Piątek, 6 Czerwiec
Imieniny: Bonifacego, Kiry, Waltera -

Reklama


Reklama

Ekstremalne życie ma swój urok


Nie jest pan tutejszy?

 

Nie. Urodziłem się i wychowałem w Wałbrzychu, chociaż mama jest z Brodowych Łąk, za Myszyńcem, więc wszystkie wakacje tu spędzałem i było mi do Mazur dość blisko. Tata był górnikiem. Początkowo chciałem iść w ...


  • Data:

Nie jest pan tutejszy?

 

Nie. Urodziłem się i wychowałem w Wałbrzychu, chociaż mama jest z Brodowych Łąk, za Myszyńcem, więc wszystkie wakacje tu spędzałem i było mi do Mazur dość blisko. Tata był górnikiem. Początkowo chciałem iść w jego ślady i odbyć wojsko pracą w kopalni, ale powiedział wtedy: „Po moim trupie!”, a aż tak bardzo pod ziemię nie chciałem schodzić, by najpierw posłać tam rodzica. Jego nastawienie wynikało zapewne z tego, że sam przeżył zawał w kopalni, był lekko przysypany, a to zdarzenie, które zawsze w górnikach zostawia trwałe ślady i które zawsze rodzi największy strach.

 

I co? Jak nie górnik to od razu policjant?

 

Niekoniecznie. Myślało się o różnych rzeczach. Kończyłem liceum zawodowe o specjalności mechanik. Zacząłem studiować socjologię, ale niezbyt mi to odpowiadało. Później wojsko, trochę pracowałem w firmie detektywistycznej, a jeszcze trochę później wstąpiłem do policji i na początku tego wieku przyszedłem do Szczytna się edukować. A że nie sama nauką człowiek żyje, to poznałem studentkę – tak się składa, że miejscową dziewczynę. Jeszcze po studiach pojechaliśmy na Śląsk popracować, magisterki zrobiliśmy we Wrocławiu, ale ostatecznie uznaliśmy, że czas się zakorzenić. Kupiliśmy więc działkę w Szczytnie, wybudowaliśmy dom i od 2008 roku tu mieszkamy i pracujemy.

 

Wystarczyło zatem tylko sześć lat bycia tutejszym człowiekiem, by zdobyć społeczne zaufanie i zostać radnym. Jak to się robi?

 

Może dlatego, że nie boję się kontaktu z ludźmi, praca w policji tez mnie wiele nauczyła, pewnej otwartości i nazywania rzeczy po imieniu. Jasno mówię o sobie, o swoich przekonaniach, potrafię je bronić. Być może miała na to wpływ też pewna konsekwencja: jak mi się nie podobają jakieś ludzkie zachowania, to nie narzekam na nie tylko przy grillu w gronie znajomych, ale mówię o tym wprost. Tak było na przedwyborczych spotkaniach i chyba to przekonało wyborców. Walczyło nas czterech, uzyskałem 167 głosów, a kolejny na liście – 140.


Reklama

 

To pierwszy pana kontakt z polityką, z samorządnością?

 

Praktycznie tak, ale teoretycznie już nie, bo kończyłem politologię. Co prawda, nie wyglądało, by mi ten kierunek do czegoś się przydał, ale jednak. Mieliśmy na przykład zajęcia z retoryki i one zaprocentowały. Poza tym jestem wykładowcą w WSPol, więc jestem przyzwyczajony do publicznych wystąpień. W poprzedniej kadencji byłem też członkiem Rady Sołeckiej, dzięki czemu trochę poznałem też ludzi, mieszkańców Lipowej Góry Wschodniej.

 

To teraz trochę o tych ekstremalnych upodobaniach. Najpierw ogólnie. Skąd ten pęd do ryzykanckich poczynań?

 

Pewnie z zabaw podwórkowych. Skakaliśmy z okna na piach albo z mocno rozbujanej huśtawki: kto dalej. To byłem jeszcze w przedszkolu. I w wielkiej tajemnicy przed rodzicami – chodzenie po skarpach, skałach w starych kamieniołomach. W szkole, w pierwszej klasie, nie schodziłem po schodach, ale pomiędzy nimi po barierkach. Tak jakoś chyba miałem zawsze, że proste drogi bez adrenaliny mnie nie bawiły. W wojsku jeździłem ciężkim sprzętem, krazami, dźwigami, czołgi woziłem. Byłem w tzw. plutonie ewakuacji. Z kolei podczas szkolenia policyjnego byłem w tzw. grupie szturmowej, to prawie jak komandosi.

 

Nadprodukcja adrenaliny w pana przypadku ma związek z najróżniejszymi dziedzinami sportu. Od czego się zaczęło?

 

To było podczas którychś wakacji. Miałem ze 14 lat. Zobaczyłem na jakimś festynie Waldemara Nola z Ostrołęki, kulturystę, który organizował jakieś zawody. Po wakacjach znalazłem w Wałbrzychu siłownię, w suterynie. Jak się tam ćwiczyło, to dłonie przymarzały do sztang, trzeba było się farelka odmrażać. Ale chwyciłem bakcyla i od tamtej pory nieustająco ćwiczę. To się stała potrzeba życiowa, jak jedzenie czy picie. Jak nie poszedłem na trening, to miałem wyrzuty sumienia. Trenowałem, ogólnie rzecz biorąc, kulturystykę, a wyciskanie sztangi jest jednym z ćwiczeń tejże kulturystyki. Później zająłem się też strzelaniem, byłem zawodnikiem WKS Wrocław. Strzelania tak naprawdę nauczyłem się już w policji, w Wałbrzychu. Starszy wiekiem i doświadczeniem instruktor dał mi tetetkę i wiadro amunicji. Prawie ogłuchłem, ale się nauczyłem. Wyciskaniu sztangi jednak pozostaję wierny i mam w tej dziedzinie trochę sukcesów, między innymi wygrane w ubiegłym roku mistrzostwa Szczytna. Mój najlepszy wynik to 225 kg. Teraz na początku maja, organizuję zawody w Lipowcu.

Reklama

 

Poza sportowymi działaniami jeszcze jakieś inne nietypowe upodobania?

 

Może tak: typowe, ale w nietypowym wydaniu. Na przykład wędkarstwo, ale morskie. Jeżdżę na połowy dorsza. Aktualnie zbieram grosz na kurs spadochroniarstwa, ale ten „wyższy”, gdzie skacze się z pułapu 2 razy wyższego niż standardowy czyli z jakichś 4,5 tysiąca metrów. Nie ma chyba wielu rzeczy, których nie próbowałem. Z bungie też skakałem, już po czterdziestce. Trochę to wszystko ma też związek z pracą zawodową. Uczę o współczesnych zagrożeniach terrorystycznych, w tym też o technikach zwalczania, a tu trzeba mieć najdziwniejsze umiejętności i solidną sprawność fizyczną.

 

Niespełnione marzenie to...

 

Może nie tyle marzenia, co sporo planów, na których realizacje wciąż brakuje czasu. Leży gotowy prawie doktorat i czeka na obronę... Gdybym miał pewność, że żona tego nie przeczyta, to powiedziałbym, że marzy mi się udział w jakiejś misji wojskowej, w jakiejś wojnie. Wyciszam się natomiast w kościele. Jestem głęboko wierzący, praktykujący i aktywny w środowisku. Na przykład uczestniczę w różnych wydarzeniach, byłem pasterzem w jasełkach, jestem lektorem w służbie liturgicznej.



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama