Czwartek, 26 Grudzień
Imieniny: Fabioli, Jana, Żanety -

Reklama


Reklama

Mały wojownik Alan przeciwstawia się chłoniakowi. Walka na życie i śmierć


Alan ma pięć lat. Od ponad miesiąca toczy walkę z groźnym przeciwnikiem. Walkę na śmierć i życie. Chłoniak t-komórkowy przerwał jego dzieciństwo, a bezpieczny dom zamienił na szpitalną izolatkę. Przed nim długa droga do zwycięstwa. Wesprzyjmy go w tym.



W grudniu całkowicie zmieniło się życie rodziny Samslów. Nic nie zapowiadało, że zamiast radosnych świąt Bożego Narodzenia będzie strach, niepewność i łzy.

 

- Kiedy choruje dziecko, choruje cała rodzina – mówi Monika Samsel, mama Alana.

 

Z końcem października chłopiec zachorował na „bostonkę”. Gorączkował, był zmęczony. Infekcja minęła po kilku dniach, ale rodzice wciąż byli zaniepokojeni stanem chłopca.

 

- Alan był osłabiony, trudności sprawiało mu wchodzenie po schodach, skarżył się na ból żebra z lewej strony – opowiada mama. - Oczywiście, byliśmy z tym u lekarzy, ale nikt nie sugerował, że może to być coś poważnego.

 

Ponieważ nasilały się problemy z oddychaniem, rodzice zabrali chłopca na kolejną wizytę u pediatry. Wtedy usłyszeli, że chłopczyk ma zapalenie płuc i otrzymali skierowanie do szpitala.

 

- To było 11 grudnia. Lekarz, który przyjmował nas na oddział od razu zlecił prześwietlenie. Osłuchując synka, powiedział, że nie słyszy lewego płuca. Przestraszyliśmy się – wspomina.

 

Zdjęcie rentgenowskie pokazało, co dzieje się w organizmie chłopca. W małej klatce piersiowej zebrał się płyn. Chłopca natychmiast przewieziono karetką do Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego w Olsztynie.

 

- Tam zostaliśmy przyjęci na oddział chirurgii. Alan miał zrobione szczegółowe badania i przeprowadzono zabieg odbarczania płuca – opowiada pani Monika. - W zasadzie od razu powiedziano nam, że to nowotwór. Tylko nie wiedzieliśmy jeszcze: jaki.

 

15 grudnia chłopiec został przeniesiony na oddział onkologiczny. Już było wiadomo, że czeka go trudna i wyczerpująca walka, bo rywal jest groźny. Chłoniak t-komórkowy to jeden z najbardziej nieprzewidywalnych nowotworów występujących u dzieci.


Reklama

 

- Jest bardzo agresywny. Szybko się rozwija. Na początku lekarze mogli go nie zauważyć – wyjaśnia pani Monika. - Alan jest w trzecim stadium zaawansowania. Oznacza to, że diagnoza została postawiona późno.

 

W przypadku tego nowotworu nie mówi się o guzach, a o masach nowotworowych. Te w organizmie chłopca zlokalizowane są w śródpiersiu i jamie brzusznej. Są one nieoperacyjne. Leczenie polega na podawaniu chemii.

 

Dwa razy w tygodniu chłopiec otrzymuje ją dożylnie, raz dolędźwiowo. Oznacza to, że raz w tygodniu zostaje wprowadzony w narkozę, lekarze pobierają jego płyn rdzeniowo-mózgowy, by sprawdzić, czy rak nie zaatakował układu nerwowego, po czym podają chemię bezpośrednio do rdzenia kręgosłupa.

 

- Nasz synek jest bardzo dzielny. Wszystkie zabiegi znosi z ogromną cierpliwością. Mówi nam, że im mniej będzie płakał, tym szybciej wyjdzie do domu – opowiada mama. - Przez ten nieco ponad miesiąc bardzo wydoroślał. Już zadał nam pytanie, czy umrze. Człowiek nie wie, co w takich chwilach powiedzieć.

 

To, co jest szczególnie trudne w walce z tego typu nowotworem, to brak rokowań. Lekarze są bardzo ostrożni, by nie dawać rodzicom złudnej nadziei.

 

- Mówią jedynie, że na ten moment leczenie jest zadowalające – wyjaśnia pani Monika.

 

Od chwili, gdy Alan trafił na szpitalny oddział, do domu wyszedł tylko na dwudniową przepustkę. Opuszczanie szpitala niesie za sobą ryzyko infekcji, a co za tym idzie zatrzymania leczenia. Pomimo ogromnych starań właśnie w tej chwili chłopiec mierzy się z jedną.

 

- Teraz skupiamy się na tym, aby zwalczyć infekcję i poprawić wyniki. Gdy to się uda, lekarze będą dalej ustalać plan działania – dodaje mama. - Dzisiaj każdy nasz dzień to strach o to, co może zdarzyć się za chwilę, jutro.

Reklama

 

Życie rodziny stanęło na głowie. Pani Monika i jej mąż Daniel pracują i na zmianę są z synkiem w szpitalu. Pomaga im cała rodzina, także towarzysząc Alanowi.

 

- To bardzo ważne, by mieć wokół siebie ludzi, którzy nas wspierają. Czy to rodzina, znajomi, przyjaciele, czy nawet zupełnie obcy ludzie – mówi. - Zaskoczyło nas to, jak wiele jest osób, które chcą pomóc bezinteresownie.

 

Dzisiaj życie rodziny jest wielką niewiadomą. Leczenie chłopca może potrwać dwa lata.

 

- Jesteśmy przygotowani na to, że w samym szpitalu możemy spędzić około roku – wyjaśnia mama.

 

Rodzina mierzy się teraz z wieloma wyzwaniami. Największe to zdrowie dla Alana. Chłopca opieką objęła fundacja „Wolni od raka”, która utworzyła specjalną zbiórkę na jego rzecz. Środki te są potrzebne na to, by zabezpieczyć mu specjalną dietę, konsultacje u specjalistów, niezbędny sprzęt rehabilitacyjny oraz wesprzeć rodziców w codziennych kosztach dojazdów do szpitala.

 

- Są dni, kiedy do Olsztyna jeździmy nawet dwa razy. Te koszty są bardzo duże, a świadomość tego, że to dopiero początek naszej drogi bywa przerażająca – dodaje pani Monika.

 

W domu na Alana czeka starszy brat Kuba, którego choroba Alana bardzo mocno dotyka, i który w kilka dni stał się niezwykle samodzielny i dojrzały.

 

Dzisiaj nie wybiegamy w przyszłość. Jesteśmy tu i teraz. Walczymy. I planujemy wygrać – kończy Monika Samsel.



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama