Piątek, 6 Grudzień
Imieniny: Agaty, Dalii, Sobiesława -

Reklama


Reklama

American dream Zbigniewa Orzoła (zdjęcia)


Lata poprzedniego ustroju to czas marzeń o dobrobycie i uwolnieniu się od kolektywizmu, który oferował panujący w kraju socjalizm. Marzenie spełniali nieliczni, którym mniej czy bardziej legalnie udawało się emigrować na zachód Europy lub aż za ocean, do Stanów Zjednoczonych Ameryki, na stałe bądź czasowo. I taki – the American dream - śnił się wówczas młodemu Zbigniewowi Orzołowi. Marzenie, którego nie udało się zrealizować przez dziesięciolecia właśnie trafiło na listę „odhaczonych”. I to w dość nieoczywisty sposób. Przeczytajcie sami.



Zbigniew Orzoł to człowiek dobrze dziś w Szczytnie znany. Od kilku kadencji radny miejski i operatywny przedsiębiorca. Mało kto jednak wie o czym marzył młody, dwudziestokilkuletni Zbyszek gdy startował w dorosłe życie i jaki miał na nie plan. Ty, jak już wcześniej mi zdradziłeś, chciałeś po prostu wyjechać i pracować w Stanach Zjednoczonych…

To prawda. O wyjeździe do USA marzyłem od wielu lat. Na początku powodem był czynnik ekonomiczny. Jak wchodziłem w dorosłe życie, a było to na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, z wielką zazdrością patrzyłem na tych szczęśliwców, którym udało się tam wyjechać i w stosunkowo krótkim czasie zarobić na wiele lat godnego życia w Polsce dzięki temu, że wtedy dolar miał u nas bardzo dużą siłę nabywczą. Średnia miesięczna pensja w Polsce wynosiła 25-30 dolarów. Markowe spodnie w Peweksie kosztowały 10-12 dolarów, a pół litra wódki żytniej można było kupić już za 45 centów.

 

Tylko wyjechać do USA wtedy nie było prostym przedsięwzięciem...

To prawda. Ale moje marzenia mogły się ziścić na początku lat 90., gdyż nadarzyła się okazja wyjazdu ze znajomym, który miał tam rodzinę. Tyle że trzeba było mieć wizę, a jej otrzymanie nie było łatwą sprawą. Pojechaliśmy z tym znajomym do Warszawy, do ambasady amerykańskiej. Uzgodniliśmy „zeznania”. Mieliśmy mówić, że chcemy tam pojechać na wakacje w celach turystycznych. Znajomy pracował wówczas w szkole i bez problemu dostał wizę. Gorzej było ze mną ponieważ, choć świeży mąż i tatuś, nie miałem wówczas stałego zatrudnienia i studia stacjonarne zamieniłem na zaoczne. Nie byłem dość wiarygodny i nie otrzymałem upragnionej wizy.

 

Czy ten kolega nie był nauczycielem wychowania fizycznego udzielającym się też politycznie?

Tak. Ale to nie ma dziś znaczenia. Bo koniec końców, z około 30-letnim poślizgiem czasowym, w lipcu tego roku udało mi się wreszcie do USA dotrzeć.

 

Zanim opowiesz o wrażeniach, powiedz jak do tego doszło.


Reklama

Na początku lata spotkałem się ze znajomym i jego rodziną. Jego syn Igor okazał się głównym organizatorem dwutygodniowej, studenckiej wycieczki do USA. Podsłuchałem, jak namawiał ojca był poleciał z nimi, bo na miejscu potrzebują kierowcy mikrobusu, którym zamierzają podróżować po Stanach. Ojciec odmówił, bo miał za dużo obowiązków w tym czasie. Takiej okazji nie mogłem zmarnować. Zgłosiłem się. A że do Stanów można dziś lecieć bez wizy i wystarczy rejestracja w ESTA (ESTA – elektroniczny system autoryzacji podróży. Zarejestrowanie się umożliwia uzyskanie 90-dniowego pozwolenia na pobyt w USA – red.). Wylecieliśmy z Krakowa do Frankfurtu nad Manem, a następnie do Nowego Yorku. I tak oto zwiedzałem Stany w roli kierowcy mikrobusu.

 

Czyli nie tylko udało Ci się wyjechać do USA, ale też i zarobić… może nie dolary, ale zawsze coś…

(śmiech) Prawie. Oczywiście proponowano mi wynagrodzenie, ale odmówiłem. Byłem wdzięczy za możliwość spełnienia marzeń.

 

Powiedz ogólnie co Cię tam w tych wymarzonych Stanach najbardziej zaskoczyło, lub zrobiło największe wrażenie?

Pewnie gdybym wyjechał tam w latach 90., największe wrażenie zrobiłaby skala wszystkiego. Ale że widziałem już trochę Zachodu, to widok wieżowców i drapaczy chmur nie był jakimś szokiem. Najbardziej uderzyła mnie wielokulturowość i tolerancja na inność. A że „pracowałem” jako kierowca busa, to naprawdę jestem pod wrażeniem, jak potężne miejscami są tam autostrady. Największe wrażenie... Cóż, to był na pewno przylądek Canaveral, czyli centrum kosmiczne NASA. Stojąc tam miałem ciarki na plecach i gęsią skórę. Sama świadomość, że jest się w miejscu, skąd nasza cywilizacja wyrusza na badanie kosmosu była czymś wyjątkowym, po prostu nie do opisania. World Trade Center – to samo. Na Florydzie oprócz Miami, największą atrakcją była wyspa Key West – to najbardziej wysunięty na południe punkt kontynentalnej części USA. Key West, niegdyś tętniące życiem miasto piratów, jest obecnie osobliwym, tropikalnym sercem Florida Keys. Tu znajduje się m.in. dom jednego z największych gigantów literatury amerykańskiej Ernesta Hemingway’a, gdzie napisał jedno z największych dzieł "Komu bije dzwon". Ciekawym zjawiskiem w tym mieście są przechadzające się po ulicach koguty. W 1986 roku na Florydzie zakazano walk kogutów. Wszystkie wypuszczono na wolność. Koguty w Key West są tego pokłosiem.

Reklama

 

Nie obyło się też z pewnością bez jakiś nieprzewidzianych sytuacji…

Faktycznie. Mieliśmy perturbacje z przemieszczeniem się z Nowego Jorku do Miami. Z powodu groźnego huraganu Debby odwołano loty na Florydę i jeden dzień koczowaliśmy na lotnisku, do tego musieliśmy spędzić dodatkowe trzy dni w Nowym Jorku. Całe szczęście jest tam co zwiedzać... muzea, Chinatown i wiele innych atrakcji.

 

To z drugiej strony… Rozczarowałeś się czymś, coś Cię zawiodło?

Niczym i nic mnie nie zawiodło. Przez 14 dni udało mi się zwiedzić najważniejsze miejsca wschodniego wybrzeża USA od Nowego Yorku do Miami na Florydzie, łącznie z Filadelfią, gdzie zaczęło bić serce USA - podpisano tam deklarację niepodległości. Dzięki temu odświeżyłem swoją wiedzę o historii Stanów Zjednoczonych. Ciekawym doświadczeniem było też zwiedzanie Atlantic City - stolicy hazardu wschodniego wybrzeża. Byłem w kilku kasynach, ale tylko zwiedzałem - nie zagrałem. Nie mam ciągotek do hazardu. Za rok pojadę jeszcze raz. Tym razem planuję zobaczyć Wielki Kanion i ten cały „dziki zachód”.

 

Czyli jednym słowem spełnianie tego „amerykańskiego snu” będzie trwało…

Na pewno, choć wiadomo, że teraz już naprawdę wyłącznie w celach turystycznych, dla czystej przyjemności. Każdemu polecam. Spełniajcie marzenia, warto. Dla nich podejmuje się codzienny trud.

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama