Środa, 24 Kwiecień
Imieniny: Bony, Horacji, Jerzego -

Reklama


Reklama

Ewa Seweryn: Bóg nakreślił mi drogę (zdjęcia, rozmowa „Tygodnika Szczytno”)


- Podobno nie byłam dobrym materiałem na żonę. Warszawianka i na dodatek jedynaczka. Kiedyś uważano, że takie dziewczyny niewiele potrafią – wspomina Ewa Seweryn, mama trójki dzieci, babcia i żona pastora w jednym. Szczytno to jej siódmy przystanek na wspólnej z mężem drodze przez życie. Jak mówi - wszystko zaplanował dla niej Bóg, który za każdym razem przygotowywał ją do nowych wyzwań.



Pełna energii, uśmiechnięta i konkretna. Kobieta, której można słuchać godzinami, bo mówi z wielką pasją. To, że jest żoną pastora zdecydowanie jej nie definiuje. Dla męża jest partnerką, podporą i kobietą, która go rozumie i wspiera. - Nigdy nie czułam pokusy buntowania się przeciw temu, co przynosi mi życie. Wiem, że na wszystko byłam przygotowywana przez Pana Boga – opowiada Ewa Seweryn.

 

Ewa Seweryn dla męża jest partnerką i podporą.

 

Muzyka jest jej pasją

Już od najmłodszych lat jej życie toczyło się wokół Boga.

 

- Moi rodzice byli związani z Kościołem Baptystów, do zboru w Warszawie mieliśmy dosłownie kilkadziesiąt metrów. Tata był diakonem, prowadził przez wiele lat grupę biblijno-modlitewną. Do dzisiaj pamiętam, że pod pachą zawsze nosił Pismo Święte. Rodzice śpiewali w chórze, do którego dołączyłam, gdy miałam 10 lat.

 

Męża poznała, gdy była w drugiej klasie szkoły średniej. Młody Andrzej przyjechał do stolicy na studia, a jego aktywność religijna skupiła się wokół kościoła, do którego należała Ewa wraz z rodzicami. Od zawsze kochała muzykę, która okazała się ich wspólną pasją. Przy kościele w Warszawie stworzyli zespół młodzieżowy, który przygotowywał oprawę nabożeństw.

 

Sakramentalne tak powiedziała w 1978 roku.

 

- To była nasza pierwsza platforma porozumienia. Oczywiście ani ja, ani Andrzej nie myśleliśmy nawet o tym, że będziemy parą, a co dopiero małżeństwem – opowiada z uśmiechem. - Byliśmy kumplami, a mój mąż miał wtedy dziewczynę.

 

Bóg miał swój plan

Służąc wspólnie w kościele, spędzali ze sobą dużo czasu. Pewnego dnia jeden z kolegów zaczął podpytywać Andrzeja o Ewę. - Wtedy mojemu mężowi zapaliła się lampka, że ta Ewka to jednak fajna dziewczyna i warto się koło niej zakręcić – wspomina.

 

Tak zaczęło rodzić się uczucie pomiędzy dwojgiem młodych ludzi, którzy sakramentalne tak powiedzieli sobie w 1978 roku. Niewiele brakowało, a być może nigdy by się nie spotkali. Andrzej chciał bowiem studiować w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Na szczęście panowała wówczas w Polsce rejonizacja i jego papiery zostały przekierowane z Krakowa na Uniwersytet Warszawski, bo z Chełma, skąd pochodził, na stołeczną uczelnię było najbliżej.

 

- Pan Bóg przygotował mu żonę Warszawie, więc chcąc nie chcąc musiał trafić do stolicy – wspomina z uśmiechem.

 

Krótka odpowiedź na powołanie

Życiową drogę pani Ewy wyznacza wiara i rola, którą otrzymała.

 

- Za mąż wychodziłam za „normalnego” człowieka, dopiero dwa lata po ślubie mąż otrzymał pastorskie powołanie – zaznacza.

 

Polska grupa w Hademu w Kenii, gdzie pani Ewa wraz z mężem wspiera chrześcijańską szkołę.

 

Nie był to dla niej jednak szok, ani nawet zaskoczenie. Przypuszczała, że tak może potoczyć się ich życie. Kiedy Andrzej Seweryn usłyszał głos Boga, że będzie pastorem w Białymstoku, młode małżeństwo mieszkało jeszcze w Warszawie.

 

- Andrzej był sam w domu, bo ja z synkiem byłam na wypoczynku w Krynicy Górskiej. Czytałam wtedy książkę „Krzyż i sztylet” Davida Willkersona. To historia pastora, który dostaje powołanie od Boga, aby stworzyć kościół w nowojorskiej dzielnicy biedy. Opisana jest jego droga do celu – wspomina. - Myślę, że poprzez nią Bóg dał mi znak, przygotował mnie do powołania mojego męża i roli, jaką będę pełnić u jego boku.

 

Więc gdy mąż pani Ewy z nieśmiałością opowiedział jej o swoim nowym powołaniu, a później zapytał, co ona o tym myśli, usłyszał krótką odpowiedź „To się przeprowadzimy”.

 

Dom otwarty na ludzi

 

- Oficjalne zaproszenie do objęcia funkcji pastora w Białymstoku mąż otrzymał pół roku później. Byliśmy przygotowani, chociaż pełni obaw – mówi otwarcie Ewa Seweryn. – Zbór baptystyczny (parafia) w Białystoku był wtedy jednym z największych w Polsce.

 

Kiedy Sewerynowie zamieszkali w Białymstoku, pani Ewa miała 21 lat, małego synka i drugie dziecko w drodze. Jej siła i opanowanie sprawiły jednak, że mogła wspólnie z mężem prowadzić pracę duszpasterską i umacniać wspólnotę, do której dołączyli.

 


Reklama

Dzieci to jej prywatny cud. Na zdjęciu rodzina Sewerynów w komplecie.

 

- To był bardzo intensywny i dobry czas. W naszej wierze najważniejszy jest Bóg i drugi człowiek, dlatego nasz dom zawsze był otwarty – opowiada. – W zborze białostockim wierni byli bardzo blisko związani ze sobą oraz z rodziną młodego pastora.

 

Najaktywniejsze były niedziele z dwoma nabożeństwami, kiedy do domu przychodzili goście. Jedni jedli obiad, drudzy kolację. Przy stole, oprócz rodziny, zasiadało nawet kilkanaście osób.

 

- Lata osiemdziesiąte jakie były, wszyscy wiedzą. Niewiele rzeczy można było kupić w sklepie, więc wszystko musiałam przygotowywać sama – wspomina. - A mąż w niedziele chociaż fizycznie trochę mi pomagał, to jednak jego myśli krążyły raczej wokół kościoła.

 

Kętrzyn na nich czekał

Pani Ewa z wykształcenia jest farmaceutką. Ponad trzydzieści lat pracowała zawodowo. Umiejętnie łączyła pracę na etacie z byciem matką i żoną. Wspierała swojego męża w pracy i prowadziła dom, w którym zawsze było pełno ludzi. Jak to wszystko ogarniała?

 

- W zasadzie nie wiem. Tylko czasami wieczorem zasypiałam w trakcie modlitwy. Później budziłam się i zastanawiałam czy powiedziałam: amen. Mój mąż mnie wtedy uspokajał i mówił: Nie martw się, Pan Bóg zrozumiał”.

 

Państwo Sewerynowie w Białymstoku spędzili prawie 11 lat. Ich drugim przystankiem był Kętrzyn.

 

- Najpierw byliśmy na obozie młodzieżowym w tym mieście i poczuliśmy się tam naprawdę wspaniale – opowiada. - Gdy wróciliśmy do Białegostoku czułam, że ten Kętrzyn utkwił mi głęboko w sercu.

 

Rok później Andrzej Seweryn dostał propozycję objęcia funkcji pastora tamtejszego zboru.

 

Mazury skradły serce jej rodziny

Jeszcze przed oficjalną informacją, nieco podświadomie przygotowywali się do kolejnej przeprowadzki. Rzeczy były posegregowane w kartonach. W piwnicy stały nierozpakowane dwie szafy, które idealnie pasowały do nowego mieszkania. Przeprowadzili się bardzo szybko.

 

- Służba pastorska w Kętrzynie była wspaniała. To był mały zbór, zupełnie inny od tego w Białymstoku. My i nasze dzieci czuliśmy się tam bardzo dobrze. To było osiem wspaniałych lat – wspomina.

 

Również dwóch synów i córka czuli się tam bardzo dobrze. Nawiązali przyjaźnie, a najstarszy syn Adam nawet się zakochał. - Żona Adama jest z Kętrzyna. Teraz oboje z trzema córkami mieszkają w Warszawie, ale marzą o powrocie na Mazury.

 

Otaczał opieką obcych ludzi

Po ośmiu latach przyszło nowe wyzwanie. Pani Ewa ponownie ruszyła za swoim mężem, który objął bardzo ważną funkcję.

 

- Mąż został wybrany na zwierzchnika Kościoła Chrześcijan Baptystów w Polsce. Na dwie czteroletnie kadencje. Wróciliśmy więc trochę do domu, do Warszawy. Zamieszkaliśmy w Radości – w dzielnicy Wawer. To było cudowne miejsce, niezwykle piękne – opowiada pani Ewa. - Oczywiście było też ono wyzwaniem, bo do komunikacji miejskiej był spory kawałek. Więc dużą część czasu spędzałam w roli taksówkarza podwożąc nasze dzieci w różne miejsca, po czym jechałam do pracy w aptece.

 

W tym czasie zamieszkał u nich przyjaciel syna, który musiał wyprowadzić się od ciotki. Rodzina przygarnęła chłopaka, który nie miał żadnej innej rodziny.

 

- Dla nas to nie był problem. Mieliśmy miejsce, więc chłopak mógł u nas mieszkać – mówi pani Ewa. - Również w Białymstoku mieszkały z nami dwie dziewczyny, które z powodu wiary zostały wyrzucone z domu. Jedna z nich została później żoną wikariusza, który odbywał praktyki u mojego męża, a gdy przeprowadzaliśmy się do Kętrzyna, oboje zostali nową pastorską rodziną, która nas zastąpiła.

 

Kobieta w seminarium

Po ośmiu latach państwo Sewerynowie wrócili do Kętrzyna na kolejne 4 lata. – Tam, gdzie mieszkaliśmy w Radości, znajduje się siedziba Wyższego Baptystycznego Seminarium Teologicznego, a mój mąż został powołany na rektora tej uczelni. Chcąc nie chcąc znowu się pakowaliśmy – uśmiecha się pani Ewa. - Podczas pierwszego pobytu w Radości zdecydowałam, że skoro mieszkam przy seminarium, to podejmę zaoczne studia teologiczne, które ukończyłam otrzymując dyplom licencjata teologii baptystycznej. Było to dla mnie ważne, ponieważ mogłam poznawać Boga w głębszy sposób oraz zgłębiać Pismo Święte. Bardzo dużo mi to dało – dodaje.

 

Wyruszyli za ocean

Bóg dla Ewy Seweryn przygotował jeszcze jedno wyzwanie. Tym razem za oceanem. W Toronto w Kanadzie pastor Andrzej stanął na czele polskiego zboru baptystycznego. To tu oboje stali się częścią dodatkowego i bardzo wyjątkowego przedsięwzięcia.

 

- Mój mąż jest człowiekiem czynu. W Kanadzie trochę brakowało mu działania. Pewnego dnia jeden z naszych przyjaciół, dr Piotr Zaremba - znawca języków biblijnych, który podjął się tłumaczenia Biblii - przysłał nam przekład jednej księgi z prośbą o dokonanie korekty – wspomina. Potem sukcesywnie dosyłał pozostałe księgi i takim oto sposobem zostaliśmy współautorami korekty dwóch najnowszych przekładów Pisma Świętego - literackiego i dosłownego, które w 2015 roku zostały wydane przez Ewangeliczny Instytut Biblijny w Poznaniu.

Reklama

 

Zbudowali „chatkę z piernika”

Po dwóch latach w Toronto oboje wrócili do Polski i dokładnie 1 listopada 2015 roku zamieszkali w Szczytnie. Jednak już wcześniej poczuli przekonanie, że nasze miasto może być kresem ich podróży.

 

- Znaliśmy Szczytno, bo przyjaźniliśmy się z rodziną pastora baptystycznego pracującego w zborze w Szczytnie w latach 90. ubiegłego wieku i często wzajemnie się odwiedzaliśmy. W międzyczasie kupiliśmy w Piasutnie działkę rekreacyjną i przyjeżdżaliśmy tu na krótkie wypady – opowiada. - W 2014 roku, po urlopie w Polsce, gdy wróciliśmy do Toronto, Szczytno dosłownie mnie prześladowało. Różne miejsca przypominały mi to miasto. Myślę, że już czułam, że Szczytno jest nam pisane jako kolejny etap naszej służby – mówi. - Minęło kilka miesięcy i dotarła do nas informacja od byłego studenta mojego męża z seminarium, który napisał, że zbór baptystyczny w Szczytnie potrzebuje pastora. Myślę, że wtedy nie była to propozycja, a jedynie informacja. Jednak powiedziałam do męża, że to jest wyraźny znak od Boga. I Andrzej odpisał mu, że może mu w tym pomóc – opowiada.

 

Przez kilka dni była cisza, a później machina ruszyła, przyszło oficjalne zaproszenie do objęcia funkcji pastora i tak od ponad siedmiu lat pracują oboje w tej wspólnocie. Ostatnio, niedaleko Świętajna zbudowali swój własny wymarzony domek. - To nasza chatka z piernika – żartuje żona pastora.

 

Ciągle odkrywa Boga

Od wielu lat pani Ewa zajmuje się również studiowaniem Pisma Świętego metodą indukcyjną. Za skomplikowaną nazwą kryje się pewien prosty sposób studiowania wybranego fragmentu wraz z uwzględnieniem kontekstów: kulturowych, historycznych i geograficznych poszczególnych wydarzeń w nim zawartych.

 

- Chodzi o to, żeby osoba, która taki tekst czyta, poznawała biblijne prawdy szerzej i głębiej. Wtedy bardziej zrozumiałe stają się wydarzenia historyczne, prawdy duchowe, postaci biblijne czy miejsca geograficzne, które są znaczące dla zrozumienia tego, co czytamy– wyjaśnia. - Dzięki temu łatwiej jest zrozumieć Słowo Boże i jego przesłanie, ale najważniejsze jest wprowadzanie w czyn tego, czego uczymy się i odkrywamy w Biblii.

 

Dzieci są jej prywatnym cudem

Dzisiaj trójka dzieci pani Ewy jest już dorosła. Każde z nich na świat przyszło w lipcu. Są dla niej największym cudem.

 

- Zdecydowanie macierzyństwo nadaje życiu kobiety nowe znaczenie i wartość – mówi. - Pozwala odkrywać świat na nowo.

 

Ich własny i zbudowany na miarę skromnych potrzeb dom cały czas jest domem otwartym, w którym każdy człowiek jest mile widziany. A bycie z drugą osobą jest dla naszej bohaterki swoistą siłą napędową. Pani Ewa stara się służyć i pomagać innym, bo uważa, że to jest ważne. Stara się też angażować i łączyć ludzi w swoim kościele.

 

- Myślę, że wyniosłam to z domu rodzinnego, w którym zawsze było pełno ludzi i szacunku do nich – wspomina.

 

Jak reaguje, gdy czasem ludzie mówią, że jest miłą gosposią u księdza. - Nieważne, że gosposia, ważne, że miła – skupia się na pozytywach.

 

Dzieli się dobrem

I to właśnie zdolność do czerpania z tych dobrych rzeczy jest w pani Ewie wyjątkowa. Podkreśla, że gdy skupiamy się na tym, co dobre, nasze życie staje się lepsze i jest nam w nim po prostu łatwiej. Tej samej zasady trzyma się w małżeństwie.

 

- Nie wypominamy sobie z mężem potknięć czy błędów. Świadomie wybieramy z naszego życia to, co jest piękne, dobre i warte pamiętania. To też dostrzegamy w sobie od wielu lat. W tym roku będziemy obchodzić 45. rocznicę naszego ślubu – mówi. Ta potrzeba dzielenia się dobrem zaprowadziła ich do Kanady czy Mongolii. Już trzy razy z mężem byli również w Kenii, by tam służyć dzieciom w chrześcijańskiej szkole i głosić im Słowo Boże. - Zaczęło się od tego, że wspieraliśmy fundację stworzoną przez Polkę, która zajmowała się rozwojem tamtejszego systemu edukacji, później nawiązaliśmy kontakt z inną organizacją chrześcijańską, dzięki której wyjeżdżamy, by spotykać się z dziećmi i opowiadać im o Bogu – wyjaśnia. - Za każdym razem jest to dla nas ogromne przeżycie.

 

A jakie marzenia nosi w sercu żona pastora?

- Chciałabym w tej naszej „chatce z piernika” przeżyć wraz z mężem jeszcze wiele pięknych chwil.



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama