Można zadać sobie pytanie, dlaczego, pomimo dynamicznego rozwoju cywilizacyjnego, nadal zachowało się wiele wcześniejszych wierzeń i przesądów, takich jak na przykład pukanie w niemalowane drewno czy niewitanie się przez próg? Wydaje mi się, że przyczyny takich zachowań należy szukać w lęku przed niezrozumiałymi i niewytłumaczalnymi zjawiskami, a z tego lęku rodziły się „sposoby” mające zapobiegać różnym niekorzystnym skutkom, realnym bądź wyimaginowanym. Przez wieki kształtowały się zabobony i zwyczaje, często irracjonalne czy wręcz magiczne. W dzisiejszym odcinku napiszę o tych, jakie „obowiązywały” wśród mieszkańców powiatu szczycieńskiego.
Mazurskie tradycje i wierzenia
U naszych przodków bardzo mocno była zakorzeniona wiara w różne czary, ich moc i działanie. Mazurzy, u których tradycje pogańskie przetrwały dłużej niż na pozostałych obszarach Polski, osiedliwszy się na terenach pruskich byli dodatkowo poddani zbliżonym tradycjom staropolskim, które zachowały się jeszcze w XVII wieku. Czary, czarownice i czarownicy odgrywali w wierzeniach mazurskich niepoślednią rolę. Czarom przypisywano śmierć ostatnich książąt mazowieckich Janusza i Stanisława, ich trucicielką miała być Katarzyna - wojewodzianka rawska. O czary obwiniano matkę Barbary Radziwiłłówny, którymi to zjednała dla swej córki miłość Zygmunta Augusta.
Przykłady na istnienie różnego rodzaju stworów i postaci można mnożyć, jednak jedno jest niezaprzeczalne, że owe relacje dawnych i nielicznych już rdzennych mieszkańców południowej części powiatu szczycieńskiego, wskazują na żywotność wierzeń ludowych, które niestety powoli już nikną w pomroce dziejów.
Kłobuki i topniki
Większość współczesnych ludzi, słysząc o takich postaciach ze sfery wierzeń ludowych jak kłobuk, mara, czy topnik sądzi, że jest to takie dawne, stare, zaginione. Czy aby na pewno? Jeszcze ze dwadzieścia lat temu, przebywając w miejscowości Brajniki (pow. Szczytno, gm. Jedwabno), miałem sposobność przeprowadzenia rozmowy z kilkoma Mazurami w zacnym już wieku. Od jednego z nich usłyszałem: „A wieta, ze temu kele mojego płota to sze powodzi. Chiba kłobuka w chałupśe u śebźe majo”.
Mój rozmówca miał na myśli dobrze prosperujące gospodarstwo, które mieściło się na skraju wsi i według niego, a raczej według dawnych wyobrażeń, zakorzenionych w jego świadomości, właścicielom „musiał pomagać kłobuk”, znosząc różnego rodzaju dobra materialne.
W sąsiedniej wsi od innego Mazura dowiedziałem się, że w okalającym miejscowość jeziorze mieszka tzw. topnik, czyli stwór wodny, który co jakiś czas „musi” utopić człowieka.
Noc świętego Jana
Nie tak dawno, bo w nocy z 23 na 24 czerwca była obchodzona Noc Świętojańska, zwana w niektórych regionach kraju Nocą Kupały. Na Mazurach zarówno jedna, jak i druga nazwa nigdy nie była używana. Magiczną noc przesilenia w naszym regionie nazywano Palinocką. Jeszcze w drugiej połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia tradycja Palinocki była niezwykle żywa i bogata, chociaż nie stanowiła już obrzędu lecz formę rozrywki.
W tę najkrótszą noc w roku mieszkańcy wioski, w większości młodzież, zbierali się na okalających wieś łąkach, miedzach lub pagórkach i rozpalali ogniska. Młodzi ludzie, dla lepszego efektu, używali pustych beczek po smole, które wewnątrz zapalano i staczano z wzniesień w dół. W tym samym czasie pozostali zbierali się wokół rozpalonego wcześniej ogniska i śpiewali oraz bawili się.
Ogień, według wierzeń dawnych Mazurów, posiadał niezwykłą moc oczyszczającą. Skakano wówczas przez płomień, oczyszczając się w ten sposób z popełnionych grzechów i występków. Wierzono również, że ognie palone w wigilię Świętego Jana zapobiegają powszechnemu w tym dniu wzmożonemu działaniu czarownic, których podobno na terenie dawnych Mazur było dość sporo. Niektórzy Mazurzy uważali, że ogniska palono, aby w ich ogniu spłonęły czary i czarownice. Według nich było to niewidoczne, ponieważ czarownice, jeśli zajdzie potrzeba – są niewidzialne, ale jak opowiadał mi kiedyś pochodzący z okolic Wielbarka Mazur, w czasie palenia ognisk bywały słyszane ich krzyki.
Babajenzy i czarownice
W gwarze mazurskiej „babajenza” była prawdopodobnie reliktem mitologii pogańskiej, bogini choroby. Po przyjęciu chrześcijaństwa stała się synonimem czarownicy. W czasach współczesnych Kopernikowi wierzono, że oprócz ziół szkodliwych dla ludzi do swoich wywarów używały także popiołu z trumien, postronków szubienicznych, nietoperzy itp. Czarownice szczególnie lubowały się w krowim mleku, opowiadano sobie, że w noc świętojańską czarownice, zrzuciwszy odzież, biegały nago od wrót do wrót, od obory do obory tych zagród, którym miały zamiar szkodzić.
W noc świętego Jana według wierzeń Mazurów, czarownice miały latać lub też jeździć na Łyse Góry. Tak nazywały się wzniesienia, na których odbywały się zloty czarownic i prawie każda ówczesna mazurska wieś „miała” taką Łysą Górę. Jak wspominała pewna Mazurka, czarownice miały na górę docierać na drapakach, ze skopkami od mleka na głowie, odwróconymi do góry dnem.
Miejscowa ludność, jak tylko mogła, zabezpieczała się przed złymi mocami czarownic, a najlepszym środkiem miały być ogólnodostępne rośliny i liście drzew. W okresie przedwojennym w powiecie szczycieńskim do drzew, które miały magiczną moc, zaliczała się lipa.
Bardzo ciekawe są sposoby, jakimi miano się zabezpieczać przed czarami w noc letniego przesilenia. Sposób najczęstszy to zatykanie za drzwi domów i obór roślin mających właściwości magiczne. W Lesinach Wielkich (pow. Szczytno, gm. Wielbark) jeden z Mazurów, chcąc się uchronić przed wejściem czarownicy do obory i odebrania mleka - wieszał wokół drzwi wieńce lipowych liści, tzw. majone. W powiecie szczycieńskim zwyczaje te kultywowano do II wojny światowej, ale podobno w latach dwudziestych i trzydziestych przybierały już formy raczej zabawy niż magii.
Carajki i caraje w powiecie
Na krótko przed wybuchem II wojny światowej, pomimo rozwoju i postępu technologicznego, prawie w każdej mazurskiej wsi „była” czarownica, a w niektórych miejscowościach powiatu szczycieńskiego - nawet kilka.
Jeszcze w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, jak wynika z prowadzonych przeze mnie badań, w prawie 30% miejscowości były tzw. czarownice, które w naszym powiecie nazywano „carajkami”, analogicznie do nazwy mężczyzny uprawiającego czary – „caraja”, których bytność potwierdzono ponad 50 lat temu m.in. w Sasku Małym i Łatanej.
Mężczyźni jednak bardzo rzadko parali się czarami. Najczęściej rolę pośrednika i łącznika ze złymi i ciemnymi mocami w naszym powiecie stanowiły jednak kobiety. A w jaki sposób rozpoznawano kogoś, czy jest carajką czy też carajem? Według relacji dawnych mieszkańców naszego powiatu, czarownice wyróżniały się przede wszystkim tym, że miały „złe” czerwone oczy i mogły, gdy tylko tego chciały - zamienić się w rozmaite zwierzęta, najczęściej w ropuchę, stąd też była powszechnie używana nazwa tego płaza jako „czarownica”.
Ropuchy i czarownice
Wiele lat temu spotkałem się z relacją pewnego Mazura, który twierdził, że po spotkanej ropusze można było stwierdzić, kto we wsi jest carajką czyli czarownicą. Sposób był bardzo okrutny, ponieważ niewinnego płaza bito witką lub też gałązką, a następnie obserwowano, która z sąsiadek we wsi jest pobita, co jednoznacznie wskazywało na konszachty z nieczystymi mocami.
W latach trzydziestych ubiegłego stulecia panowało w naszym powiecie przekonanie, że i bez bicia ropuchy można było zobaczyć, kto we wsi jest czarownicą. Żeby to stwierdzić, wystarczyło na podejrzaną osobę spojrzeć przez bronę, która była postawiona na wspak. Wioskową carajkę mógł też dojrzeć ksiądz, używając do tego celu monstrancji.
„Działalność” dawnych szczycieńskich czarownic przejawiała się najczęściej w sprowadzaniu chorób na ludzi i zwierzęta, niszczeniu i zabieraniu plonów oraz odbieraniu mleka krowom. Czasami miejscowa ludność wykorzystywała ich umiejętności również i do bardziej zacnych celów, np. wykrywania złodziei, leczenia i zapobiegania skutkom czarów sprowadzonych przez inną czarownicę, czyli w odczarzaniu.
Oprócz „zamawiania” mleka czarownice odbierały miód pszczołom, posiadały też moc sprowadzania burzy, gradu, deszczu, suszy i innych klęsk, nie mówiąc już o czarach rzucanych na ludzi. Jeszcze w połowie XIX wieku wierzono, że do odczarowania urzeczonego człowieka potrzebna jest krew czarownicy. Ponieważ w każdej niemal wsi były staruchy podejrzewane o czary, więc ofiarę zawsze znaleziono. Schwytaną bito do krwi, a nieraz niechcący zabijano.
Opis do zdjęcia: Tańczące czarownice na XIX-wiecznym rysunku
Na ulicy Jana Pawła obok szkoły podstawowej na wodociąg czekaliśmy 70 lat na kanalizacje pewnie się nie doczekamy mimo że od kanalizacji dzieli nas 60 metrów
Henk
2025-04-17 08:25:38
Hm..... Rozumiem, że lepiej jak dzieci będą w dysfunkcyjnych rodzinach gdzie jest przemoc i alkohol? Te skrawki materiału to symbol ale to nie każdy może zrozumieć....
Ona
2025-04-16 16:21:49
Do Gościa: wieży - w tym kontekście. Ile można toczyć piany w tej kwestii?! Oczywiście, że obiekt powinien być zrewitalizowany i cieszyć swoją funkcjonalnością i estetyczną architekturą. Jest wreszcie włodarz, który chce ten problem rozwiązać. Trzeba wierzyć (sic!), że tak się stanie.
Mieszkaniec
2025-04-15 21:01:11
Karnet, który kosztuje 70 zł to nie jest wygórowana cena.
Xenia
2025-04-15 16:36:56
Wszystko ok , tylko żeby co niektórzy nie przychodzili z psem
Że tak powiem
2025-04-15 13:42:13
W artykule zapomnieliście wstawić wypomniane logo :|
Mieszkaniec
2025-04-15 13:26:39
Czy coś już wiadomo? Jest połowa kwietnia a autobusy dalej zatrzymują się na ul. Polskiej.
Mieszkaniec
2025-04-15 13:12:06
Koncerty dla bogatych turystów, nie dla biednych mieszkańców Szczytna. Szkoda !!!
Asia
2025-04-15 11:37:33
NIestety brawura i brak wyobraźni. W realu nie ma 5 żyć jak w grach komputerowych. Żal młodych ludzi.
Zuzia z III a
2025-04-15 11:30:18
Będą budować ośrodki i grodzić jezioro (patrz Rusałka), niedługo jeziora będą prywatne a dostęp do nich płatny tak jak w Nartach.
Pani Natura
2025-04-15 11:08:25