Czwartek, 18 Kwiecień
Imieniny: Apoloniusza, Bogusławy, Gościsławy -

Reklama


Reklama

Czołgi, bomby... to ostatnie nasze wspomnienie z Kijowa


W Polsce, w Szczytnie jest nam dobrze, ale nasz dom jest w Ukrainie, tam jest moja rodzina, mąż, praca, przyjaciele, pochowany jest mój tata... – mówi Aleksandra Bondarenko, która z 13-letnią córką i 77-letnią mamą w szczycieńskim klasztorze sióstr klarysek kapucynek znalazła schronienie przed wojną. - Nie wiem, jak długo tu będziemy, ale wszyscy marzymy, aby wrócić do domu.

 


  • Data:

Siostry kapucynki ze Szczytna pod swój dach przyjęły łącznie 11 osób (4 dorosłych i 7 dzieci). Jula Kovtun i Aleksandra Bondarenko zgodziły się „Tygodnikowi Szczytno” opowiedzieć swoją historię ucieczki przed wojną. Obie panie pracowały w ukraińskiej telewizji. Pani Jula była szefem redakcji, a pani Aleksandra agentką reklamy. Obie, ze swoimi rodzinami, mieszkały w okolicach Kijowa.

 

Gdy o piątej rano zaczęły się pierwsze bombardowania Kijowa pani Aleksandra ze swoją rodziną wyjechała na działkę poza miasto. Tam spędzili trzy dni. - Gdy na ulicach zaczęło pojawiać się nasze wojsko, czołgi i było słychać coraz więcej wybuchów zdecydowaliśmy się pojechać dalej w stronę Irpienia – wspomina Aleksandra Bondarenko. - Najpierw samochodem. Dojechaliśmy do Kaniowa w Obwodzie Czerkawskim. Schroniliśmy się tam w elektrowni wodnej, ale mogła być ona w każdej chwili zbombardowana, dlatego postanowiliśmy pojechać dalej, do Ukrainy zachodniej. Jechaliśmy przez Białą Cerkiew, skąd zabrałam ze sobą Julę z synem. Pożegnałyśmy się z mężami, którzy zostali bronić kijowa.

 

Kobiety z dziećmi odcinek 400 kilometrów pokonały w 24 godziny. - Na drodze było mnóstwo posterunków armii ukraińskiej i kontroli – wspominają panie. - Pytali dokąd jedziemy. Sprawdzali dokumenty. Dojechaliśmy do Winnicy, gdzie przenocowaliśmy. Później dotarliśmy do Tarnopola. Tam pozwolono nam zostać jedynie dwa dni, bo nie było miejsc. Sklepy, apteki, stacje paliw były puste. Udało nam się kupić bilet autobusowy i tak dotrzeć do Warszawy. Stamtąd pod swój dach zabrały nas siostry klaryski ze Szczytna. Tu znalazłyśmy spokój, ale wciąż jest strach, martwimy się o naszych mężów, bliskich, którzy wciąż są w Ukrainie.

 

Jak wyglądała sytuacja na Ukrainie, gdy ją opuszczałyście?

 

W jednej chwili zaczęło być słychać mnóstwo wybuchów, a na niebie pojawiło się bardzo dużo samolotów. Nie wiemy, czy były to maszyny naszej arami, czy rosyjskiej. Gdy wyjeżdżałyśmy, to w samym Kijowie było coraz więcej żołnierzy ukraińskich, którzy przygotowywali się do obrony miasta. Gdy jechałyśmy na zachód Ukrainy, to tam było jeszcze bezpiecznie. Ale gdy dotarłyśmy do Szczytna, to i Lwów był już bombardowany.


Reklama

 

 

Jak zostaliście przyjęci w Polsce, Szczytnie?

 

Aleksandra Bondarenko: Dobrze. Jest tu bezpiecznie, ludzie mili, ale chcemy to domu. W Ukrainie jest moja rodzina, mąż, praca, przyjaciele, pochowany jest mój tata... Nie wiem, jak długo tu będziemy. Ale myślę, że wszyscy chcemy wrócić do domu.

 

Czy macie kontakt z mężami?

 

Każdego dnia. Ale bywa, że ich telefony nie mają zasięgu, gdy muszą ukrywać się w bunkrach.

 

 

Ucieczka przed wojną była szybka?

 

Myślę, że nikt tego nie planował. Dlatego zdążyłyśmy tylko zabrać dokumenty i tak jak staliśmy wsiedliśmy w samochód i jechaliśmy w stronę Polski. Nie wzięłyśmy ze sobą nic. Ale niczego tu nam też nie brakuje. Siostry zaopiekowały się nami bardzo dobrze. Mamy ubrania, jedzenie, dzieci już poszły do szkół i przedszkoli. Przydałoby się nam, dorosłym jakieś zajęcie, praca...

 

Mieszkańcy Ukrainy nie wierzyli, że Rosja może zaatakować ich kraj?

 

Nikt w to nie wierzył. Nikt nie wierzył, że wojna jest możliwa. Może ktoś na wysokich szczeblach państwowych, ale zwykłych mieszkańców Ukrainy ta wojna naprawdę zaskoczyła i zszokowała. Nawet teraz często rozmawiamy o tym z przyjaciółmi i tymi, którzy ukrywają się w schronach, piwnicach przed wojną w Ukrainie, i z tymi, którzy wyjechali do Polski, Słowacji, Rumunii, czy Chorwacji. Wciąż jest to dla nas szokiem. Tym bardziej, że ta wojna zbiera śmiertelne żniwo. Z wieloma naszymi znajomymi już nie mamy kontaktu. Nie wiemy, co się z nimi dzieje. Wielu ludzi na Ukrainie uznanych jest za zaginionych.

Reklama

 

 

Ukraina sąsiaduje z Rosją, była republiką radziecką, czy macie przyjaciół, znajomych Rosjan? Co oni wam mówią?

 

Oni myślą, że to my zabijamy swoich. Że ukraińscy nacjonaliści mordują niewinnych Ukraińców. Nie wierzą, że to ich armia zaatakowała nasz kraj. Twierdzą, że przyszli nas wyzwalać.

Aleksandra Bondarenko: Gdy z nimi ostatnio rozmawiałam i pytałam ich kogo wy tu przyjechaliście wyzwalać? Mnie? Naprawdę nie trzeba, bo jestem wolna. Mówię po rosyjsku, tak jak wy, ale moim krajem jest Ukraina. Oni naprawdę w to nie wierzą. Byłam w szoku. Tak się zdenerwowałam, że wszystkich swoich przyjaciół, znajomych z Rosji wyrzuciłam ze znajomych.

 

Czego wam najbardziej w tej chwili brakuje?

 

Książek napisanych po ukraińsku. Naprawdę. Moja mama, która ma 77 lat, marzy, aby trochę poczytać, zająć głowę, oderwać się od tego wszystkiego. Jeśli ktoś w Szczytnie ma takie książki, czy gazety to z chęcią je wypożyczymy. Może przydałby się też jakież zabawki, piłki dla naszych dzieci, których w tej chwili w klasztorze jest siedmioro w wieku od 3 do 15 lat. A tak poza tym mamy naprawdę wszystko, czego nam potrzeba. To nie jest urlop, nie czas na zabawę, zwiedzanie. Nie mamy do tego głowy. My naprawdę tęsknimy za naszym domem w Ukrainie. I chcielibyśmy, aby to piekło wojny skończyło się tam jak najszybciej, abyśmy mogli wrócić do naszych bliskich. I żyć...



Komentarze do artykułu

Mol

Wzruszająca historia. A wiecie że tv ukraińska całkowicie zależna jest od władzy? Wiecie, że dzielni ukraińscy żołnierze od 2014r. bombardują Ukraińców na wschodzie o czym pani nie to że nie wspomniał tylko kłamie? Może pan redaktor znajdzie w sobie odwagę i dopytać jak tv ukraińska przedstawia banderę i co one osobiście o nim myślą?

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama