Czwartek, 4 Grudzień
Imieniny: Barbary, Hieronima, Krystiana -

Reklama


Reklama

Ma 25 lat, dyplom lekarza i odwagę, by wrócić do Szczytna


Karolina Karpińska-Popow, 25-letnia lekarka, zdecydowała się wrócić do rodzinnego miasta. Mówi o tym, że prawdziwa medycyna to nie wyścig po tytuły, ale codzienna praca z sercem i pokorą. Miała 13 lat, kiedy zdecydowała, że zostanie lekarzem. Dziś ma 25 i już pracuje w szczycieńskim szpitalu. Zamiast uciekać do dużego miasta, wróciła — z przekonania, że właśnie tu może naprawdę leczyć ludzi.



Karolino, skończyłaś medycynę w Białymstoku. Masz 25 lat i już pracujesz w szczycieńskim szpitalu. Kiedy po raz pierwszy pomyślałaś, że chcesz zostać lekarzem?

Myśl o zawodzie medycznym pojawiła się już w gimnazjum. Fascynowało mnie to, że choroba dotyczy każdego człowieka, prędzej czy później. Przez chwilę myślałam o stomatologii — tak jak moja mama — bo wydawało mi się, że to spokojniejszy zawód, z mniejszą odpowiedzialnością. Ale zrozumiałam, że nie o to chodzi, żeby tej odpowiedzialności unikać. Chodzi o to, by robić coś, co naprawdę ma sens i daje satysfakcję. Dlatego wybrałam medycynę.

 

Z jakim nastawieniem zaczynałaś studia?

Z dużym strachem. Wszyscy mnie ostrzegali: sześć lat wyrzeczeń, zero życia, nauka po nocach. A prawda? Było intensywnie, ale nie tragicznie. Paradoksalnie — najtrudniejszy okres to była matura. W liceum czułam większą presję niż na uczelni. Na studiach potrafiłam znaleźć czas na naukę, sport, a nawet pracę i... znalezienie męża (śmiech).

 

Czyli jednak można mieć życie poza anatomią i farmakologią.

Oczywiście! Pomogła też pandemia. Dwa lata nauki zdalnej sprawiły, że łatwiej było rozplanować czas. Można było nagrywać wykłady, wracać do nich, uczyć się we własnym rytmie. Ale miało to też swoją cenę — zabrano nam praktykę. Przez całe dwa lata nie mieliśmy kontaktu z pacjentem. To było jak nauka pływania z książki.

 

I nagle trafiasz do prawdziwego szpitala.

Tak, i to w Szczytnie. Po studiach mogłam zostać w Białymstoku, pójść do dużego ośrodka klinicznego. Ale wybrałam powrót. Bo tutaj mogę naprawdę leczyć ludzi. W małym szpitalu lekarz widzi pacjenta od początku do końca, ma wpływ na jego leczenie. W dużym ośrodku jesteś jednym z wielu — ktoś diagnozuje, ktoś leczy, ktoś wypisuje. Tutaj czuję, że moja praca ma sens.

 

To dość odważna decyzja. Większość młodych chce uciec z małego miasta.

Wiem. Sama się nasłuchałam: „Po co wracasz? W Szczytnie się zmarnujesz”. Ale ja nie chciałam kariery w Warszawie. Chciałam miejsca, gdzie to, co robię, naprawdę ma znaczenie. W powiatowym szpitalu brakuje lekarzy, więc wiem, że moja praca jest potrzebna. A poza tym... to mój dom. Tu mam rodzinę, przyjaciół, swoje miejsce.

 

Ilu twoich znajomych ze szkoły wróciło do Szczytna po studiach?

Niewielu. Dosłownie kilku. Zaskoczyło mnie, gdy pierwszego dnia stażu spotkałam w szpitalu koleżankę z liceum — dziś pielęgniarkę. To było takie ciepłe spotkanie po latach. Większość jednak wyjechała. Do Trójmiasta, do Warszawy, do Olsztyna. Każdy szuka swojego miejsca, ale ja wiedziałam, że chcę wrócić.

 

Na jakim etapie zawodowym teraz jesteś?


Reklama

Jestem lekarzem stażystą. To obowiązkowy etap, który trwa 12 miesięcy. Po nim wybieram specjalizację. Ja planuję choroby wewnętrzne, a później kardiologię — to mnie fascynuje. Serce jest jak centrum dowodzenia organizmu. Chciałabym naprawdę je zrozumieć.

 

I zostać tu, w szczycieńskim szpitalu?

Tak, bardzo bym chciała. Nie widzę siebie w dużym, anonimowym ośrodku. Nie interesuje mnie kariera naukowa, tytuły, konferencje. Chcę być lekarzem praktykiem, który zna swoich pacjentów po imieniu i widzi efekty swojej pracy. Nie potrzebuję podium, tylko kontaktu z ludźmi.

 

Jak wygląda twój dzień w pracy?

Zaczynam o ósmej. Najpierw odprawa – omawiamy przyjęcia, zgony, nagłe przypadki. Potem idę do swoich pacjentów: sprawdzam wyniki, wypisuję zlecenia, dzwonię do specjalistów. Czasem trzeba zorganizować transport, czasem badanie, czasem po prostu porozmawiać. Dzień mija szybko.

 

Praca w powiatowym szpitalu ma swoje plusy i minusy. Co cię zaskoczyło?

Pozytywnie – tempo diagnostyki. W małym szpitalu badania robi się od ręki, bez kolejek, bez czekania tygodniami. W Białymstoku to było niemożliwe. Zaskoczyła mnie też współpraca – lekarze, pielęgniarki, rehabilitanci, wszyscy grają do jednej bramki. Czuć odpowiedzialność zespołową. To naprawdę daje siłę.

 

A negatywnie?

Ograniczenia systemowe. Nie wszystko da się zrobić na miejscu. Czasem trzeba pacjenta odesłać do większego ośrodka, bo nie mamy sprzętu albo specjalisty. I wtedy najtrudniej jest tłumaczyć rodzinie, że to nie brak chęci, tylko realiów. System ochrony zdrowia w Polsce jest po prostu niewydolny. Szczególnie w małych miastach.

 

Mieszkańcy często mówią, że szczycieński szpital ma złą opinię.

Zdaję sobie z tego sprawę. Ale wiele z tych opinii to efekt frustracji i niedoinformowania. My naprawdę staramy się pomagać w ramach możliwości. Lekarze nie są przeciwko pacjentom – my po prostu też jesteśmy częścią systemu, który nie zawsze działa tak, jak powinien. Czasem musimy wybierać między tym, co idealne, a tym, co dostępne.

 

Zarobki młodego lekarza to temat, który wielu ciekawi. Ile naprawdę się zarabia na początku tej drogi?

Każdy lekarz stażysta w Polsce ma tę samą stawkę – 7800 zł brutto. Ale tylko do 26. roku życia. Potem jest mniej, bo wchodzi podatek. To nie są wielkie pieniądze, szczególnie w dużych miastach, gdzie trzeba płacić za mieszkanie. Mam szczęście, że tu, w Szczytnie, nie muszę wynajmować i mogę spokojnie się utrzymać.

 

Czy te zarobki rosną z czasem?

Tak, ale głównie dzięki dyżurom. Sama pensja nie zmienia się znacząco. Dopiero, gdy zaczyna się specjalizację i bierze więcej dyżurów, można zarobić więcej. Tyle że to oznacza więcej godzin, mniej snu i mniej życia prywatnego.

Reklama

 

A więc medycyna to nie tylko powołanie, ale też szkoła charakteru. Czy poleciłabyś ten zawód młodym ludziom?

Zdecydowanie tak, ale z zastrzeżeniem — to nie jest zawód dla każdego. Trzeba mieć w sobie empatię, pokorę, cierpliwość i ogromną determinację. To zawód, który nie kończy się wraz z dyplomem. Lekarz musi się uczyć całe życie. Ale jeśli ktoś naprawdę chce pomagać, to najpiękniejsza droga, jaką można wybrać.

 

Co było dla ciebie najtrudniejsze w czasie studiów?

Presja. Ogromna presja. Wykładowcy, egzaminy, rywalizacja. Często powtarzano nam, że jesteśmy elitą, a to słowo potrafi przygnieść. Mieliśmy świadomość, że każdy nasz błąd może kogoś kosztować zdrowie. To kształtuje, ale też męczy.

 

A boisz się krwi?

Nie, ale nie lubię, kiedy ktoś mi ją pobiera (śmiech). Wiem, paradoksalne. Zdarzają się rzeczy, które budzą obrzydzenie, ale z czasem człowiek się uodparnia. Czasem coś zostaje w głowie, czasem trzeba odreagować. Ale to część tej pracy.

 

Masz w sobie dużo energii. Co cię napędza poza medycyną?

Sport. Trenuję crossfit od sześciu lat, jeszcze od czasów liceum w Szczytnie. To moja druga pasja. Pomaga mi odreagować stres, utrzymać równowagę psychiczną. Chciałabym kiedyś wystartować w zawodach – może nawet za granicą.

 

Kto był najbardziej dumny z twojego dyplomu?

Babcia. To dla niej był najpiękniejszy dzień. Rodzice oczywiście też, ale babcia zawsze powtarzała: „Ty będziesz leczyć ludzi”. I miała rację.

 

A prywatnie? Masz marzenia niezwiązane z medycyną?

Tak! Chciałabym wystartować w zawodach crossfitowych za granicą.

 

I tego Ci właśnie życzę. Żebyś dalej leczyła z sercem – i wygrywała. W sali treningowej i w życiu.

 

 

 

 

 

Karolina Karpińska-Popow

25 lat, mieszkanka Szczytna. Absolwentka Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Od października 2025 roku odbywa staż w szpitalu powiatowym w Szczytnie. Planuje specjalizację z chorób wewnętrznych, a docelowo kardiologię. Miłośniczka crossfitu, wierzy, że prawdziwa medycyna zaczyna się od rozmowy, a nie od recepty.

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama