Piątek, 19 Kwiecień
Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa -

Reklama


Reklama

Dlaczego dzieci nie chcą żyć? Tragiczna statystyka samobójcza wśród nieletnich


Liczby dotyczące samobójstw wśród dzieci i młodzieży, powalają. Rosną w skali kraju w sposób niewyobrażalny. Czekamy na konkretne dane od służb powiatowych. Nie ulega jednak wątpliwości, że problem jest i to bardzo poważny. Rozmawiamy o tym z Barbarą Ślusarczyk, psychologiem, certyfikowanym psychoterapeutą, specjalistą do spraw rodziny, kierownikiem Ośrodka Środowiskowej Pomocy Psychologiczno-Psychiatrycznej dla Dzieci i Młodzieży „Animus” w Szczytnie.


  • Data:

Według statystyk liczba prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży, w tym także udanych, jest zatrważająca. W 2021 roku, w stosunku do 2020 wzrost takich zdarzeń sięga aż 77%. Czy można precyzyjnie określić przyczyny?

 

Precyzyjnie trudno to określić. Przyczyn jest wiele, więc jest to problem złożony. Ta statystyka może wyglądać jeszcze gorzej, bo nie wszystkie próby są oficjalnie odnotowywane. W tym konkretnym czasie do głównych przyczyn zalicza się pandemię i związane z nią ograniczenia, które w znacznym stopniu wpłynęły na psychikę, zresztą nie tylko dzieci. Obecnie takim elementem może być wojna w Ukrainie.

 

Barbara Ślusarczyk, psycholog, certyfikowany psychoterapeuta, specjalista do spraw rodziny, kierownik Ośrodka Środowiskowej Pomocy Psychologiczno-Psychiatrycznej dla Dzieci i Młodzieży „Animus” w Szczytnie.

 

 

Ale w jaki sposób wojna, nawet jeśli toczy się obok, dotyka polskie dzieci?

 

Punktem wspólnym tych dwóch wydarzeń jest zaburzenie poczucia bezpieczeństwa. Wyzwalają się sytuacje lękowe, połączone z rodzinnymi historiami. Na Mazurach, z racji powojennego exodusu, rodzin, które wojna bezpośrednio dotknęła, jest wiele. W domach się o tym rozmawia, wspomina, więc dzieci są świadome zagrożeń, czują je. Nazywamy to traumą transgeneracyjną. Dochodzi do tego bezpośredni kontakt z rówieśnikami z Ukrainy, chociaż jeszcze jest za wcześnie, by ten kontakt pogłębiał dziecięce lęki. Na razie to raczej ciekawość.

 

Czyli należy przyjąć, że na samobójstwa miała i wciąż ma największy wpływ pandemia?

 

Niewątpliwie. Odosobnienie, które dotknęło uczniów poprzez zdalne nauczanie, zamknięcie w domu, brak kontaktów bezpośrednich – to czynniki, które bardzo silnie oddziaływały na emocje dzieci. A interakcje personalne to ich naturalna potrzeba. Nie mogły jej realizować. Pozostawał internet, w którym – można powiedzieć – dzieci szukały towarzystwa i nie zawsze trafiały na odpowiednie. Kolejnym szokiem był powrót do szkoły, natężenie zadań i obowiązków, konfrontacja z rówieśnikami w świecie realnym, od czego już niektórzy po prostu odwykli. Masa wymagań, klasówek, sprawdzianów, by „nadrobić” zaległości. To obciążenia, z którymi wielu młodych i bardzo młodych ludzi po prostu nie daje sobie rady.

 

Czy to tylko wina czynników zewnętrznych, czy też po prostu kolejne pokolenia są słabsze psychicznie, mniej odporne na trudności codziennego życia? Czy modne niestety „trzymanie pod kloszem” przez rodziców, chronienie przed najmniejszymi, a często naturalnymi i typowymi „dolegliwościami” nie powoduje tej słabości?


Reklama

 

Pandemia na pewno nie była czynnikiem typowym, trudno nazwać ją „codzienną trudnością”. Stąd ten wzrost zdarzeń. W psychologii nazywamy to bodźcem przeciążeniowym. Covid bardzo istotnie przyczynił się do destabilizacji w rodzinach, a to znacznie osłabiło poczucie bezpieczeństwa dzieci. Bo to właśnie dom i rodzina są podstawowym źródłem tego poczucia. Niepokój o pracę lub jej strata, brak dochodów i wiele innych sytuacji, z którymi musieli sobie w tym czasie radzić rodzice, musiały odbić się także na dzieciach. One słuchają, patrzą i – wbrew opiniom wielu osób - naprawdę wiele rozumieją. Lęki rodziców przechodziły więc na nie. Ale jednocześnie dzieci nie są na takie obciążenia przygotowane. Niektórzy, głównie dorośli, mają więcej wypracowanych konstruktywnych sposobów radzenia sobie z trudnościami, dzieci ich jeszcze w sobie nie zdążyły wytworzyć. Wielu dorosłych też sobie z tą sytuacją nie poradziło, trudno więc się dziwić, że w przypadku dzieci to zjawisko było znacznie silniejsze, większe.

 

Tyle że pandemia, to kwestia ostatnich dwóch lat, a rosnące zjawisko samobójstw wśród młodych ludzi notowane było wcześniej, może tylko nie w tak ogromnej skali...

 

Należałoby najpierw doprecyzować, co rozumiemy pod pojęciem „młodzi ludzie”. Nie da się do jednego worka wrzucić dzieci i młodzieży. Inaczej zachowuje się 3-latek, inne potrzeby odczuwa 10-latek, a jeszcze inne np. 16-latek. I w każdym wieku inaczej odbiera się rzeczywistość, inaczej ją odczuwa. Do wieku dojrzewania, do około 10 roku życia, dziecko jest spontaniczne, potrzebuje więcej zabawy, ruchu, a tego w czasie pandemii brakowało. Przestrzeń, w której dzieci mogły wyrażać swą żywiołową często aktywność, ograniczała się do czterech ścian mieszkania, oglądania telewizji czy surfowania w internecie. I to, niestety, trwa.

 

Zmierzamy w kierunku szczególnego uzależnienia: od komórek, internetu... Ono zaczęło się jednak rodzić już wcześniej, przed pandemią. Niewątpliwie to negatywne zjawisko, ale nie ma się co czarować – będzie trwało i rosło, chyba że generalnie wyłączone zostaną na świecie źródła prądu...

 

I tu jest wielka rola rodziców. Mogą i powinni stosować ograniczenia, zasady, a przede wszystkim kontrolować to, czym się ich dziecko w internecie zajmuje, z kim się kontaktuje i jak, po jakie informacje sięga. W wielu rodzinach zanikły dawne, a bardzo pożyteczne działania. Warto do nich wrócić: do wspólnych posiłków, spacerów... Owszem, rodzice też są zaganiani, co bywa jednak wygodnym „alibi”. Bo życie rodzinne, przestrzeganie reguł, poświęcanie rodzinie czasu, który rodzic też chętnie (nierzadko) spędziłby grzebiąc w internecie, to dodatkowy wysiłek i... obowiązek. Ale z tego obowiązku nikt rodziców nie zwolni. Bywa, że wielu z nich nie zdaje sobie sprawy, że tym swoim, usprawiedliwianym w różny sposób „zaganianiem”, po prostu robią krzywdę swoim dzieciom. A trzeba też pamiętać że taka rodzinna zależność działa w dwie strony. Większy, bliższy kontakt z dziećmi to także dar dla rodziców, wspólnie spędzany czas, wspólne zajęcia, nawet zwykła kolacja przy jednym stole i rozmowa, wzmacniają relacje, pobudzają, zwiększają poczucie wzajemnej miłości, więzi, spełnienia. To czas, dzięki któremu rodzic może w pełni poczuć tę wielką, niewyobrażalną radość z faktu bycia rodzicem.

Reklama

 

Czyli co? Większe zaangażowanie rodziców w życie dzieci może być sposobem na ograniczenie liczby prób samobójczych?

 

Warto w tej statystyce zwrócić uwagę na dane, dotyczące liczby prób udanych i nieudanych. W 2021 roku, w kraju prób było sporo ponad tysiąc, udanych też sporo, bo ponad 100, ale jednak znacznie mniej niż prób. Rodzi się więc naturalne pytanie: czy podejmujący takie desperackie decyzje rzeczywiście chcą się rozstać z życiem, czy to forma, znane zresztą dość powszechnie, tzw. wołania o pomoc. Stawiam na to drugie. A to jest właśnie najlepszy sygnał dla rodziców. Że ich dzieci potrzebują więcej uwagi, więcej zaangażowania z ich strony, często więcej zrozumienia... Trzeba też pamiętać o tym, że próby samobójcze podejmują jednak znacznie częściej nastolatkowie, dla których środowisko rówieśnicze jest co najmniej tak ważne, jak rodzinne, a czasem i ważniejsze. Z tym rodzice też muszą się godzić, zapewniając młodym ludziom odpowiednią dawkę, nazwijmy to, kontrolowanej swobody. Grupa rówieśnicza zaspokaja właściwie takie same potrzeby, jak rodzina: poczucie przynależności, własnej wartości i tożsamości, akceptacji, ale inaczej, więc te kontakty rówieśnicze są konieczne. W pandemii ich zabrakło. I to wywołało w wielu nastolatkach fatalne skutki.

 

Podsumowując: czy, co i jak, każdy z nas – dorosłych – może robić czy zrobić, by nasi następcy chętniej i skuteczniej zmagali się z życiem?

 

Kluczowe są relacje. Rozmawiać, słuchać, rozumieć. Młodzi inaczej patrzą na świat, na życie, na swoje własne otoczenie, na przyszłość. I na pewno nie należy próbować ich przerabiać na swój wzór i podobieństwo. Mają prawo do indywidualności, nie muszą i nie powinni być „klonami” swoich rodziców. Ale na pewno potrzebują rozmowy, ukierunkowania, wskazania dróg, jakimi mogą podążać, sposobów, jakimi mogą sobie radzić z ich problemami. Dla dorosłych te problemy mogą się czasem wydawać drobiazgami, ale dla ich dziecka – to sprawa życia i śmierci. Stan emocjonalny młodego człowieka się pogarsza, kolejne „drobiazgi”, tak traktowane przez otoczenie, coraz bardziej frustrują, wiodą do chorób, do depresji czy innych zaburzeń emocjonalnych, a później i osobowościowych. Wtedy już potrzebna, niezbędna jest pomoc specjalistów, psychologów, psychoterapeutów, psychiatrów. To nie jest wstydliwe, nawet jeśli część osób jeszcze tak uważa. To niezbędne, konieczne, jeśli chcemy ratować swoje dziecko. Jednak zanim dojdzie już do skrajnych sytuacji, trzeba po prostu pamiętać, że jak ważny jest czas, jaki dajemy swoim dzieciom. Nasz czas. Jeśli brakuje tego czasu, zrozumienia, wsparcia, poczucia wspólnoty – to właśnie przez taki „drobiazg” możemy stracić dziecko... Warto o tym ciągle pamiętać.

 

 



Komentarze do artykułu

markiza

Chowając dzieci \"pod kloszem\" wyrządzamy im ogromną krzywdę. Stres i problemy towarzyszą człowiekowi przez całe życie, dlatego powinniśmy uczyć dzieci radzenia sobie z przeciwnościami, oczywiście na miarę ich możliwości, przy naszym wsparciu. Inaczej wyrosną nam nieudacznicy, trzymający się przez całe życie \"matczynej kiecki\". Słyszałam kiedyś bardzo mądre stwierdzenie, że jeśli będziesz usuwać z drogi dziecka kamienie, potem będzie ono potykało się o małe kamyczki. Mądra miłość jest trudna, ale przynosi efekty.

Edusia

Pani Barbara to specjalista i przede wszystkim piękny człowiek. Szczytno ma szczęście mając takuch profesjoalistów z zakresu psychologii. Jak ktoś mi tu coś negatywnego o Niej napisze to niech się potem zastanowi co z Nim samym jest nie tak!

śmiechu warte

no nie dziwne że się zabijają skoro leczą ich tacy \"psycholodzy\" - bo chyba nie przez wojnę na ukrainie

I dzieci i dorośli przez 2 lata straszenia niegroźnym wirusem, zostali wyniszczeni psychicznie, dzieciom nakazano odizolowanie od rówieśników, od rodzin, od życia, najbardziej ucierpieli ci, co uwierzyli tym bydlakom od fałszywej pandemii. Głównym i jedynym winowajcą śmierci tych dzieci jest rząd, on też ponosi pełną odpowiedzialność za 200 tyś. nadmiarowych zgonów. Dziwi mnie, że za to ludobójstwo jeszcze chodzą po ziemi, mimo to wierze, że dożyję czasu, w którym te bydlaki zapłacą za to LUDOBÓJSTWO.

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama