytuję Ciebie) „prostej i słusznej zasady, jaką stosuje UM”, i jaką zastosował w 2025 roku. PO PIĄTE - Z tym wstydem osobniku o pseudonimie „senior” trafiłeś „ jak kulą w płot”. Wyjaśniam Tobie, że wstyd to (cytat ze słownika języka polskiego PWN): „przykre uczucie spowodowane świadomością niewłaściwego postępowania, niewłaściwych słów itp., zwykle połączone z lękiem przed utratą dobrej opinii”.
Krzysztof Połukord
2025-07-06 07:56:34
Pewnie zastanę zaraz skrytykowany ale przestanmy używać w takich sytuacjach słowa tragedia. To było po prostu nieodpowiedzialne zachowanie. Czy był alkohol czy nie to nocą ba kajaki nie wsiada się. Koniec kropka. Żaden tam przywilej mlodosci. Tragedia to jak jedzie normalna rodzina i jakiś pijak ich walnie samochodem i oni zginą. To jest tragedia. Jak ktoś jedzie po pijaku, jak ktoś dopuszcza sie durnej brawury itp to nie nazywajmy tego tragedia. To niestety delikatnie rzecz ujmując głupota.
Jan
2025-07-06 07:21:29
Glupie. tlumaczenie W tym wieku to każdy rok życia to prezent od losu Uroczystość powinna odbywać sie w danym roku
Joanna
2025-07-05 13:05:39
Brawo Trenerze. Wielki szacunek
Robert Częścik
2025-07-05 10:42:43
Hunter jak zawsze sztos, Pidżama Porno, Farben Lehre i Koniec Świata - świetny wybór, wreszcie dobra muzyka na scenie ????
Marcin
2025-07-05 10:09:15
Takie koncerty że za darmo bym nie poszedł a co dopiero za bilety. Już rok temu było słabo, wszyscy liczyli na zmiany i powrót koncertów na Plac Juranda. A jedyne co zmienili to nazwę i dali bilety.
Były mieszkaniev
2025-07-04 13:58:32
Na tej trasie prawie nikt. Nie trzyma odstępów. Jazda na zderzaku to oprócz wyprzedzania na ciągłej największe zagrożenie
M
2025-07-04 09:55:48