Sobota, 23 Listopad
Imieniny: Emmy, Flory, Romana -

Reklama


Reklama

Z wodą nie ma żartów! - felieton pastora Andrzeja Seweryna


Ze smutkiem przeczytałem w Internecie informację, że w pierwszym miesiącu lata, czyli w czerwcu, utonęło w Polsce już ponad 60 osób. Dla mnie to nie tylko sucha statystyczna liczba. To ponad 60 osobistych tragedii w życiu rodzin, bliskich i przyjaciół tych, którzy z tegorocznych wakacji nie wrócą żywi. A ponieważ żyjemy na pięknym pojezierzu, wody u nas dostatek, a latem zjeżdżają na nasze piękne Mazury tysiące, a nawet setki tysięcy ludzi, więc siłą rzeczy myślę znowu o bezpieczeństwie, rozwadze i zdrowym rozsądku, które są wręcz konieczne w sytuacji, gdy chcemy skorzystać z wody i odpoczywać bezpiecznie.



Piszę o tym dzisiaj dlatego, że mamy wakacje, sezon urlopowy oraz czas, gdy korzystamy z naszych akwenów, kąpiąc się w jeziorach, rzekach czy morzu. Z pewnością nikt, kto wchodzi do wody, nie zakłada, że może utonąć, jednakże każdego roku przeraża nas statystyka utonięć, których przyczyną jest często brawura, brak wyobraźni, zwyczajna lekkomyślność lub – niestety – również alkohol albo brak dostatecznej opieki nad dziećmi ze strony ludzi dorosłych, w tym ich własnych rodziców. Dlatego nie lekceważmy wody – żywiołu, który wciąż pochłania zbyt wiele ofiar, a każde utonięcie to przecież życiowa katastrofa!

 

W codziennym życiu czasami mamy do czynienia także z innymi katastrofami, które co prawda nie mają związku z wodą, ale dotyczą tego samego, tylko w sferze emocjonalnej lub duchowej. Zresztą w języku polskim mamy takie określenia, które obrazowo ilustrują różne życiowe dramaty. Czasem do kogoś, kto brnie w ślepy zaułek bądź konsekwentnie dokonuje złych wyborów i upada moralnie, mówimy tak: „Pogrążasz się” lub „idziesz na dno, toniesz!”. W ten sposób próbujemy ostrzec kogoś, kto tragicznie przegrywa, upada i nie dostrzega tragizmu swojej sytuacji. A kiedy ktoś taki permanentnie nie chce nas słuchać, wtedy bezradni patrzymy na jego upadek i w końcu musimy stwierdzić bolesną prawdę, że ten ktoś znalazł się na samym dnie.

 

Bywa jednak i tak, że ktoś przeżywa jakieś traumatyczne doświadczenie życiowe, które stało się wbrew jego woli i nie z powodu jego błędnych decyzji lub braku rozwagi i mądrości. Dzieje się tak, gdy na przykład nagle spada na człowieka jak grom z jasnego nieba porażająca diagnoza: jesteś chory na nieuleczalną chorobę albo nadchodzi wiadomość o tragicznej śmierci dziecka, współmałżonka czy przyjaciela. Wiele jest takich życiowych ciosów, które spadają na ludzi i obciążają ich emocjonalnie ponad miarę, powodując depresję, załamanie nerwowe czy wręcz prowadzą do myśli samobójczych.


Reklama

 

W Piśmie Świętym mamy kilka przykładów ludzi, którzy doświadczali niebezpieczeństwa na morzu czy jeziorze i niemal nie skończyło się to tragedią, czyli śmiercią przez utonięcie. Tak było z prorokiem Jonaszem (zob. Księga Jonasza), który uciekał od Boga, bo nie chciał spełnić Jego rozkazu i pójść do Niniwy. Sam zaproponował zresztą, żeby pogańscy żeglarze wyrzucili go za burtę w czasie potężnego sztormu zesłanego przez Stwórcę, a wtedy morze uspokoi się – zapewniał. W końcu musieli tak zrobić, ale Jonasz nie utonął, ponieważ Bóg okazał mu swoją litość i łaskę jako niezasłużoną dobroć i ocalił go od niechybnej śmierci.

 

Pamiętamy z pewnością ewangeliczną historię o apostole Piotrze (Ew. Mateusza 14,22-33), który na widok Jezusa chodzącego po wodzie zaproponował z odwagą: „Panie, pozwól mi przyjść do Ciebie po wodzie”. I Pan Jezus powiedział: „Przyjdź.” Tej brawurowej odwagi nie starczyło jednak na długo i kiedy Piotr spojrzał na rozszalałe fale Jeziora Galilejskiego, przestraszył się i natychmiast zaczął tonąć. Zawołał do Jezusa: „Panie, ratuj mnie” (w. 30). Pan Jezus chwycił go za rękę i nie pozwolił, by Jego uczeń utonął na Jego oczach.

 

Jeszcze jeden przykład z nowotestamentowej księgi Dziejów Apostolskich (rozdział 27), gdzie czytamy opowiadanie o podróży Apostoła Pawła do Rzymu na pokładzie wielkiego statku, bo podróżowało z nim aż 276 osób (zob. Dz 27,37). Po 14 dniach potężnego sztormu statek rozbił się na skałach u wybrzeży Malty, ale ani Paweł, ani nikt inny nie utonął, bo tak przysiągł Pawłowi sam Pan Bóg (w. 24), który ich wszystkich ocalił od śmierci.

 

Wspomnieć wypada również o całej armii egipskiej, która ścigała Izraelitów wychodzących z Egiptu (Księga Wyjścia rozdział 14). Sami Izraelici przeszli przez Morze Czerwone, które w cudowny sposób rozstąpiło się i mogli oni przejść bezpiecznie na drugi brzeg. Kiedy jednak Egipcjanie, którzy ich ciemiężyli przez 400 lat, ruszyli za nimi w pościg, wody morskie wróciły na swoje miejsce i cała armia egipska utonęła (w. 27-28).

Reklama

 

Dlaczego wspominam te biblijne historie? Otóż uczą nas one tego, że kiedy prawdziwie wierzymy i ufamy swojemu Stwórcy, to jest On w stanie uratować nas od każdego utonięcia – tego dosłownego, jak i tego w sensie przenośnym. Kiedy więc jakieś życiowe sztormy i groźne fale zagrożą nam, to z silną wiarą zawołajmy do Tego, który może nas ocalić, a On nie pozostanie obojętny na nasze wołanie o pomoc. Pamiętajmy jednak, że jeśli na co dzień lekceważymy Go i nie wierzymy w Jego wszechmoc, miłość do każdego z nas oraz Jego sprawiedliwość, to nawet kiedy zawołamy do Niego w zagrożeniu w myśl zasady „jak trwoga, to do Boga” – Pan Bóg sprawiedliwy może zatkać swoje uszy i wtedy nie ominie nas życiowa katastrofa! Traktujmy więc Pana Boga poważnie, miejmy z Nim bardzo bliską, osobistą i codzienną relację, a wtedy On nie pozwoli nam utonąć!

 

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama