Z lekka rapową „Ścieżką życia” Teresa Adamowsky z Jedwabna zaistniała na srebrnym ekranie. Może nie byłoby w tym niczego szczególnego, gdyby nie fakt, że pani Teresa ma już 72 wiosny i nigdy wcześniej przez myśl jej nie przeszło, by robić muzyczną karierę. Wywołał ją instruktor Bartosz Abramski i zajęcia w Środowiskowym Domu Samopomocy w Jedwabnie.
Podopiecznych pana Bartosza już trzykrotnie telewizja publiczna uhonorowała pokazem. Po raz pierwszy rok temu, gdy grupa uczestników zajęć muzycznych przygotowała mundialową piosenkę okolicznościową, drugi raz – gdy na ogłoszony przez MSWiA konkursie „Aktywny senior to bezpieczny senior” grupa przygotowała tematyczny spot i zdobyła wyróżnienie.
Najnowsza „produkcja”, dostępna na stronie Środowiskowego Domu Samopomocy, w ostatni piątek była prezentowana w TVP Olsztyn, a później także w innych programach publicznej telewizji.
- Zimą przyszedł do nas Roman Kuśmierczyk, mieszkaniec Jedwabna i przyniósł ze sobą plik kartek. Były to wiersze – teksty, bo pan Roman jest lokalnym poetą, ale tworzy nie tylko wiersze – opowiada Bartosz. - Szczególną naszą uwagę zwrócił utwór zatytułowany „Ścieżka życia”, oznaczony nadtytułem „rap”. Faktycznie był napisany w przypominającym ten styl rytmie. Zrobiłem do tego linię melodyczną i w lutym z panią Tereską zaczęliśmy nad tą piosenką pracować. A gdy nadeszła wiosna, a właściwie prawie lato i świat się zazielenił, nagraliśmy teledysk.
Teraz wystarczyło już tylko o nowym dziele powiadomić telewizję olsztyńską, która po wcześniejszych doświadczeniach prosiła o informacje dotyczące kolejnych. I tak nowy utwór z ŚDS, a wraz z nim debiutująca 72-letnia piosenkarka rozpoczęła karierę solistki. Stateczny wiek pani Teresy wskazuje jednak na to, że w swoim życiu miała wiele różnych początków. O tym, jakie one były – rozmawiamy.
Warto jeszcze zacytować słowa piosenki, którą w teledysku śpiewa DJ Tereska: „Chcę być na luzie i nie robić krzywdy / nie być krzywdzona nigdy, przenigdy / znaleźć swoją drogę, robić wszystko z pasją...” Te słowa brzmią tak, jakby Teresa Adamowsky wyśpiewała... samą siebie, całe swoje życie.
Jest pani neoMazurką?
Nie. Warmianką spod Pieniężna. Ale można powiedzieć, że przez przypadek. Oboje rodzice pochodzili z okolic Torunia. Ojciec był świetnym młynarzem i po wojnie ówczesna władza „rzucała” go to tu, to tam, by reperował i uruchamiał młyny. Rodzice mieszkali więc w wielu miejscach. Akurat podczas pobytu w miejscowości Wilknit przyszłam na świat, jako najmłodsze dziecko w rodzinie. Naszą familijna wędrówkę po Warmii, ale i Mazurach, zakończyliśmy właśnie w Jedwabnie. To było w 1958 roku czyli miałam 10 lat. I od tej pory jestem mieszkanką Jedwabna.
Czyli za żadnym chłopem w świat pani nie pojechała...
Pojechałam, ale i wróciłam. Dlatego mam takie niezbyt gramatyczne nazwisko – z „y” na końcu”. Po różnych wcześniejszych doświadczeniach życiowych wyjechałam do Niemiec, tzn. ówczesnych dedeerów. I faktycznie za chłopem. Karol Adamowsky, mój mąż, był autochtonem z Rekownicy. Tuż po wojnie jego rodzina, jak wielu innych Mazurów, opuściła ojcowiznę i osiadła w Lipsku. Ale w połowie lat 70. było już trochę inaczej, powiedziałabym „luźniej” politycznie. Karol przyjeżdżał do Jedwabna w odwiedziny do nieco dalszej rodziny, która tu jednak pozostała. W Jedwabnie się poznaliśmy, ale ślub braliśmy w NRD, bo tam łatwiej i szybciej można było załatwić formalności. A tych trochę było, jako że oboje reprezentowaliśmy, nawet jeśli ludowe, to jednak różne kraje.
I mieszkała pani w Niemczech z mężem...
Dokładnie aż trzy lata. To małżeństwo też, niestety, nie należało do udanych. Wróciłam wtedy do kraju, do domu, z maleńką córką. I już nie ryzykowałam więcej ze ślubami. Ale że przysłowie mówi: do trzech razy sztuka, jeszcze raz, już bez zbędnych formalności, próbowałam sobie ułożyć życie rodzinne. I to się zasadniczo udało, a właściwie udawało do czasu śmierci mojego partnera przed kilku laty. Najważniejsze jednak, że z tych często niezbyt miłych doświadczeń życiowych mam dwie cudowne, wspaniałe, ukochane córki.
Mieszkają z panią?
Starsza, Kasia, mieszka w Olsztynie, a w Jedwabnie młodsza – Weronika, ale nie ze mną. Obie córki mają po dwie córki, czyli obdarzyły mnie w sumie czterema wnuczkami. I teraz familia składa się z samych kobiet w różnym wieku. Ja mam własne mieszkanie i żyję według własnego motta: „Robię, co chcę i kiedy chcę”. Ze trzy lata temu w Chorzelach na straganie zauważyłam koszulkę z takim napisem i teraz jest to mój strój „sztandarowy”. Hasło zresztą też.
Pracowała pani?
Oczywiście. Po podstawówce poszłam do ogólniaka, ale nie uzyskałam matury. Moja polonistka stwierdziła, że cokolwiek się stanie, to ona mnie do matury nie dopuści. Miała właściwie rację, bo z „polaka” byłam głąb. Nie umiałam napisać wypracowania, wypowiedzieć się... Jak ona mi taką groźbę postawiła, to ja w ogóle do matury nie podeszłam. Uczyłam się w szkole wieczorowej i już wtedy pracowałam, w biurze, w GS-ie. Ale że jednak tej matury nie uzyskałam, to przenieśli mnie do sklepu, do masarni. Przez kolejne sześć lat rąbałam karkówkę i schab toporem. To było w czasach, gdy mięso było na kartki... Ech, dużo by o tym mówić. To były trudne, ale i na swój sposób ciekawe czasy. Na emeryturę przeszłam dość wcześnie, kiedy miałam 55 lat, bo była taka możliwość. Ale później też jeszcze pracowałam w miejscowym zajeździe, który dziś prowadzi moja córka.
Kiedy została pani uczestnikiem zajęć w ŚDS?
Ze cztery lata temu. Też w sumie przypadkiem. Byłam w jakiejś sprawie w GOPS, a tam jedna z pań spytała, czy nie chciałabym chodzić na zajęcia w ŚDS. Nie byłam przekonana, ale pomyślałam: „A, pójdę i zobaczę, co mi zależy...” Poszłam, zobaczyłam i... zostałam.
A wcześniej?
Siedziałam w domu, patrzyłam w okno i paliłam papierosy. I zastanawiałam się, kiedy wpadnę w depresję i trafię do psychiatryka. Bo ile można sprzątać, prać czy gotować? I komu, gdy byłam sama? Dzień leciał za dniem, ciągle taki sam, a ja się zastanawiałam: po co? Nie robiłam nic sensownego i nie miałam żadnego pomysłu na kolejne dni czy lata. Trudno powiedzieć, czy ten czas beznadziei, czekania na starość i właściwie na śmierć, nie był nawet gorszy, trudniejszy niż wszystkie, mało przyjemne życiowe doświadczenia lat młodości. Wtedy zawsze jeszcze była szansa na zmianę. Teraz nie widziałam już przed sobą nic, co najwyżej coraz trudniejsze, starcze lata.
Można więc powiedzieć, że w Środowiskowym Domu Samopomocy znalazła pani sens i przyszłość?
Przede wszystkim znalazłam wspaniałych ludzi. Instruktorzy, tacy jak Bartosz, pokazali mi, że potrafię robić rzeczy, o jakich nie miałam pojęcia. Przez te cztery lata stałam się zupełnie innym człowiekiem, i – co ważne – znów „młodym”, aktywnym, pełnym chęci do życia, do działania. To nie nastąpiło od razu. Trochę trwało, zanim się przełamałam.
Było coś szczególnie trudne do pokonania, przełamania?
Aż tak to nie. Wszystkich uczestników właściwie znałam. Na początku zajęłam się ogrodem. Byłam więc jakby wśród ludzi, ale ciągle sama, do czego byłam przyzwyczajona. Później powoli Bartek zaczął mnie angażować w inne działania, w kabaret, w zespół. Może mi było nawet trochę łatwiej niż innym osobom, bo ja zawsze lubiłam życie takie trochę na luzie. A teraz... Teraz nie trzeba mi dwa razy powtarzać. Jak Bartek czy np. pani Ewa rzuci hasło, że coś robimy, to robimy, uda się albo nie. Nie przejmuję się. Chociaż faktycznie wciąż sporo jest osób, które są zblokowane. Mówią: „w moim wieku to nie wypada” czy też „a co ludzie powiedzą”. Mi też na początku takie obawy towarzyszyły. Ale mi minęło. Przecież nie robimy w ŚDS nic, czego mielibyśmy się wstydzić. Żyjemy, działamy, to czego więcej chcieć?
Jak to się stało że została pani DJ Tereską?
Zostałam nią przed tym nagraniem mundialowym. To była „ilustracja” do teledysku. Miałam słuchawki na uszach, kręciłam winylem i udawałam, że steruję grupą. Wtedy jeszcze nie śpiewałam, bo... nie umiałam. To znaczy nie wiedziałam, że umiem.
A kiedy się pani dowiedziała?
Ja nadal uważam, że nie umiem, ale Bartek ma inne zdanie. Mówi, że mu najbardziej pasowałam, że dobrze będzie współgrała moja rola DJ z pierwszego teledysku z rapowym charakterem tej nowej piosenki. No to pracowaliśmy. Nie było łatwo, bo już pamięć nie ta, a musiałam się tekstu nauczyć. Poza tym niektóre części muzyczne były, jak to mówię, długie, na jednym wdechu i to było naprawdę trudne. Ale jakoś sobie poradziliśmy, a ja... zostałam gwiazdą telewizji (śmiech).
Jakie jeszcze talenty odkryła pani w sobie dzięki zajęciom w ŚDS?
Chyba jeszcze sportowe. Lubię ćwiczyć, a mamy zajęcia z gimnastyki i nie tylko. Jeździmy na zawody. Ostatnio w Prejłowie zajęliśmy nawet pierwsze miejsce wśród innych podobnych placówek. Konkurencje są raczej bardziej zabawne, ale jednak pewnej kondycji do nich potrzeba. A ja uczestniczę w aerobiku, na siłowni, jeżdżę na basen i pływam... No, sporo tego. Pozostałe zajęcia, w których w ŚDS uczestniczę, nie były dla mnie obce, bo to i ogródek w domu uprawiałam i gotować też musiałam.
Zrezygnowałaby pani z tej obecnej aktywności?
Nigdy. Już sobie nie wyobrażam życia bez udziału w zajęciach. Tam jest tak fajnie, że nie sposób wyrazić. Instruktorzy, kadra – to wspaniali ludzie. Cierpliwi, mili, zaangażowani. Wszyscy oni mogliby być dziećmi, a nawet i wnukami nas, uczestników Domu. A sama widzę, że z niektórymi staruszkami nie jest łatwo pracować. To młodzi ludzie i jestem pełna podziwu, że z nami wytrzymują, chcą pracować i dają nam z siebie tak wiele. Ja się czasem czuję tak, jakbym miała nie tylko swoje dwie córki, ale i więcej: Bartka, Ewę... Nie wiem, czy dla nich jesteśmy tak bliscy, jak babcie czy dziadkowie, ale tak czy inaczej w naszym ŚDS, a pewnie w innych też, nie istnieje coś takiego jak konflikt pokoleń. A kiedy jeszcze uda się, wspólnymi siłami, zrobić coś naprawdę fajnego, jak choćby nagranie tej piosenki ostatniej i teledysku, to jeszcze bardziej chce się żyć, działać, tworzyć. Od czterech lat wiem, że wiek nie jest żadną barierą. Wystarczy chcieć i nie patrzeć na pesel.
No tak, wicestarosta zajmuje się drobiazgami. Wstyd dla tych radnych którzy go wybrali na to stanowisko.
kozaostra.
2025-04-29 12:22:59
Kamilku kochany, coś niesmacznego na śniadanie? Źle w życiu wiecznym malkontentom, uśmiechnij się, dobrze?
Marlena
2025-04-29 09:30:32
Nowe ulubione miejsce mieszkańców? Tak, że Złodziejowa będą tam chodzić i odpoczywać...
Kamil
2025-04-29 08:03:36
Panowie spuście z tonu Jake 600 uczestników komuna wróciła zagonili wszystkich uczniów z całej gminy.istni towarzysze z PRl wstydu !!!! Na pewno komentarz nie zostanie opublikowany bo tygodnik to tuba propagandowa
Marek
2025-04-27 22:03:33
Trzeba było przeszukać samochód!
2025-04-27 10:48:23
Poznałem Roberta za czasów, kiedy jeszcze woził panny skuterem Simson. Fajny spokojny chłopak. Oczytany, zatem zawsze był temat do rozmowy. Nawet gdy był krótka i spontaniczna. Nigdy się nie wywyższał. W rozmowach nie czułeś, iż człowiek, z którym rozmawiasz, ma lepiej sytuowanych rodziców. To bardzo rzadka, by nie powiedzieć wymierająca zaleta osobowości. W trakcie mszy leciały łzy. Nawet tym, którzy nie mogli znać Roberta. Tak jak łapał za serce w rozmowie, tak i teraz z góry. Jeszcze raz w imieniu moim oraz moich znajomych, którzy Roberta poznali, przesyłamy rodzicom szczere kondolencje. Siły i spokoju ducha.
TOMASZZ
2025-04-27 09:41:32
Ostatnio same awantury między braćmi. Swoją drogą poziom społeczeństwa zaczyna szorować po dnie...
Jan
2025-04-26 10:49:34
Tytuł wskazuje,żeby sąsiadka podzieliła się. Najlepiej z nierobami.
Miliarder w duchu,nie w portelu.
2025-04-26 10:00:46
A z synalka też Pan radny jest dumny? Nic tylko pogratulować takiego dziecka.
87
2025-04-25 19:17:59
Brawa dla Kamila! Takie zachowanie powinno być wzorem dla każdego!
Frugo
2025-04-25 19:00:27