Zaledwie 11 dni zajęło uzbieranie potrzebnych 600 tys. zł na pierwszy etap leczenia i rehabilitacji księdza Andrzeja Preussa. Efekty zbiórki i płynąca pomoc poruszyły wszystkich. - Nie spodziewałem się takiego odzewu – mówi ksiądz Andrzej Preuss. - Wszystko, co teraz powiem będzie prostym sloganem. Naprawdę tym razem brakuje mi słów, aby wyrazić wdzięczność... Ksiądz Andrzej opowiedział „Tygodnikowi Szczytno” między innymi, jak wygląda jego codzienność z chorobą, jak będzie wyglądało jego leczenie...
Jak się ksiądz czuje?
Gasnę każdego dnia. Ale serce mi rośnie...
Jak ksiądz odbiera to wszystko, co wokół księdza teraz się dzieje?
Jest to sytuacja, z którą kompletnie sobie nie radzę. I nie mam na myśli choroby. Nie spodziewałem się takiego odzewu. Wszystko, co powiem, będzie prostym sloganem. Ogromną radością są dla mnie każde dobre słowo, dowody pamięci, zapewnienia o modlitwie, obecność... Odzywa się do mnie wielu moich przyjaciół, znajomych, ale też wielu całkowicie nieznajomych dla mnie osób. Przyznam, że ten ogrom ludzkiej życzliwości jest dla mnie aż krępujący, bo naprawdę nie wiem, czy na to zasłużyłem.
Udało się uzbierać potrzebne pieniądze na leczenie i rehabilitację, jak będzie wyglądała walka księdza z chorobą?
Mam przyjąć sprowadzony z Indii lek, który nazywa się edaravone. Pan doktor Tomasz, mój lekarz prowadzący, wystosował zapotrzebowanie na ten specyfik. Zostało ono zatwierdzone przez lekarza wojewódzkiego i w piątek, dwa tygodnie temu, trafiło do Ministerstwa Zdrowia. Trafiło tam wraz z prośbą o wydanie zezwolenia na sprowadzenie tego leku, bo nie funkcjonuje on na polskim rynku. Na razie czekamy na odpowiedź z ministerstwa.
Według planu, gdy uda nam ściągnąć się ten lek, to zostanie on mi podany w formie kroplówki. Będzie podawany przez dwa tygodnie każdego dnia, potem będą dwa tygodnie przerwy i ponownie będzie podany mi lek, potem dwa tygodnie przerwy i ponownie dostane lek...
Żaden z tych zabiegów nie jest refundowany przez Narodowy Fundusz Zdrowia?
Niestety.
Wielu parafian, ale i osób spoza parafii dopytuje, jak ksiądz się czuje? Mnożą się różne mity...
Jeszcze żyję. Prawdą jest jednak też to, że słabnę z każdym dniem. W tym roku mam być poddany tym obu terapiom oraz rehabilitacji. Pamiętajmy proszę, że jest to choroba nieuleczalna, terapia może wstrzymać postęp choroby. Poprawić moje funkcjonowanie. Będę miał siły, aby pracować w parafii, służyć ludziom i Bogu. Ale oczywiście nie stawiam takich wymagań Panu Jezusowi. Bez przesady. Jeśli by zadecydował, że mam iść do nieba, to ja bardzo chętnie, to jest mój priorytet...
Mimo ciężkiej choroby, humor księdza nie opuszcza...
Ale ja mówię to całkiem poważnie. Niebo jest moim priorytetem. Mistrzem podejścia do ziemskiego życia był mój tata, który niedawno zmarł. Jak go pytałem o lęk przed śmiercią, o śmierć w ogóle, to mówił: „A co ja tu mam, co mnie tu wiąże?”. W ogóle ciekawostką dla mnie jest to, że my tu, na ziemi, wciąż narzekamy na to życie, w tym wymiarze społecznym oczywiście, że mamy wciąż pod górkę, że pod wiatr, że to życie jest takie złe, ciężkie... A gdyby Pan Jezus powiedział: „Zapraszam cię dziś do nieba”, to większość z nas zapewne powiedziałaby: „O nie, nie dziś, mam jeszcze tyle spraw do załatwienia”. A ja naprawdę chciałbym już tam...Wierzę, że jest tam lepiej.
Zrobiło się smutno...
Niedawno przeczytałem „Archipelag gułag” Aleksandra Sołżenicyna. Napisał tam niesamowitą rzecz. Był to człowiek, który szedł z frontem na Berlin. Na wysokości Bydgoszczy NKWD aresztowało go i oskarżyło z najgorszego wówczas, bo politycznego paragrafu. Najsurowiej wówczas z tego powodu karano. Kiedy był już długie lata w łagrze snuł taką refleksję, że w czasie najgorszych nalotów bombowych prosił Boga, aby mógł przeżyć, a będąc w łagrze, prosił Boga o jak najszybszą śmierć. Jak to wszystko zależy od tego, co dzieje się z nami, w naszym sercu. Tam walczył o wolność, miał robotę, tu w łagrze był uciskany, więc nie chciał żyć. Wszystko dzieje się w naszych sercach...
Chyba nie chcę tego usłyszeć...
Przecież to życie tutaj, to nie jest moje życie – to moja refleksja. To jest jakiś czas dopasowania, uczenia się, upodabniania się do Pana Jezusa. I nie mam pojęcia, czy jestem choć odrobinę podobny, naprawdę nie mam pojęcia, ale ufam że On mnie przecież nie skrzywdzi. Mam w sobie ogromny spokój. Przy całym tym leczeniu, przeżywaniu mojej choroby, staram się cieszyć każdym gestem, i tymi ogromnymi wpłatami, choć być może zaraz się okaże, że będą one niepotrzebne. Moja śmierć może nadejść w każdej chwili. Może przecież tak się stać. Ale naprawdę cieszę się w tej chwili z każdego spotkania z ludźmi, którzy okazują mi swoją empatię, współczucie. Myślę, że to jest geniusz tej choroby. Ona nie działa tylko na mnie, ale też na innych. Wbrew pozorom, ten czas, który dziś przeżywam, jest świetnym czasem.
Z jakiego powodu?
To jest ciekawostka również dla mnie. Ktoś mi pokazał niektóre komentarze pod jakimś artykułem, być może właśnie w „Tygodniku Szczytno”. Jakiś młody człowiek, chyba ze Szczytna napisał, że kler niech leczy kler, że niech zajmą się mną papież, Watykan, a nie ludzie. Że klechy powinny być leczone przez klechów. Zacząłem się zastanawiać, jak to jest. Jako pierwsze nasunęło mi się, że w tych komentarzach jest brak logiki. Bo czy pracownik banku idzie do dyrektora i mówi: proszę mnie wyleczyć, bo zachorowałem? Wątpię, aby tak się działo. Może powinno się na to patrzeć inaczej. Czy ja służę Watykanowi, papieżowi, czy Panu Bogu i ludziom? Staram się służyć Bogu i ludziom, i od Pana Boga i ludzi dostaję niesamowicie dużo łask. Pan Bóg daje mi dziś dużo spokoju, bezpieczeństwa wewnętrznego, spokoju. Czuję się naprawdę bezpieczny. Bóg daje mi dziś dużo radości, mimo tego cierpienia. Ten, któremu służę, naprawdę mi dziś to daje. Ludzie też, na okrągło. Nie ma godziny, abym nie dostał wsparcia od moich parafian, przyjaciół, całkowicie obcych ludzi. Ci, którym służę, dają mi dziś ogromne wsparcie. Stąd twierdzę i czuję, że ja mam teraz naprawdę świetny czas. To nic, że gasnę fizycznie, skoro serce mi rośnie... Oczywiście, że jestem dozgonnie wdzięczny za każdą wpłatę, doceniam, szanuję i chylę czoła, ale po stokroć więcej dostaję, gdy słyszę: „ksiądz trzymaj się”, „ksiądz jestem”, „Jak trzeba, to będę księdza woził”...
A sama choroba jej przebieg, jaki ma wpływ na księdza?
Choroby są doskonałymi nauczycielami tego, jak doceniać drobiazgi. To ciekawe, że w czasie choroby jajecznica smakuje bardziej, galaretka wprost rozpływa się w ustach, a kapuśniak urasta do wyśnionej potrawy. Nasze serca się wyostrzają, gdy jesteśmy w terminalnych sytuacjach. Poczytuję to za cud boży. Pan Bóg otwiera „oczy” naszemu sercu, geniusz Pana Boga absolutny.
A ból fizyczny, cierpienie...
Ciekawostką choroby, która mnie dotknęła jest to, że to mnie nie boli. Przewracam się, potykam, łyżka wypada z ręki, założenie skarpetki jest wysiłkiem jakbym wdrapywał się na Rysy. Ta zwykła czynność czasem może trwać i dobrą godzinę. Ubranie się do mszy świętej to też bieda... Pan Bóg w swoim miłosierdziu zaoszczędził mi bólu, przynajmniej na razie. Zna mnie. Wie, że jestem słaby, że mam słabą odporność na ból... Pan Bóg naprawdę jest miłosierny, dopasowuje krzyż do możliwości.
Pavel
Podzielę się przemyśleniami: w swoim życiu spotkałem kilku tak cudownych \"batmanów\" jak Ty. Ksiądz Jest, zawsze Był jak magnes, który skutecznie przyciąga do Boga wiernych, tych dużych i małych. Jestem wdzięczny za wszystko (a jest za co), a ile zostaniesz z nami, wie tylko ten Najwyższy. Niech się nie spieszy, niech da Ci siły i czas, a jak nie da, to może spotkamy Cię kiedyś w niebie i przewieziesz nas, tak jak nasze dzieci tym batmobilem. Bracie walcz, teraz walcz o siebie. Modlimy się, za Ciebie. Myślami z Tobą.
Piotr Witkowski
Niech Moc Zmartwychwstałego Chrystusa będzie księdza siłą i pokojem serca. Wdzięczni za całe księdza dobro. Piotr i Agnieszka ze św. Jacka w Kętrzynie
Wątpiący
Życzę jak najlepiej lecz kompletnie powinien opuścić nas i zająć się leczeniem na poważnie w miarę żyjąc normalnie. Mój kuzyn też dostał diagnozę podobną, w pół roku zabrała go choroba z tego świata tylko dlatego, że nie chciał zmienić swojego życia na spokojne. Licząc, że eksperymentalny lek z Indii, zdziała cuda. Życzę temu Panu odwagi w podjęciu właściwej decyzji!
Dana
Choc nieznam ksiedza,tylko z opowiesci,bardzo pozytywnej,to zycze Ksiedzu zdrowka,sily,bede sie modlic za ksiedza????
Mariola Sielanko
Pamiętam w modlitwie księże Andrzeju. Jakoś przenika i do mnie spokój, kiedy ksiądz z taką oczywistością dzieli się wiarą w Niebo, życie wieczne. Tak, serce rośnie. Mam nadzieję mieć także tak niewątpliwą, wytrwałą wiarę jaka jest księdzu darowana w tym czasie. Pozdrawiam serdecznie.
I.Kalinowska
Wspieram w tej ciężkiej walce z chorobą ,modląc się ,żeby te proste codzienne czynności jednak nie sprawiały aż tak wiele trudu a uśmiech i optymizm pozostał jak najdłużej
Ziółek Janina
Wyzdrowienia księdzu życzę
Danuta Samsel parafianka
Jestem z księdzem, trzymam kciuki i wierzę, że większość jest z a. Jesteśmy wdzięczni za dobroć naszego proboszcza i tym samym staramy się odwdzięczyć. Niestety wielu ludzi myli wiarę w Boga z wiarą w księży. Choroba zmienia priorytety, uświadamia nam, co jest tak naprawdę ważne. Pozostaję w modlitwie o zdrowie. Szczęść Boże!
Danuta Grzeszczyk
Wierzę, że Bóg nie może się doczekać księdza Andrzeja w Niebie. Ale jest tu nam tak bardzo potrzebny, że jeszcze nie prędko to nastąpi. Niech się wypełni Jego wola we wszystkim. On wie najlepiej.