Czwartek, 15 Maj
Imieniny: Bonifacego, Julity, Macieja -

Reklama


Reklama

Szczaw, mirabelki i kawałek „cwaniaka”…


W czwartek 7 marca, krótko przed godz. 16:00, wpadłem do Lewiatana po drobne zakupy. Stanąłem w dziale mięsnym, za dwiema starszymi paniami, z których jedna kupowała salceson – jak się potem okazało „domowy”. Czekając na swoją kolejkę, chcąc nie chcąc, stałem się świadkiem następującego dialogu tychże:

  • Data:

W czwartek 7 marca, krótko przed godz. 16:00, wpadłem do Lewiatana po drobne zakupy. Stanąłem w dziale mięsnym, za dwiema starszymi paniami, z których jedna kupowała salceson – jak się potem okazało „domowy”. Czekając na swoją kolejkę, chcąc nie chcąc, stałem się świadkiem następującego dialogu tychże:

- Dobry ten salceson? – zapytała pani stojąca jako druga.

- Nie wiem, ja tego nie jadam – usprawiedliwiającym tonem odrzekła kupująca. To dla męża, on bardzo lubi…

W tym czasie ekspedientka, bez emocji, kroiła kolejne „plajsterki” „cwaniaka”.

- A wie pani, ja mężowi kupuję „lunszmit” – powiedziała z czułością w głosie pytająca i wskazała na wyrób o nazwie Luncheon. Sama też tego nie jem – wyjaśniła, ale kupuję mężowi, bo on dużo zjada. Wezmę mu też salcesonu, skoro pani mówi, że dobry – dodała…

Jutro „Dzień Kobiet” i trzeba będzie kupić coś bliskim mi paniom – pomyślałem. Jednak po krótkich wahaniach, odrzuciłem koncepcję salcesonu i Luncheonu. Doszedłem też do wniosku, że czasem dobrze jest zrobić zakupy samemu…

Coś mi jednak, w tej podsłuchanej w Lewiatanie scence, nie grało i dopiero w domu przypomniałem sobie, że kiedyś krążył dowcip, czy też może autentyczna relacja „z ogonka”, o kupowaniu wyrobów, co do jadania których nie wypadało się publicznie przyznawać, a więc kupowanych niby nie dla siebie. A brzmiało to mniej więcej tak:


Reklama

- Wzięłabym jeszcze z pół kilo kaszanki dla psa, ale czy aby nie słona? Ostatnio pies nie zjadł, bo była za słona… Czyżby więc mąż zastąpił czworonoga?!

Nie jestem ci ja psychologiem i nie wiem, dlaczego czasem w życiu gramy kogoś, kim nie jesteśmy, i że bardziej niż to warte, przejmujemy się tym, co powiedzą lub choćby pomyślą o nas inni. Nie zaliczam się też do znawców wędlin ale gołym okiem widać, że zarówno salceson jak i Luncheon nie należą do wyrobów specjalnie polecanych przez dietetyków – no chyba, że ktoś koniecznie chce trafić do serca przez żołądek…

Krotko mówiąc odżywiamy się byle jak, często byle czym i strasznie tyjemy, co widać po brzuchach i starych i – o zgrozo – coraz młodszych. Alarmujące są wyniki badań naukowych i płynące z nich wnioski, że otyłość jest jednym z głównych czynników ryzyka wielu przewlekłych i zagrażających życiu chorób, takich jak cukrzyca, choroby sercowo-naczyniowe (np. udar mózgu, choroba wieńcowa), itp.

Z drugiej strony mówi się w Polsce o problemie niedożywionych dzieci, których liczba szacowana jest od kilkudziesięciu tysięcy, do nawet kilkuset. Nawiasem mówiąc, ciekawe jak ta sprawa wygląda w naszym powiecie….

Ale żeby nie zakończyć tak pesymistycznie, z radością i nadzieją odnotujmy, że problem niedożywionych dzieci w Polsce został dostrzeżony i to z samej góry – czyli z ław parlamentu… Otóż jeden z posłów, z wysokim tytułem naukowym, raczył zanegować oficjalne wyniki badań i przedstawił własną „naukową” obserwację. Stwierdził, że skoro obecnie dzieci nie zjadają dziko rosnącego szczawiu i mirabelek, jak to ponoć kiedyś bywało, to problem nie istnieje! Tą wypowiedzią Pan poseł pokazał, że na „profesorską” opinię stać każdego i dał jednocześnie nadzieję, że nawet jeśli problem niedożywionych dzieci jest, to wkrótce zniknie…. Idzie bowiem wiosna i za chwilę wyrośnie szczaw, a ten z nasypów kolejowych (u nas ich dostatek), jest najlepszy. Na jesieni pojawią się też śliwki mirabelki i będzie po sprawie…

Reklama

Zbigniew Waleszczyński



Komentarze do artykułu

Napisz

To też może Cię zainteresować

Reklama


Komentarze

Reklama