Po 13 latach od zarejestrowania w bazie dawców szpiku do Łukasza Wróblewskiego zadzwonili z informacją, że jego genetyczny bliźniak potrzebuje pomocy. Bez namysłu zgodził się oddać swoje komórki macierzyste, chociaż nie wiedział, kim będzie biorca. - Najważniejsza jest szansa na uratowanie życia drugiego człowieka – mówi.
- W pierwszym momencie byłem zaskoczony. Jednak nie miałem wątpliwości, że chcę pomóc. Oczywiście towarzyszyły mi pewne obawy, ale im więcej dowiadywałem się na temat samego zabiegu, stawały się one mniejsze – wyjaśnia Łukasz Wróblewski.
Na co dzień Łukasz jest strażakiem w szczycieńskiej komendzie. Jako dawca zarejestrował się ponad 13 lat temu, podczas nauki w Szkole Głównej Służby Pożarniczej.
- Odbywała się tam akcja rejestracji potencjalnych dawców – wspomina. - Pomyślałem, że jeżeli komuś można pomóc, to czemu nie?
Wystarczy się odważyć
Informację o tym, że genetyczny bliźniak Łukasza potrzebuje jego pomocy dostał mailowo i telefonicznie w listopadzie ubiegłego roku. Zapytano go czy w dalszym ciągu chce oddać szpik.
- To pytanie zadawano mi później wielokrotnie. W zasadzie na każdym etapie procedury – wyjaśnia. - W każdej chwili mogłem odmówić, ale nie miałem takiego zamiaru.
Po wyrażeniu zgody na zostanie dawcą, Łukasza skierowano na wstępne badania, które miały ocenić jego stan zdrowia i zakwalifikować do dalszej procedury.
- Były to szczegółowe badania krwi, które zrobiłem na miejscu w Szczytnie. Dopiero, gdy okazały się dobre, pojechałem do ośrodka w Warszawie, gdzie przebadano mnie bardzo szczegółowo – opowiada.
Istnieją dwie metody pobrania szpiku i komórek macierzystych do transplantacji. W klinice, w której komórki macierzyste oddawał Łukasz, aż w 95 procentach przypadków stosuje się pobranie z krwi obwodowej. Ta procedura przypomina oddawanie krwi i w zasadzie jest bezbolesna. W pozostałych 10 procentach dokonuje się pobrania z talerza kości biodrowej w znieczuleniu ogólnym.
- Dawca ma możliwość wyrażenia zgody na obie metody lub jedną. Dla mnie nie miało znaczenia, w jaki sposób pobiorą ode mnie komórki – wyjaśnia. - Lekarze zdecydowali o tym, że będzie to pobranie z krwi.
Objawy jak grypa
Od otrzymania telefonu do chwili oddania komórek macierzystych w przypadku Łukasza minęły trzy miesiące. Szczytnianin nie ukrywa, że początkowo był zaskoczony, że proces trwa tak długo.
- Okazało się, że na tempo pobrania komórek ma wpływ wiele czynników. Przede wszystkim stan biorcy i czas, który jest potrzebny na jego przygotowanie – opowiada. - W moim przypadku były to trzy miesiące, bo pobranie miałem na początku lutego, są jednak przypadki, że cała procedura odbywa się ekspresowo, w zaledwie kilka dni.
Każdy dawca jest odpowiednio przygotowywany do oddania szpiku, który odbywa się w warunkach szpitalnych.
- Na cztery dni przed zabiegiem zacząłem przyjmować zastrzyki, dzięki którym krwiotwórcze komórki macierzyste przedostają się ze szpiku do krwi obwodowej – wyjaśnia Łukasz. - Są to zastrzyki podskórne, które można wykonywać samemu. Podaje się je dwa razy dziennie w brzuch. Niektórzy dawcy, podczas przyjmowania tych zastrzyków, czują się jakby łapało ich przeziębienie lub grypa, u mnie takie objawy nie wystąpiły.
Trzy godziny dają szansę
Dzień przed oddaniem komórek macierzystych Łukasz był już w Warszawie, gdzie zakwaterowano, go w hotelu. W ośrodku, w którym pobierano mu szpik, stawił się w dniu zabiegu. Wówczas po raz ostatni musiał udzielić zgody na oddanie szpiku.
- Konsultant upewnił się, czy nie zmieniam zdania. Przeprowadzono ostatnie badania, a cała procedura oddawania komórek trwała około trzech godzin. Zabieg pobrania komórek krwiotwórczych z krwiobiegu nie jest inwazyjny. Dawca siada na wygodnym fotelu, takim jak ten, na którym krwiodawcy oddają krew. Z jednej ręki pobierana jest krew, która trafia do specjalnej maszyny oddzielającej komórki krwiotwórcze od pozostałych składników krwi, a następnie przez żyłę w drugiej ręce wraca do organizmu dawcy. Długość zabiegu zależy od ilości komórek, które należy pobrać. Zdarza się, że zabieg jest powtarzany kolejnego dnia, gdy nie uda się uzyskać odpowiedniej ilości komórek. Przy okazji należy wspomnieć, że pobranie szpiku z talerza kości biodrowej odbywa się w warunkach szpitalny w znieczuleniu ogólnym. Dawca pod opieką placówki pozostaje przez średnio trzy dni. - Po oddaniu komórek czułem się normalnie, może lekko zmęczony. Na oddanie komórek macierzystych udałem się razem z żoną, bo nie wiedziałem, jak zachowa się mój organizm. Po wszystkim czułem się dobrze, nie potrzebowałem eskorty do miejsca zamieszkania – żartuje.
Każdy dawca po oddaniu szpiku może skorzystać z dwutygodniowego zwolnienia lekarskiego płatnego w stu procentach. Również podczas wszelkich badań związanych z oddaniem szpiku przysługuje pełnopłatne zwolnienie lekarskie.
Zarezerwowany dla bliźniaka
O tym, że oddał szpik Łukasz, nie chciał długo mówić. Przekonało go dopiero to, że dzieląc się swoim doświadczeniem może przekonać innych do rejestracji w bazie dawców.
- To nie jest nic nadzwyczajnego. Wydaje mi się, że szansa na uratowanie lub przedłużenie drugiej osobie życia jest bezcenna – mówi. - Czas, który dałem mojemu bliźniakowi genetycznemu pomoże mu w załatwieniu różnych spraw, może ma kogoś kim musi się jeszcze zająć, zaopiekować. Może to być po prostu dodatkowy bezcenny czas w gronie najbliższych.
O swoim genetycznym bliźniaku Łukasz wie niewiele.
- Po oddaniu komórek dostałem informację, że trafią do mężczyzny w przedziale wiekowym od 30 do 60 lat, który mieszka w Niemczech – mówi. - Jeżeli obaj wyrazimy taką chęć, będziemy mogli się poznać, ale dopiero po 2-3 latach od przeszczepu. Dzisiaj wiem jedynie, że zabieg się udał i że mój „bliźniak” żyje.
Po oddaniu komórek macierzystych Łukasz na dwa lata znika z bazy dawców. Jest „zarezerwowany” dla swojego biorcy. Chociaż po zabiegu czuje się dobrze, to cały czas pozostaje pod opieką specjalistów z Fundacji DKMS.
- Regularnie przechodzę badania, jeżeli coś mnie niepokoi mam możliwość skorzystania z wizyty u specjalisty – wyjaśnia. - Zdecydowanie, jeżeli jeszcze raz potrzebne będą moje komórki macierzyste, by pomóc komuś w walce z chorobą, to zgodzę się bez wahania.
Łukasz Wróblewski ma 33 lata. Jest zawodowym strażakiem w stopniu starszego kapitana, od początku swojej zawodowej drogi związany z Komendą Powiatową Państwowej Straży Pożarnej w Szczytnie. Prywatnie tata Marysi i Oli oraz mąż Laury.
Zygmunt
Brawo. Ale ostatnie dwa słowa artykułu mnie zasmuciły, nici z moich planów (:D). Mimo to, szczęścia i niech dobro wróci z przytupem!
Nelly
Zdjęcie to przypomniało mi że trza nakarmić chomika mego. Dzięki, PSP i Łukaszu!
Wiesiek
Ładny ten Łukasz. Przypomina mi mojego chomika z okresu dzieciństwa, Zenka. Ciekawe, czy Łukasz lubi młode marchewki. Zenon za nimi przepadał.
JA Do ON
Czy to ważne gdzie poszedł się pochwalić.... Ma takie prawo i zarówno On jak też My powinniśmy być z niego dumni... Ja jestem.... Brawo dla Pana
ON
Czyli dobrze zrobił... A potem pobiegł do tygodnika pochwalić się miastu? Hmmm....