Poniedziałek, 17 Marca
Imieniny: Izabeli, Henryka, Oktawii -

Reklama


Reklama

Witold Łoniewski: - Rolnictwo może być pasją (rozmowa „Tygodnika Szczytno”)


Witold (67 l.) i Jadwiga (64 l.) Łoniewscy z Lipowca byli starostami dożynkowymi gminnego święta plonów w Olszynach. Dożynki gminy Szczytno to jedno z większych wydarzeń w naszym powiecie. Zawsze cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Ale nie ma w tym nic dziwnego, bo organizatorzy dbają o każdy szczegół tego święta. W tym roku muzyczną gwiazda był Zenon Martyniuk z zespołem. Ale najważniejsi są dla samorządowców rolnicy. Wójt Sławomir Wojciechowski i jego zastępczyni Ewa Zawrotna rolników na to wydarzenie zawsze zapraszają osobiście jeździli od gospodarstwa do gospodarstwa. - Z szacunku do ich ciężkiej pracy – mówi wprost wójt Wojciechowski.


  • Data:

Witold Łoniewski gospodarstwo prowadzi od 44 lat. - Jego część otrzymałem jeszcze od swojego dziadka, gdy miałem zaledwie 19 lat i byłem kawalerem – wspomina z uśmiechem pan Witold. - Był to 1974 rok. Potem resztę gospodarski przekazali mi rodzice.

Dziś rolnik gospodarzy na 80 własnych hektarach. - Łącznie z dzierżawionymi obrabiamy aż 170 hektarów ziemi – mówi. - Ale sam niewiele bym tu zdziałał – od razu dodaje. - Główną siłą napędową jest mój syn Piotr i synowa Magdalena. Bo sam z żoną to bym już nie podołał.

 

 

Dumą dziadków są też dwie wnuczki Edytka i Malwinka, które - gdy gospodarstwo odwiedził nasz reporter - krzątały się po podwórku i od razu zaprowadziły go do dziadka Witka.

 

Gospodarstwo tegorocznych starostów dożynkowych nastawione jest na produkcję mleka oraz opasy. - Około 80, 90 krów jest zawsze w dojeniu, ale łącznie mamy około 270 sztuk bydła – wyjaśnia rolnik. - Produkcja roślina w całości idzie na paszę dla naszych zwierząt. Czasami zdarza się, że odsprzedamy nieco zboża, ale rzadko.

 

Jak to się stało, że został pan rolnikiem?

 

Gdy miałem chyba ze 14 lat, to pewien leśniczy, znajomy rodziców, powiedział takie słowa: „Witku, ludzie od wszystkiego mogą się odzwyczaić, ale nie od jedzenia”. I tak te słowa prowadzą mnie do dziś (śmiech). Wiedziałem, że praca na roli jest ciężka, ale jakoś wciąż mnie do niej ciągnęło. To trudny kawałek chleba, a na dodatek dziś rolnicy nie są szanowani. To chyba boli mnie najbardziej. Ten brak szacunku.

 

Czy rzeczywiście ludzie nie mają szacunku do waszej pracy?

 

Niestety, tak jest. Bo patrzą przez pryzmat supermarketów i końcowej produkcji. Jak się zada młodym pytanie, skąd bierze się mleko, chleb, czy inna kiełbaska, to co usłyszymy? Ze sklepu, z Biedronki, czy innego Dino albo Stokrotki. Ludzie zapomnieli już, że wszystko zaczyna się na polu, w oborze. Że to ciężka praca jakiegoś rolnika, jego rodziny...

 

 

Jak na przestrzeni tych 44 lat zmieniła się pana praca w rolnictwie?

 

Zaczynałem od poganiania konia w kieracie. Dziś pewnie niewiele osób, głównie młodszych wie, co to takiego. Do 8 klasy szkoły podstawowej uczyłem się bez światła, nie było telewizji. Dziadek był światłym rolnikiem, to miał radyjko na bateryjkę i słuchał ukradkiem Radia Wolna Europa. Wiedzę o tym, co dzieje się w Polsce, w okolicy czerpaliśmy z gazet. Pyta pan, co się zmieniło przez te 44 lata? Nawet nie wiem, jak to nazwać, bo chyba nikt nie przypuszczał, że tak szybko rozwój może się dziać. To przeskok cywilizacyjny. Myślę, że mało które pokolenie może doświadczyć tego skoku na własnej skórze. Od konia poganianego batem, bez prądu, do kosmicznych technologii w rolnictwie.


Reklama

 

To dobrze, czy źle?

 

Jest wyjątkowo dobrze. W bród wszystkiego. Ale ten świat ma też swoje wady. Jest ogrom stresu. Telefony zabijają ludzi. Najlepiej byłoby wyrzucić je w krzaki (śmiech). Choć nie wiem, czy by to pomogło. Kiedyś do Szczytna jechało się raz, dwa razy przez zimę i koniec, dziś to i trzy razy na dzień się jeździ, aby różne rzeczy pozałatwiać. Ale ogólnie jest na pewno lepiej, nie ma co narzekać. Mamy dostęp do technologii z całego świata. Ludzie, niestety, nie szanują tego dobrobytu. A szkoda, bo może się okazać, że on wieczny nie jest.

 

To co się w takim razie przez te 44 lata nie zmieniło?

 

Uciążliwość tej pracy (śmiech). Trzeba tu być, czy to piątek, świątek, czy niedziela. Technologia, ciągniki, maszyny, dojarki... pomagają nam - rolnikom, ale naszej obecności nie udało się zastąpić. I myślę, że się po prostu nie da. W gospodarstwie hodowlanym nastawionym na produkcję mleka nie da się pominąć pracy rolnika. Jest obowiązek dzień w dzień. Nie ma znaczenia, że dziś Boże Narodzenie, krówki trzeba wydoić, oporządzić. To się nie zmieniło.

 

Mimo tak ciężkiej pracy wygląda pan na osobę szczęśliwą i spełnioną...

 

Bo tak jest (śmiech). Zawsze chciałem być rolnikiem. Trochę narzekam na tę robotę, ale naprawdę ją kocham. Nie wyobrażam sobie innej pracy. Cieszę się, że syn i synowa chcą przejąć gospodarkę, że nie ma większych nieporozumień w rodzinie. Jak dobrze pójdzie, to w tym, a najpóźniej wiosną przyszłego roku przepiszę im tę gospodarkę.

 

To co pan będzie robił na emeryturze?

 

Pewnie to samo, co teraz (śmiech). Rolnictwo to też pasja. Daje człowiekowi wiele satysfakcji. Człowiek wyjdzie na pole, popatrzy, jak mu obrodziło i jest uśmiech na twarzy. Zdradzę panu, że jeszcze przed pandemią jeździliśmy z naszymi krówkami po różnego rodzaju wystawach. Dwukrotnie zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski na krajowych wystawach bydła. Pokonaliśmy wiele renomowanych hodowli. To naprawdę daje radość, satysfakcję. Na razie wystaw jest mniej. To efekt pandemii, ale może wrócą.

 

Jest coś, co pana smuci?

 

Wysokość emerytury rolniczej. To właśnie pokazuje, jak traktuje się rolnika. Ja rozumiem, że przy tych składkach być może emerytury nie mogą być większe, ale przecież można to ustawić jakoś lepiej, logiczniej, wysokość tych składek uzależnić od produkcji, czy wielkości gospodarstwa. Wówczas nie byłaby to jałmużna za naszą naprawdę trudną i codzienną pracę. Pewnie pan powie, że dostajemy dopłaty.

Reklama

 

Nawet o tym nie pomyślałem...

 

Ale niektórzy ludzie z miasta podnoszą ten argument. Rolnik naprawdę nie chce tych dopłat, a jedynie godną zapłatę za swoją pracę, produkty... Ja takim ludziom mówię zawsze: przyjdź do mnie na gospodarkę, popracuj trochę, zobacz, jak to wygląda i dopiero wówczas się wymądrzaj.

 

Ktoś skorzystał z zaproszenia?

 

(śmiech). Nie. Ale kiedyś przyjechał do mnie taki 30-latek z Warszawy i powiedział, że chce pracować na gospodarce u mnie. Odradzałam mu, ale się uparł. Niestety, długo nie wytrzymał.

 

Żona pracuje z panem?

 

Oczywiście. Nawet teraz, gdy ja z panem rozmawiam, to ona doi krowy. Na tym właśnie polega praca na roli. Tu nie ma zmarnowanego czasu. Pracy jest za to w bród.

 

Ale chyba ma pan jakieś hobby poza pracą?

 

Ależ oczywiście. Uwielbiam sport. Siatkówkę, piłkę nożną, boks. Kiedyś sam grałem. Nie odpuszczam takich rzeczy w telewizji. Polską reprezentację znam na pamięć. Trzeba się czymś interesować, bo nie samą pracą człowiek żyje. Lubię też czytać, tak jak moja żona. Gdy siadamy na kanapie to zawsze jesteśmy obłożeni jakimiś branżowymi gazetami. To lepsze niż internet.

 

Dużo jest rolników w Lipowcu?

 

Już niewielu. Myślę, że jakaś jedna czwarta z tych, co kiedyś. Ale to nie jest tak, że ziemia leży odłogiem. Obrabiają ją ci więksi rolnicy, którzy pozostali...



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama