Kiedy przechodzę dość często obok budynku szczycieńskiego sądu, znajdującego się po drugiej stronie ulicy Sienkiewicza, przy której mieści się nasz zabytkowy kościół, mijam się co jakiś czas z panami, którzy kroczą z teczką oraz przewieszoną przez ramię togą sędziowską. Nie mam wątpliwości, że to jakiś pan sędzia zmierzający na rozprawę, a ta toga jest znakiem rozpoznawczym jego profesji i autorytetu.
Podobnie jest z osobami w mundurach. Natychmiast rozpoznajemy i kojarzymy, że ktoś jest wojskowym, ktoś inny marynarzem. Jeszcze inne mundury noszą oficerowie straży pożarnej, a dość charakterystyczne mundury noszą żołnierze amerykańscy, których łatwo rozpoznać na przykład na lotniskach w różnych częściach świata, nie mówiąc o samych Stanach Zjednoczonych.
Kiedy po ulicy kroczy czasem mężczyzna w czarnym uniformie ze srebrnymi guzikami, od razu kojarzymy, że to kominiarz. Zaś mała w swoich rozmiarach koloratka przypięta wokół szyi natychmiast zdradza, że ten ktoś, kto ją założył, jest osobą duchowną. Nie mówię już o szatach liturgicznych, które mówią wyraźnie o tym, jaką funkcję w swoim kościele pełni dany duchowny.
Jako pastor Kościoła Baptystycznego nigdy nie zakładałem koloratki, bo nie jest to zwyczajem w odniesieniu do duszpasterzy naszego wyznania. Czasami jednak niektórzy nasi pastorzy zakładają koloratki, szczególnie w czasie udzielania pogrzebów czy wizyt składanych w urzędach lub innych kurtuazyjnych okazjach. Ja osobiście uznałem, że jeżeli ludzie nie zobaczą w moim zachowaniu, sposobie życia, w mojej moralności i etyce, a także we właściwych relacjach z innymi ludźmi, że jestem osobą godną, do której pasuje tytuł pastor, to żadne szaty, choćby najbardziej dostojne, nic tu nie pomogą.
Pamiętam, jak w czasie mojej pierwszej pastorskiej posługi w zborze baptystycznym w Białymstoku odwiedzałem chorych w szpitalu. Miałem oczywiście przy sobie legitymację duchownego, ale przychodziłem do szpitala „po cywilnemu”. Nie zapomnę, jak pewnego razu szatniarka w szpitalu krzyknęła do mnie oburzona: A gdzie to idziesz bez fartucha? Odpowiedziałem, że jestem duchownym, więc mogę, bo idę do pacjenta z wizytą duszpasterską. Szatniarka zmierzyła mnie od góry do dołu, a byłem wtedy młodym człowiekiem przed trzydziestką i krzyknęła nie mniej przyjaźnie: Wynocha mi stąd, jaki tam z ciebie duchowny!
Uznałem, że pokazywanie legitymacji duchownego nic tu nie wskóra. Po powrocie do domu zadzwoniłem do zaprzyjaźnionego lekarza i poprosiłem go o podarowanie mi białego fartucha, który położyłem na tylnej półce w aucie. Kiedy potem przyjeżdżałem do szpitala i wchodziłem w białym fartuchu, nikt na mnie nie krzyczał i nie przepędzał, a niektórzy zaczęli mi się nawet kłaniać myśląc zapewne, że jestem lekarzem. Magia munduru – pomyślałem i poczułem się jak ordynator.
Piszę o tym dzisiaj dlatego, że ważna jest nasza rozpoznawalność. Ludzie poznają nas po twarzy, kojarzą słysząc nasze imię i nazwisko. Czasem nasz ubiór czy mundur mówi coś o naszej pozycji, profesji czy randze tego, co ten mundur czy szata reprezentuje. To oczywiście zobowiązuje nas do tego, by godnie reprezentować siebie, nie plamić swojego nazwiska, munduru czy szaty. Z drugiej strony, kiedy ktoś występuje „po cywilnemu” czyli bez żadnych oznak swojego prestiżu czy rangi, to nie sposób się domyślić, kim ten ktoś jest, bo wygląda normalnie i zwyczajnie, choć jest to osoba niezwyczajna i wybitna.
Kiedy w Betlejem urodził się Pan Jezus, był zwyczajnym niemowlęciem i dzieckiem prostych ludzi. Choć na polach betlejemskich aniołowie ogłosili prostym pasterzom, że oto dziś w Betlejem urodził się Zbawiciel, Mesjasz i Pan, to jednak nie biła od tego dziecka jakaś święta poświata i nie świeciła nad jego głową złota aureola. Zresztą wszyscy pozostali mieszkańcy Betlejem byli pogrążeni w głębokim śnie i zapewne nie dawali wiary świadectwu prostych pasterzy o tym, co przeżyli tej niezwykłej nocy. Tym bardziej, że Maria z Józefem i nowo narodzonym Jezusem odeszli z tego miejsca, uciekli potem do Egiptu, a po powrocie stamtąd udali się do Nazaretu w Galilei, a więc dość daleko od Betlejem.
Można więc powiedzieć, że Pan Jezus przyszedł na świat niepostrzeżenie, pokornie i cicho, bez rozgłosu. Dopiero 30 lat później będzie o Nim głośno, kiedy zacznie swoją publiczną służbę w imieniu swojego Ojca w niebie. Wtedy postawi ludzi przed wyborem: albo Mną wzgardzicie, albo uznacie Mnie za swojego Zbawiciela i Pana. I tak pozostało aż do dzisiaj. Dla jednych Jezus jest legendą i mitem bez żadnego znaczenia, dla innych zaś Zbawcą i Panem nie tylko naszej doczesności, ale także chwalebnej wieczności. Pomyśl przez chwilę: do jakiej grupy ludzi się zaliczasz? Życzę błogosławionych świąt – to przecież Jego symboliczne urodziny!
Andrzej Seweryn
andrzej.seweryn@gmail.com
Grażyna
Pięknie