Czwartek, 21 Listopad
Imieniny: Cecylii, Jonatana, Marka -

Reklama


Reklama

Nie żyje Mikołaj Kozaczuk. Zmarł we wtorek. Miał 87 lat


Nie żyje Mikołaj Kozaczuk. Zmarł w domu we wtorek, 9 stycznia. W tym roku skończyłby 87 lat. To wieloletni nauczyciel i dyrektor Zespołu Szkól nr 1 w Szczytnie. Wychował pokolenia dzieci i młodzieży w naszym powiecie. Wiele lat temu był też bodaj najmłodszym kierownikiem szkoły podstawowej w Polsce. Został nim mając zaledwie 24 lata.



Pan Mikołaj odszedł około godz. 14. Zmarł w domu. Uroczystości pogrzebowe rozpoczną się w czwartek, 11 stycznia. Na godz. 17 w kaplicy cmentarnej zaplanowano różaniec.

 

Dzień później (piątek, 12 stycznia) o godz. 9 w kaplicy cmentarnej odbędzie się wystawienia ciała oraz modlitwa i wyprowadzenie do kościoła Świętego Krzyża w Szczytnie, gdzie o godz. 10 rozpocznie się msza żałobna. Ciało Mikołaja Kozaczuka spocznie na cmentarzu w Szczytnie.

 

Nasza redakcyjna koleżanka Halina Bielawska w lipcu ubiegłego roku przeprowadziła ostatni wywiad z panem Mikołajem. Odwidziała go wówczas w domu.

Przypomnijmy ten tekst:

 

Spośród kierowników i dyrektorów szczycieńskich szkół, nawet tych, które już nie istnieją, najstarszy wiekiem jest Mikołaj Kozaczuk. Wiele lat temu był też bodaj najmłodszym kierownikiem szkoły podstawowej w Polsce. Został nim mając zaledwie 24 lata. Wychował mnóstwo pokoleń dzieci i młodzieży. Jego wychowankowie do dziś chętnie go odwiedzają, zapraszają na absolwenckie spotkania. Wielu współczesnym nauczycielom można by życzyć, aby swoją pracą zasłużyli na taki szacunek uczniów, jakim wciąż cieszy się Mikołaj Kozaczuk. W przeddzień jego 85 urodzin (które obchodził 5 lipca) rozmawiamy o dziejach rodziny i miejscowej oświaty.

 

Kiedy pan przyjechał do Szczytna?

Właściwie nie do Szczytna, a w okolice. W 1948 roku, jako 9-latek, przybyłem z rodzicami i bratem, który był ode mnie siedem lat starszy. Przyjechaliśmy z okolic Terespola, ze wsi Kostomłoty, znanej z tego, że była tam i jest pierwsza i obecnie jedyna w Polsce cerkiew unicka, powstała po Unii Brzeskiej. Rodzice dostali tu gospodarstwo rolne w Wawrochach. Ciężko pracowali, a ich marzeniem było wykształcić synów.

 

 

 

I udało się.

Do piątej klasy uczyłem się w Wawrochach, a później miałem do wyboru albo Lipowiec, albo Szczytno. Wybrałem to drugie i w 1952 roku skończyłem podstawową „jedynkę”. Oczywiście, zrodziła się kwestia: co dalej. Kierownik szkoły w Wawrochach, Władysław Ruszczyński, namówił mnie, bym wybrał Liceum Pedagogiczne i tak zrobiłem. Wtedy takie liceum w Szczytnie jeszcze nie istniało, więc uczyłem się w Olsztynie.


Reklama

 

Dlaczego kierownik szkoły uznał, że powinien pan zostać nauczycielem?

Może dlatego, że na ostatnim świadectwie, które mi wypisywał, były same bardzo dobre? Nie wiem, ale poszedłem za jego radą. Liceum skończyłem w 1956 roku, po zdaniu matury, która wówczas była zupełnie inna, niż teraz. Zdawałem z języka polskiego, matematyki, pedagogiki, historii i psychologii. Egzaminy pisemne były z tych trzech pierwszych przedmiotów, a dodatkowo ustne – ze wszystkich. Przy czym te ustne były jednego dnia, jeden przedmiot za drugim.

 

Pamięta pan swoje oceny z matury?

Z egzaminów pisemnych miałem czwórki, ale jakie miałem z ustnych, to nie pamiętam.

 

Później studia czy praca?

W połowie lat 50. zawód nauczyciela był deficytowy. Po Liceum Pedagogicznym nabywało się pełnych uprawnień, ale szybko ukończyłem też Studium Nauczycielskie, które dziś można by porównać z licencjatem. Ale to już było zaocznie, bo krótko po maturze podjąłem pracę.

 

Gdzie?

Trochę to było skomplikowane. Absolwenci szkół czy uczelni otrzymywali tzw. nakaz pracy. Oznaczało to, że absolwent był kierowany tam, gdzie był potrzebny, a nie tam, gdzie chciał. Jednak jeden procent uczniów, absolwentów nie był objęty tym nakazem. Była to chyba forma nagrody za wysokie wyniki. W każdym razie miałem na świadectwie właśnie taką adnotację: „zwolniony z nakazu pracy”. Mogłem więc wybrać szkołę, ale oczywiście taką, w której był wolny etat. Wydział oświaty, który wtedy zatrudniał nauczycieli, zaproponował mi małą wiejską szkołę, tzw. jednoklasową, czyli taką, w której była tylko jedna izba lekcyjna. Autobusów nie było, pojechałem więc rowerem do Jeleniowa, bo o tamtejszą szkołę chodziło, obejrzeć ten budynek. Wróciłem do wydziału oświaty i powiedziałem: nic z tego. I wtedy okazało się, że miałem też trochę szczęścia. Z pracy w szkole w Pasymiu odszedł jeden z nauczycieli i zająłem jego miejsce. Uczyłem wtedy języka polskiego, a jako młodemu nauczycielowi powierzono mi też w-f. Tam już, rok wcześniej, zaczęła też uczyć moja żona – Bronisława.

 

Żona? To musiał pan przed ołtarzem stanąć bardzo młodo...

Reklama

To prawda, miałem zaledwie 19 lat. Ale nasza znajomość była dość długa. Poznaliśmy się w Szczytnie, w szkole podstawowej, gdy ja chodziłem do szóstej klasy, a Bronka do siódmej. Później nasze drogi się rozeszły, ale znów spotkaliśmy się w Olsztynie, gdy ona już była w Studium Nauczycielskim, a ja w Liceum Pedagogicznym. Obie szkoły były zlokalizowane w tym samym budynku. A że w Olsztynie nie mieliśmy znajomych, siebie natomiast pamiętaliśmy, to na korytarzu uśmiechaliśmy się do siebie. Z czasem zaczęliśmy rozmawiać i tak dotarliśmy do... ślubu, co nastąpiło krótko po mojej maturze, w grudniu 1956 roku.

 

Ostatecznie oboje pracowaliście w Pasymiu.

I dobrze nam się tam pracowało. Grono było sympatyczne, przyjazne. Założyłem w szkole kółko fotograficzne, bo wcześniej skończyłem roczny kurs w tym kierunku. Zajęcia prowadził pan Orsicz w budynku obecnej szkoły muzycznej.

 

 

Coś z tego okresu szczególnie utkwiło panu w pamięci?

Może jedna taka anegdota... Gdy mój poprzednik, nauczyciel,, którego miejsce zająłem w szkole, przeszedł na emeryturę, podjął jeszcze pracę w gminnej bibliotece. Naprzeciwko tej biblioteki był lokal „Nad Kalwą”. Pan Antoni spędzał w bibliotece z godzinę, a później szedł do tego lokalu i zostawiał bibliotekę otwartą, bez dozoru. Kiedyś zwrócono mu uwagę, że ktoś może ukraść książki. Odpowiedział: „A ja bym się z tego cieszył!”

 

 

 

Czyli czytelnictwo w tamtych czasach kulało jak teraz?

Aż tak to nie. Czytano jednak więcej, chociaż może nie na wsiach, bo więcej czasu zajmowała praca w gospodarstwach.

 

A kiedy przyszedł czas na Szczytno?

Więcej w papierowym wydaniu „Tygodnika Szczytno”.



Komentarze do artykułu

uczeń

Bardzo ciekawy człowiek, fajna osobowość, specyficzny pedagog. Uczył mnie 4 lata w LO w latach 80. Często , bardzo miło go wspominam, chociaż lekko nie miałem. Belfer z krwi i kości. Życzę wszystkim takich nauczycieli, szkoda że odchodzą. Gwardia : Ćwirko, Grad, Kocięcki, Kozaczuk, Szwerecki - to była ekipa.

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama