Czwartek, 21 Listopad
Imieniny: Cecylii, Jonatana, Marka -

Reklama


Reklama

Dawid Michalak i Bożena Frączek cisi bohaterowie walki z koronawirusem


Kontynuujemy nasz cykl prezentowania sylwetek ratowników medycznych z powiatu szczycieńskiego. To cisi bohaterowie walki z koronawirusem. Walki o nasze życie. Od ich umiejętności i sprawności naprawdę wiele zależy. A to dlatego, że to oni, często jako pierwsi, są przy nas w tych nagłych przypadkach. Anonimowo walczą o każdy nasz oddech, bicie serca...


  • Data:

Dawid Michalak

.

 

to wielbarczanin, choć ostatnio związał się z Kamionkiem. 30 grudnia skończy 34 lata. To istny człowiek orkiestra, jak mówią o nim przyjaciele i znajomi. Strażak, ratownik medyczny, krwiodawca, muzyk... - Właściwie mógłby zająć się wszystkim i robiłby to doskonale – mówią jego znajomi. - Uśmiech nie schodzi z jego twarzy. Ludzie są dla niego najważniejsi.

 

Od zawsze chciałeś pomagać ludziom?

 

Nie pamiętam. Ale wyraźnie poczułem to, gdy w wieku 16 lat wstąpiłem do drużyny młodzieżowej Ochotniczej Straży Pożarnej w Wielbarku. Dwa lata później zacząłem jeździć na akcje i poczułem moc pomagania innym. To naprawdę uzależnia (śmiech).

 

Stąd to ratownictwo medyczne?

 

Nie, ratownictwo było ucieczką. Ucieczką przed wojskiem. Ale jak się potem okazało mało skuteczną, bo i tak do wojska trafiłem. Oczywiście już po skończeniu medyka w Giżycku. I to w medyku uświadomiłem sobie, że ratownictwo to jest to, co chciałbym robić w życiu. Początki były trudne, ale im dalej szedłem w ten las, czułem się w tym coraz lepiej.

 

Wojsko upomniało się o ciebie?

 

Nie. Ostatecznie sam zgłosiłem się do WKU i zostałem członkiem wojskowej straży pożarnej w Węgorzewie. Po wojsku pracowałem w Domu Pomocy Społecznej w Szczytnie, bo nie było dla mnie miejsca w pogotowiu. Spędziłem tam jakieś trzy lata z małymi przerwami. W międzyczasie skończyłem ratownicze studia w Elblągu.

 

Do pogotowia trafiłeś kiedy?

 

W 2009 roku przyszedłem na praktykę i przez rok zostałem na wolontariacie. W maju 2010 roku zostałem tu na stałe. W tym roku stuknęło mi 10 lat pracy.

 

Pamiętasz swój pierwszy ratunkowy wyjazd?

 

Naprawdę go nie pamiętam. To pewnie przez te emocję i adrenalinę. Ale jeden z pierwszych, który pamiętam, to wyjazd do reanimacji mojego sąsiada. Gdy jechałem do pracy to się jeszcze mijaliśmy, rozmawialiśmy, a kilka godzin później walczyłem o jego życie. Sama reanimacja była skuteczna, ale niestety ten pan po kilku dniach zmarł w szpitalu.

 

Jest jakaś akcja, która szczególnie utkwiła ci w pamięci?

 

Do tej pory nie uporałem się z wypadkiem podczas Dni i Nocy Szczytno, gdzie w lunaparku zginęło dziecko. Siedzi mi to w głowie. Wyjazdy do dzieci są najtrudniejsze, a w tym przypadku same okoliczności tej tragedii były dla mnie wyjątkowo nieprzyjemne. Miejsce, które powinno kojarzyć się z radością, beztroską i bezpieczeństwem okazało się „cmentarzem”. Takie rzeczy zostają w głowie. Fatalnie czuję się też na wyjazdach do samobójstw. Powieszenia są dla mnie najtrudniejsze. Długo zostają w mojej świadomości, budzą wiele pytań.


Reklama

 

Masz jakiś sposób, aby się odstresować po takim ciężkim dyżurze?

 

Muzyka. To moja pasja od dzieciństwa właściwie. Z Pawłem Koziatkiem, Jarosławem Kuchną i Natalią Zarębą mamy zespół. Ta działalność pozwala mi się oderwać od tej szarej rzeczywistości. Świat muzyki daje nadzieję i uśmiech, ładuje baterie. Gramy między innymi na weselach. Tam jest radość, która rekompensuje te smutki z pracy w pogotowiu. Ratownictwo to praca jak na szpilkach, nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Widzimy mnóstwo ludzkich tragedii. Czasami, po ciężkim dyżurze, naprawdę trudno jest przejść do normalności. W człowieku rodzi się mnóstwo pytań o sens tego wszystkiego.

 

Skąd wzięła się u ciebie muzyczna pasja?

 

Cała moja rodzina, tata, dziadek, wujek - śpiewali. Mam to po nich. Na początku było karaoke, a potem stałem się wodzirejem i głównym śpiewakiem na większości wielbarskich imprez (śmiech). Innym się podobało, a ja czułem się w tym dobrze i tak to się rozwinęło, aż do powstanie zespołu.

 

Jesteś też krwiodawcą...

 

Tak, oddałem już 18 litrów krwi. Jako ratownik i strażak wiele widziałem i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że krew jest istotnym elementem, aby komuś uratować życie. Tego lekarstwa nie da się wyprodukować.

 

Mieszkasz już w Kamionku, ale nadal wyjeżdżasz do akcji z OSP Wielbark, jak to robisz?

 

Gdy tylko jestem u rodziców w Wielbarku i coś się dzieję, to biegnę do remizy i jadę. Wiem, że chłopaki cieszą się, gdy mają mnie na pokładzie, bo czują się pewniej, na przykład przy wypadkach drogowych. W OSP Wielbark jestem też sekretarzem.

 

Spełniasz się też rodzinnie...

 

Moja rodzina to mój największy skarb. Mam żonę Ilonę i dójkę dzieci: 2,5-letniego Henryka oraz 4-letnią Józefinę. Są dla mnie ogromnym wsparciem. Staram się spędzać z nimi każdą wolną chwilę.

 

Co jest dla ciebie najważniejsze w życiu?

 

Zdrowie i... szczęście. Są to składowe, które muszą istnieć jednocześnie. Przez te 10 lat pracy w pogotowiu widziałem ludzi zdrowych, którzy ginęli w wypadkach pozornie niegroźnych. Zabrakło im szczęścia. A widziałem też takie zdarzenia, że gdy podjeżdżaliśmy, to zastanawialiśmy się, jak będzie wyglądał kierowca, czy pasażer z tego samochodu. A okazywało się, że on stoi przy nas, rozmawia z nami i nie ma nawet zadrapania. Szczęście. Bo inaczej tego nie da się wytłumaczyć.

 

Z perspektywy tych 10 lat wybrałbyś ponownie zawód ratownika?

 

Praca jest trudna, bardzo obciążająca psychicznie, ale nie zamieniłbym jej na żadną inną. Cierpienie innych wpływa na pewno na moje samopoczucie, powoduje stres, niepokój, ale uratowanie ludzkiego życia daje też ogromną nadzieję i radość.

Reklama

 

Jak odżywia się ratownik medyczny?

 

Szybko i niezbyt zdrowo niestety (śmiech). Mam dwie ulubione potrawy – to placki ziemniaczane robione przez moją mamę Danutę bądź tatę Henryka oraz zupa szczawiowa wykonana przez teściową Małgorzatę. Mógłbym zajadać się tym specjałami bez końca.

 

 

 

Bożena Frączek

.

ze szczycieńskim pogotowiem ratunkowym związana jest od niemal 30 lat. Pochodzi z Dźwierzut. W wieku 15 lat przeprowadziła się z rodzicami do Szczytna. W Szczytnie skończyła Zespół Szkół nr 2, a potem 2-letnie policealne studium medyczne w Kolnie. - Był to czysty przypadek, ale z perspektywy czasu uważam, że był to znakomity wybór – mówi.

 

Po ukończeniu medyka pani Bożena rozpoczęła pracę na oddziale intensywnej opieki medycznej szpitala wojewódzkiego w Olsztynie.

 

- To jedno z trudniejszych miejsc i myślę, że nie powinny tam zaczynać młode osoby – opowiada. - Miałam 23 lata i zetknęłam się z ogromem śmierci. Trudno było to wszystko udźwignąć.

 

Pani Bożena przepracowała tam pół roku. Potem przeniosła się do szpitala w Szczytnie. Pracowała między innymi na oddziałach położniczym oraz zakaźnym. Od 1992 roku rozpoczęła pracę w pogotowi ratunkowym.

 

- Z pierwszego wyjazdu karetką pamiętam jedynie to, że jak siedziałam w tym „elteku”, to chodziły mi całe nogi, drżały z emocji – opowiada. - Jechaliśmy do wypadku, który okazał się niegroźną kolizją. Najtrudniejsze są wyjazdy do dzieci i samobójstw. Obierają chęć do życia.

 

Zawód pani Bożeny spodobał się jej dzieciom, bo zarówno syn Michał, jak i córka Katarzyna poszli w ślady mamy. - Michał chciał być prawnikiem, ale ostatecznie skończył pielęgniarstwo i ratownictwo – opowiada. - Kasię sama przekonałam do tego zawodu. Powiedziałem, że jeśli skończy jakiś dziwny kierunek to będzie miała kłopot z pracą, a po pielęgniarstwie wszędzie ją znajdzie. I znalazła. Pracuje na dziecięcym oddziale onkologicznym. Naprawdę jestem z nich dumna.

 



Komentarze do artykułu

Szytnianin

Gratuluje Panie Dawidzie, walczy Pan z koronawirusem już 12 lat i się nie poddał, i nadal jest zdrowy i żyje, choć połowa ludzkości już podobno umarła...a druga połowa w szpitalach leży. Do redakcji - Pomyślcie troszkę nad nagłówkami artykułów, bo wprowadzają ludzi w błąd.

Małgorzata

Ogromny szacunek dla Was za wykonywaną pracę. Pozdrawiam Jolu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama