Sobota, 27 Kwiecień
Imieniny: Sergiusza, Teofila, Zyty -

Reklama


Reklama

Ewa Gimerska zamieniła garnki na karabin (zdjęcia)


Siłownia Pod Rywalem wyrasta na kuźnię talentów w sportach siłowych. W ślady Zbigniewa Stakuna poszła Ewa Gimerska. To 42-latka, która wywróciła całe swoje życie do góry nogami. Przez 14 lat pracowała na kuchni w Domu Dziecka. Zrezygnowała z tej pracy i została... żołnierką. - W podjęciu tej decyzji pomógł mi sport – mówi wprost. - A dokładnie wyciskanie sztangi leżąc oraz niesamowita atmosfera na siłowni, gdzie trenuję. Ludzie z siłowni, na których zawsze można polegać. Wspierają, motywują. Przy takich przyjaciołach nie ma rzeczy niemożliwych.


  • Data:

Jest pani szczytnianką?

 

Od urodzenia. Ale obecnie mieszkam w Nowym Gizewie.

 

Sporty siłowe w wykonaniu kobiety to wciąż budzą ciekawość...

 

(śmiech) Możliwe, ale nie ma w tym nic nadzwyczajnego, bo coraz więcej kobiet uprawia ten sport.

 

Kiedy po raz pierwszy przyszła pani na siłownię?

 

Nie pamiętam. Siłownię Pod Rywalem odwiedziłam po raz pierwszy już jako nastolatka, ale wtedy był to kilkumiesięczny incydent (śmiech). Systematycznie trenuję od około 10 lat. Jest to moja pierwsza i ostatnia siłownia. Bo najlepsza. Wyciskaniem sztangi leżąc zaraził mnie major Zbigniew Stakun. Zrobił to na tyle skutecznie, że zaczęłam startować nawet w zawodach. Jest tu niesamowita atmosfera, przyjacielska. Mamy kontakty również poza siłownią. O ten klimat dba Marek, właściciel tego miejsca. Za co bardzo mu dziękuję. Bo mojej sukcesy to też jego sukcesy.

Major Stakun przez lata zajmował się też werbowaniem chętnych do wojska...

 

(śmiech) Mnie też zwerbował. Najpierw do WOT, a od marca jestem już żołnierzem zawodowym w Jednostce Wojskowej w Lipowcu. Ma wybitny dar do przekonywania ludzi do podejmowania trudnych decyzji. Przez niego w wieku 40 lat wywróciłam całe swoje życie do góry nogami.

Całe?

 

Dokładnie tak. Przez ostatnie 14 lat pracowałam w kuchni szczycieńskiego domu dziecka. Naprawdę lubiłam tamtą pracę i wydawało mi się, że zostanę w niej do emerytury. Dzieci też mnie uwielbiały. Gdy dowiedziały się, że odchodzę to było sporo smutku. Cały czas, jak mijają mnie gdzieś na mieście, to mówią: dzień dobry pani Ewo. Bywa, że nawet pod siłownię przychodziły. To naprawdę była miła praca. Ale obecną też lubię, choć jest całkowicie inna. Nie gotuję tam (śmiech). A i o dzieciach z domu dziecka nie zapominam, bo na przykład zorganizowałam w jednostce zbiórkę na rzecz domu dziecka w Szczytnie.

 

 

Najpierw były jednak Wojska Obrony Terytorialnej, tak?

 

Tak, bo musiałam zrobić najpierw ten mały krok. Okazało się, że mundur to jest to coś, czego szukałam przez całe życie. Dlatego zdecydowałam się przejść na zawodowstwo.

 

 

Jak zareagowała rodzina?


Reklama

 

Samotnie wychowuję 12-letnią córkę Łucję. Ona była zadowolona i dumna. Choć czasami narzeka, że rzadziej jestem w domu. Jak byłam w WOT, to nawet mi buty pastowała, abym dobrze wyglądała. Teraz jednak cały sprzęt mam w jednostce, więc już tego nie robi. Ale bardzo lubi, gdy ubieram się w mundur. Cieszy się, że mama się realizuje.

 

Ma pani dużą odwagę, aby w wieku 42 lat rzeczywiście całe życie budować na nowo...

 

Wbrew pozorom to jest dobry czas na takie rzeczy. Ma się dzieci odchowane, doświadczenie życiowe i już wie, czego naprawdę chce się od życia. Owszem, zaryzykowałam. Ale była to ostatnia chwila, aby zmienić coś w swoim życiu. Żołnierzem jestem od marca, czyli dość krótko, ale już wiem, że jest to ta właściwa ścieżka, którą chcę iść.

 

Czy 40-latka może rywalizować w tym zawodzie z 20-latkami?

 

Jeśli pyta pan o sprawność fizyczną, to zdecydowanie tak. Ale być może to zasługa moich treningów na siłowni. Nie miałam najmniejszych problemów, aby zaliczyć sprawnościówkę. Niczym nie odstaję od swoich młodszych kolegów i koleżanek. A nawet jestem sprawniejsza. Ale każdy rozwija się w tym kierunku, który uznaje za słuszny. Młodsi mają po prostu inne pasje, na przykład komputery, informatyka, elektronika. Doskonale się uzupełniamy.

 

Wrócimy do pani osiągnięć sportowych. Kiedy pani zaczęła na poważnie ćwiczyć i startować w zawodach?

 

Cztery lata temu. Pierwszy raz swoich sił spróbowałam podczas zawodów w Szczytnie. Zajęłam tam 3 miejsce. Bardzo mi się to podobało. Potem były zawody w Rudce, potem kolejne i tak poszło. Startuję w kategorii 65 kg, bądź 65 kg plus. W niedzielę wywalczyłam brązowy medal na zawodach w Piszu o puchar burmistrza. Zrobiłam ta swoją życiówkę. Wycisnęłam 65 kg w trzech komendach. Ale taki nieoficjalny mój rekord to 70 kg. Wycisnęłam taki ciężar w siłowni Pod Rywalem właśnie.

 

 

Ma pani jakieś marzenia?

 

Jeśli chodzi o sportowe, to marzę o zajęciu pierwszego miejsca. Bo jak na razie były to 3, 4 lokaty. Ale dodam, że rywalizuje często z zawodniczkami, które są młodsze ode mnie nawet o ponad 20 lat. Marzenie życiowe? Marzę o... marzeniach córki, aby te jej się spełniały, by osiągnęła to, czego pragnie i była szczęśliwa. Marzenie zawodowe, to chciałabym dalej rozwijać się i realizować w wojsku.

 

Córka pójdzie w pani ślady?

 

Za wcześnie, aby takie rzeczy stwierdzić. Chodzi ze mną na siłownię, podgląda, czasami ćwiczy, ale zdecydowanie woli karate. I to nawet nie rywalizację w walkach, a bardziej bezkontaktowe kata.

Reklama

 

Często pani ćwiczy na siłowni?

 

Przed zawodami codziennie. Poza okresem startowym trzy razy w tygodniu. Ważna jest systematyczność. Poza siłownią też biegam. Kupiłam też rolki, aby jeździć z córką. Staram się spędzać z nią jak najwięcej czasu.

 

Kim chciała być mała Ewa, gdy miała 12 lat?

 

Naprawdę nie pamiętam. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Ale od zawsze ciągnęło mnie do munduru. Miałam szacunek do wojska, flagi, patriotyzmu.

 

 

Ma pani jakąś radę dla osób, które chciałyby coś zmienić swoim życiu, ale się tego boją?

 

Czasami po prostu warto porzucić swoje przyzwyczajenia, zostawić to, co było wygodne i bezpieczne i iść po swoje marzenia. Życie na nas nie poczeka. Nie warto odkładać tego na później, bo to później może nie nadejść. Drugiego życia nie będziemy mieli. Czasami naprawdę warto zaryzykować. Jestem tego doskonałym przykładem.

 

 

Czy sporty siłowe, zawód żołnierza są dla kobiet, nie odbierają kobiecości?

 

Zdecydowanie nie. Uwielbiam wysokie obcasy, sukienki. Lubię się wystroić, tak jak każda kobieta. Proszę spojrzeć na moje różowe paznokcie. Dziś są pomalowane idealnie (śmiech). Ale fakt, pracując w wojsku mogę nimi cieszyć się tylko na urlopie. Potem wraca kolor naturalny. Jestem kobietą i nic tego nie zmieni. Ani siłownia, ani wojsko nie ujmują kobiecości. Ale przede wszystkim jestem mamą i z tego jestem najbardziej dumna.

 

 

Pracowała pani w kuchni domu dziecka przez 14 lat więc zapewne ma pani jakieś swoje popisowe dania...

 

Dzieci lubiły spaghetti i zapiekanki z serem. Uwielbiały też mój blok czekoladowy. Gdy dowiedziały się, że odchodzę żaliły się nawet, że już go nie będą jadły.

 

Ale pytam się o popisowe danie, takie, z którego jest pani najbardziej dumna.

 

Gotując staram się dostosować do gustów osób jedzących. Ale chyba najbardziej dumna jestem ze swojego pasztetu z królika. Recepturę tej potrawy rozwijałam przez lata. Według moich znajomych i bliskich jest najlepszy na świecie (śmiech). Lubię też robić kotlety mielone. Taka tradycjonalistka ze mnie.



Komentarze do artykułu

kbkak

A więc do broni , czas zmienić innych na granicy.

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama