Czwartek, 21 Listopad
Imieniny: Cecylii, Jonatana, Marka -

Reklama


Reklama

Czarek Miszczuk żyje w rytmie pasji. Niezwykła historia nauczyciela – rozmowa „TSZ” (zdjęcia)


Jest rodowitym szczytnianinem. W życiu wszystko robi na 200 procent. Swoje zawodowe życie poświęcił nauce. Od ponad 40 lat pracuje z dziećmi i młodzieżą. Cezary Miszczuk to dosłownie człowiek orkiestra. Swoimi pasjami mógłby obdzielić wielu. Najstarszy nauczyciel wychowania fizycznego w Szczytnie nigdy nie myślał o zmianie zawodu.



Panie Czarku całe życie spędził pan w szkole?

 

Nie. Trochę czasu spędziłem też w przedszkolu.

 

W tym roku stuknie panu 41 lat pracy pedagogicznej. To piękny jubileusz.

 

Muszę przyznać, że nawet tego nie czuję. W pracy z młodzieżą cudowne jest to, że człowiek cały czas czuje się młody i chcąc nie chcąc jest w trendach. Dzięki temu łatwiej łapie się kontakt z uczniami. To taka wymiana. Ja daję im coś od siebie, a oni mi.

 

Jest pan rodowitym szczytnianinem?

 

Tak, tu się urodziłem. Natomiast do miasta sprowadził się po wojnie mój dziadek. Oficer wojska polskiego. Osiedlił się tutaj, do niego dołączyli moi pradziadkowie. Na świat przyszła mama, która poznała mojego tatę. Później urodziliśmy się my – ja i moja siostra. Przyznam szczerze, że nigdy nie myślałem o tym, żeby się stąd wyprowadzić. Szczytno ma wszystko to, co jest mi potrzebne.

No właśnie, jest sporo rzeczy, którymi mógłby się pan pochwalić. Ale zacznijmy od szkoły średniej. Mechanika nie ma przed panem tajemnic?

 

(śmiech) W sumie mogę powiedzieć, że nie jest mi obca. Skończyłem technikum mechaniczne. Chociaż dawałem sobie w niej całkiem nieźle radę, to chyba pod skórą wiedziałem, że nie zwiążę z tym zawodem przyszłości. Ale średnią edukację zacząłem w istniejącym wtedy w Szczytnie Technikum Budowy Dróg i Mostów. Spędziłem tam cztery dni, ale przeraziła mnie praktyka przy kopaniu rowów. Szybko więc przeniosłem się do mechanika.

 

I wtedy w pana życie wkracza muzyka...

 

Muzyka pojawiła się wcześniej, ale dopiero w technikum zrozumiałem, że to może być moja pasja. Jak byłem małym chłopcem, mama zapisała mnie do ogniska w szkole muzycznej. Grałem na pianinie. Nauka muzyki wymagała dużo wysiłku i wyrzeczeń. Pianino było drogim instrumentem, nie mieliśmy go w domu, więc codziennie wstawałem wcześniej niż inne dzieciaki i najpierw szedłem do szkoły muzycznej, by ćwiczyć i tak samo po lekcjach. Po trzech latach oświadczyłem mamie, że z tym kończę, bo chcę grać z kolegami w piłkę i dobrze się bawić po lekcjach, a nie tylko ćwiczyć. Dopiero w technikum wróciłem do grania, ale już na gitarze. Na początku, tak jak koledzy, chciałem imponować dziewczynom. Jednak później muzykowanie stało się moją pasją.

Założyliście wtedy zespół. To musiało być coś!

 

Tak. Z kolegami stwierdziliśmy, że to będzie strzał w dziesiątkę. W świetlicy Spółdzielni Mieszkaniowej Odrodzenie były instrumenty. Pozwolono nam tam mieć próby. Okazało się, że jesteśmy całkiem nieźli, bo później grywaliśmy na potańcówkach, zdarzały się też koncerty. Świetnie się bawiliśmy.

 

Przy okazji rozwijał pan jeszcze jedną pasję...

 

Taniec. Nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale na parkiecie czułem się jak ryba w wodzie. Oczywiście trenowałem taniec towarzyski w kole tanecznym. Z moją partnerką jeździliśmy na turnieje i mamy nawet kilka nagród w swojej kolekcji. Zdobyłem uprawnienia instruktorskie i dzisiaj mogę uczyć.

 

Po maturze przyszedł czas na decyzję co dalej.


Reklama

 

Wybrałem nasze szczycieńskie Studium Wychowawczyń Przedszkoli. To była bardzo dobra szkoła, która dawała uprawnienia do uczenia w szkole i w przedszkolu. Na roku było nas czterech. Reszta to dziewczyny. Myślę, że mogę powiedzieć, że wtedy z kolegami przecieraliśmy szlaki. A ja czułem, że praca z dzieciakami i młodzieżą to może być przestrzeń dla mnie.

 

Miał pan trochę buntowniczą naturę?

 

No nie wiem. Fakt, że raz zdarzyło mi się z przyjaciółmi ze szkoły zainicjować w Szczytnie protest. Ale w tym raczej chodziło o wyrażenie opinii niż, o walczenie z systemem.

 

Protest? Proszę o więcej informacji.

 

To był początek lat 80. Wtedy toczyła się żywa dyskusja na temat karty nauczyciela. My, jeszcze jako studenci, przyszli nauczyciele ze Szczytna też chcieliśmy się wypowiedzieć. Rozmawialiśmy o tym między zajęciami, w słynnej kawiarni Mocca, spontanicznie postanowiliśmy przejść ulicami Szczytna pod ratusz. Kiedy wyruszaliśmy było nas około 10 osób, gdy doszliśmy na miejsce za nami szedł spory tłum. Na szczęście nie skończyło się zamieszkami. To nie była do końca przemyślana decyzja.

I zapewne w tamtych czasach miała swoje konsekwencje?

 

Na szczęście potraktowano nas z wyrozumiałością. Nie wyrzucono nas ze szkoły. Nikt nie dostał wilczego biletu. Jak wracaliśmy na zajęcia to dyrektor czekał na nas. Stał w oknie. Zrobił nam odpowiedni wykład. A nasza opiekunka roku dr Anna Strzelecka, chociaż oficjalnie nie powiedziała, że jest z nas dumna, to myślę, że rozumiała skąd w nas ten nagły zryw. Wiedziała, że chcemy być dobrymi nauczycielami i że zależy nam na tym, aby zauważono nasze potrzeby.

 

Konsekwencje jednak pana nie ominęły?

 

To prawda, ale z perspektywy czasu patrzę na nie raczej jak na dar od losu. Kiedy skończyłem szkołę i miałem zacząć pracę zawodową, musiałem znaleźć sobie miejsce. Wybrałem szkołę, w której sam się wcześniej uczyłem, czyli podstawową „jedynkę”. Sprawdziłem, że jest w niej miejsce, ówczesna pani dyrektor wyraziła chęć przyjęcia mnie do pracy. Ostatecznie jednak o zatrudnieniu decydował inspektor oświaty czyli taki dzisiejszy naczelnik wydziału w urzędzie miejskim. Poszedłem do niego, powiedziałem jak jest, że mam wstępną zgodę dyrektor „jedynki”. A on mi na to, że w szkole nie ma wolnego etatu i może mi jedynie zaproponować pracę w przedszkolu. Proszę sobie wyobrazić mój szok. W szkole mi mówią, że jest miejsce, że potrzebują nauczyciela, a w urzędzie dostaję inną informację. Ale pokornie się zgodziłem, Poprosiłem tylko, żebym poszedł do pracy z pięciolatkami, bo sześciolatki trzeba przygotować do szkoły, co wymagało, według mnie, jakiejś praktyki, a młodszych dzieci się trochę bałem.

 

I jak było?

 

To był fantastyczny rok. Dzieciaki były super, może dlatego, że jestem mężczyzną były bardzo grzeczne. Słuchały się, chętnie współpracowały. Wtedy też dostałem ksywkę. Koledzy i znajomi nazwali mnie „Gąsior”, bo na spacerach z grupą najpierw szedłem ja, a za mną dzieciaki jak małe gąski.

 

Blisko połowy lat 80., jako nauczyciel w przedszkolu był pan zapewne ewenementem na skalę krajową.

 

Dokładnie. Wtedy w Polsce było nas tylko dwóch. Ja w Szczytnie i kolega w okolicach Warszawy. Nawet zaproszono nas do udzielenia jednoczesnego wywiadu w radio. Połączyliśmy się telefonicznie na antenie i wymienialiśmy doświadczeniami.

 

Koniec końców trafił pan do swojej ukochanej „jedynki”?

Reklama

 

Tak. Po roku pracy „zwolniło” się miejsce nauczyciela wychowania fizycznego. Zacząłem pracę z uczniami klas IV-VIII i tak pracuję do dzisiaj. Dopiero po latach moja pani dyrektor powiedziała mi, że ten rok w przedszkolu to była „kara” za ten studencki protest, dlatego o tym opowiadam.

 

Nie chciał pan rzucić tego w cholerę? W końcu młodzież nie zawsze jest fajna.

 

Młodzież zawsze jest fajna i nigdy nie myślałem o tym, aby zajmować się czymkolwiek innym. Ja po prostu uwielbiam uczyć. To przekazywanie wiedzy daje mi wielką radość. Jak widzę, że uczniowie łapią. Zaczynają wykonywać poprawnie pewne rzeczy, to jest największa satysfakcja.

 

Sporo pokoleń wyszło spod pana ręki? Są uczniowie, którzy zapadają w pamięć?

 

Pewnie. Szczególnie albo łobuzy, albo szczególnie utalentowani. Tak naprawdę chyba jednym z największych sukcesów w pracy nauczyciela jest to, że uczniowie, którzy już wiele lat temu skończyli szkołę mówią mi dzień dobry i potrafią zatrzymać się, żeby porozmawiać. Powspominać.

 

A sukcesy w życiu prywatnym?

 

Zdecydowanie cudowna rodzina. Mam wspaniałą żonę, dwie córki i syna, z którymi dzielę pasje i z którymi uwielbiam przebywać.

 

Wspólne pasje pozwalają lepiej się zrozumieć?

 

Myślę, że tak. To trochę jak dawanie siebie przez obie strony. Na przykład: ja kocham narty. Był taki czas, że z kolegami uciekałem na kilka dni, żeby poszusować, jak dzieciaki były małe. Ale pewnego dnia pomyślałem, że przez to coś tracę i postanowiłem pokazać bliskim, jaki jest ten sport. Najpierw zaraziłem żonę, później dzieci. Początki były trudne, bo zamiast samemu szaleć na stoku, to musiałem poświęcić czas na naukę. Jednak z perspektywy było warto, bo teraz mamy coś wspólnego.

 

Czyli rodzina jest aktywna po panu?

 

Możliwe. Chociaż ja nigdy nie naciskałem na nich. Dzieciakom zawsze dawałem przestrzeń do własnych wyborów. Moje córki pracują w branży turystycznej. Syn studiuje na akademii wychowania fizycznego. Wspólnie gramy w tenisa. To taka nasza męska zajawka. Nigdy jednak nie oczekiwałem, że pójdą w moje ślady. Decyzje o tym, kim chcą być, muszą być ich. Tylko tak będą szczęśliwe w życiu.

 

Praca w szkole nie zabrała panu muzyki?

 

Nie. Wręcz sprzyjała temu, żeby w niej cały czas być. Z jednej strony wykorzystuję ją w pracy z młodzieżą, z drugiej cały czas mam zespół. Dbamy głównie o oprawę muzyczną wesel. Zespół ewoluował, przez lata zmieniał się skład, a nawet nazwa. Dzisiaj jest nas trójka i nazywamy się Muzyczne NasTroje.

 

Robi pan wszystko na maksa?

 

Staram się dawać z siebie tyle ile mogę. Nie sto a 200 procent. Czasami ludzie pytają mnie skąd mam tyle energii, a ja myślę, że jak człowiek robi to, co kocha, to nie męczy się.

 

Chyba nie pójdzie pan na emeryturę?

 

Dzisiaj jestem najstarszym nauczycielem wychowania fizycznego w Szczytnie. Powoli o tym myślę. Rozpoczęły się właśnie wakacje, które najprawdopodobniej są ostatnimi w moim nauczycielskim życiu zawodowym. W grudniu uzyskam prawa emerytalne. Ale pewne jest... Ja jestem pewny, że jako emeryt nie będę gnuśnieć w domu. Kto wie, może do tych pasji, które już mam, dołożę jakieś nowe, jeszcze nieodkryte?



Komentarze do artykułu

GrekK

Tylko Muzyczne Nas Troje gwarantuje dobrą zabawę na weselu Pozdrowienia z N D M

GrekK

Pozdrowienia dla Pana Czarka i całego zespołu z Nowego Dworu Mazowieckiego Byłem na 3 weselach gdzie grał wasz zespół Jesteś super jestescie bardzo bardzo super Dużo zdrowia i wszystkiego naj naj lepszego

Anonim

Pan Czarek to wspaniały nauczyciel!

Bartek

Mam 40 lat na karku. Pan Czarek był moim nauczycielem w-f w podstawówce. Do dzisiaj pamiętam jak uczył dwutaktu w kosza. Pozdrawiam

Gabi

Pan Czarek poświęcił się nauczaniu, a nie nauce. Pozdrawiam

Mirka

To wielka radość przejawiająca się w Twoim życiu, przyciąga ludzi i daje poczucie szczęścia. Milo miecć takich nauczycieli. Gratuluję I pozdrawiam

Jagoda

Brawo tak trzymać Panie Czarku.

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama