Niedziela, 24 Listopad
Imieniny: Elżbiety, Katarzyny, Klemensa -

Reklama


Reklama

Na zielony początek - mazurskie gadanie Wiesława Mądrzejowskiego


Powrót do codzienności po długiej świątecznej przerwie jest w tym roku raczej bezbolesny. Bo co się zmienia? Jak był człowiek przywiązany do własnych czterech kątów tak i jest. Bardziej bogate społecznie kontakty są nadal zakazane. Mniejsza zresztą o osoby w słusznym jak mój wieku, gorzej z dzieciakami. Szczęśliwie pod naciskiem rozeźlonych rodziców ktoś w końcu poszedł po rozum do głowy i zezwolił małolatom w ferie na wychodzenie z domu. Całe szczęście, że moje wnuki mają rodziców nie przywiązanych do fotela przed telewizorem. Dziadków zresztą też. Toteż zaraz po wspólnej wigilii zabrałem całe towarzystwo od stołu i ruszyliśmy na ponad dziesięciokilometrowy spacer po opustoszałych warszawskich Kabatach. Super było. Ani człowieka wokół. Zabawa w berka, chowanie się pomiędzy tysiącami zaparkowanych samochodów, czyste powietrze. No i towarzystwo najlepsze z możliwych.


  • Data:

Na przekór wszelkim ograniczeniom dałem sobie narzucić (wiadomo przez kogo) w ostatnich tygodniach bardzo ostry reżim ruchu na otwartym powietrzu. O codziennej porannej gimnastyce nie wspomnę. Trzeba odtworzyć trochę naruszoną chorobą kondycję. Nie jestem wprawdzie tak radykalny jak szczycieńskie „morsy”, które podziwiam i pozdrawiam, lecz codzienne długie i całkiem ostre spacery po okolicznych lasach też mają swoją wartość.

 

Szczególnie gdy nie uda się „wyrobić” przed szybko zapadającym zmierzchem. Taki wieczorny marsz w ciemnościach z „czołówką” na głowie przez zamglone leśne ścieżki ma swój niepowtarzalny urok. Czasem nawet dobrze, gdy nie widać tego, co mijamy po bokach leśnych ścieżek. O rżniętych na potęgę mazurskich lasach już szkoda gadać. To się nazywa przecież „gospodarką leśną” i wara się wtrącać leśnikom i ich wszechwiedzącym szefom do ratowania walącego się państwowego budżetu.

 

Za jasnego jako tako dnia widać, póki śnieg litościwie nie zasypał, potworne zaśmiecenie naszych lasów i ich okolic. Zdarza się często, że worek na śmieci jaki z reguły zabieramy z sobą do lasu nie wystarcza. W niektórych miejscach przydałby się traktor z przyczepą. Wracaliśmy już po świętach z dłuższego marszu po lasach między Olszynami a Szczytnem.


Reklama

 

Po wyjściu na niewyasfaltowany gminny odcinek ulicy Podleśnej i idąc w kierunku torów trzeba przejść przez prawdziwe śmietnisko, szczególnie po lewej stronie tej drogi. Nie wyobrażam sobie jak mieszkańcy nowych, bardzo zadbanych, a nawet wymuskanych posesji w Nowym Gizewie mogą tak obojętnie traktować ten syf, który mają dosłownie za płotem. Także władze gminy sobie ten teren odpuściły i od lat niczego tam nie posprzątano.

 

Zresztą i przylegająca do tej ulicy część lasu też jest nieźle zaśmiecona, a sam wyniosłem już stamtąd ładnych parę worków butelek plastikowych i szklanych.

 

Nie lepiej jest po drugiej stronie miasta. Warto przejść się polnymi drogami na pagórki pomiędzy Kamionkiem, Szczycionkiem i Lipową Górą Zachodnią. Widać stamtąd oryginalną, mało znaną panoramę Szczytna. Na jednej z górek znajduje się spora grupa drzew i krzaków otaczająca istniejące tam niegdyś siedlisko.

 

We wnętrzu tej kępy mamy ogromne wysypisko śmieci, które ukryte przed oczami jakoś nikomu nie przeszkadza. Gorzej, że jacyś współcześnie wandale urządzili sobie zabawę wypalając od środka dziuple w zachowanych tam starych dębach. Aż dziwne, że niektóre z tych wiekowych drzew jeszcze się nie przewróciły.

 

Jak nazwać takie bezmyślne niszczenie? Przecież ci, który się tym „bawią” są, jak myślę, na co dzień sympatycznymi ludźmi, lubianymi, może i szanowanymi. Tak jak i zwożący w to miejsce całe transporty odpadów. Cieszę się natomiast, że pomimo zimy coraz częściej spotykam w lasach rowerzystów, biegaczy, truchtaczy i spacerowiczów z kijkami i bez. Dziś, gdy dostęp do lekarza jest mocno utrudniony każda forma takiej aktywności to więcej niż kilka sanatoryjnych zabiegów.

Reklama

 

Żeby jednak nie kończyć tego felietoniku tak pesymistycznie to może jeszcze mała historyjka. Odwiedziłem kilkanaście dni temu znajomego, który z dumą zaprezentował swoją nową podwarszawską posiadłość. Nie powiem robi wrażenie, ma chłop gust i … pieniądze.

 

Szczęka opadła mi dopiero gdy pokazał zainstalowany system odzyskiwania ścieków z licznych wanien, pryszniców i umywalek, które gromadzone w specjalnym zbiorniku służą do spłukiwania toalet. Jeżeli wydaje on sporą kasę na takie „luksusy” to oby nadal szczęściło mu się w interesach jak dotąd! Tylko hm… teraz naciskając spłuczkę w swojej łazience sam zaczynam mieć wyrzuty sumienia. Zielonego zresztą.

Wiesław Mądrzejowski (wiemod@wp.pl)

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama