Po 45 latach pracy, z czego 41 w szkołach, Grzegorz Iwańczyk, nauczyciel wychowania fizycznego i aktywny działacz w Szkolnym Związku Sportowym, został wyróżniony medalem okazji 70-lecia Szkolnego Związku Sportowego. Rozmawiamy z nim o jego pedagogiczno-sportowej karierze, wyzwaniach nauczania i kondycji sportu szkolnego.
Zasłużyłeś na ten medal?
Myślę, że tak, skoro mi go przyznali, po 45 latach pracy, w tym z górą 41 w szkołach, jako nauczyciel wychowania fizycznego i aktywny działacz w Szkolnym Związku Sportowym. W Szczytnie ten związek, w którego ramach działały niegdyś szkolne kluby sportowe, właściwie nie istnieje. Jego rolę przejęło Powiatowe Centrum Sportu, Turystyki i Rekreacji. Niemniej szkolny sport jako taki wciąż jest.
Ale nie ma się najlepiej...
Coraz trudniej namówić dzieci i młodzież do aktywności fizycznej, ale jako wuefiści robimy, co możemy.
Zaczynałeś karierę pedagogiczną w Wielbarku...
Uczyłem tam dwa lata, później przeszedłem do Szczytna, do podstawowej „dwójki”, a od 1994 roku uczę też w „dwójce”, tyle że ponadpodstawowej.
Udało ci się wychować jakichś mistrzów?
Drużyny, tak koszykówki, jak i np. piłki ręcznej, uzyskiwały wysokie lokaty na szczeblu wojewódzkim, podobnie jak i niektórzy moi uczniowie w sportach indywidualnych. Drużyny koszykówki trenowałem dość długo także w istniejącym przed laty klubie „Zefir”. Ale w sporcie szkolnym, choć sukcesy są ważne, to jednak nie najważniejsze.
A co?
Jak wspomniałem, żyjemy w czasach, gdy aktywność fizyczna dla młodych ludzi nie jest najważniejsza, ale wciąż niezmiennie ważna dla ich rozwoju i zdrowia. Naszą więc rolą, jako nauczycieli, jest rozbudzanie tej aktywności.
I to się udaje?
Czasem jest tak, że lekcje w-f to jak pole bitwy. My robimy wszystko co możliwe, by młodzież ćwiczyła, młodzież zaś robi wszystko co możliwe, by w-f unikać.
Nie jest to zbyt budujące...
Ale wbrew pozorom bywają tego pozytywne efekty. Powiem tak. Medal, jako dowód uznania za wiele lat pracy, jest miłym gadżetem, ale największą satysfakcję sprawiają mi sytuacje, gdy np. w różnych imprezach biegowych uczestniczą moi dawni uczniowie, spotykamy się, witamy... To dla mnie dowód na to, że tego sportowego bakcyla udało mi się w nich zaszczepić, nawet jeśli doszedł on do głosu po upływie iluś tam lat. Ci dawni uczniowie z czasem uznali wartość aktywności fizycznej, więc liczę na to, że dzisiejsi również to kiedyś zrozumieją.
Twoja ulubiona dyscyplina sportowa?
Siatkówka i piłka ręczna, choć chyba najbliższa mi jest koszykówka, bo najdłużej trenowałem drużyny akurat w tej dyscyplinie. Sam nie byłem jakimś wybitnym zawodnikiem, ale sport zawsze wysoko ceniłem. To upodobanie zawdzięczam swoim nauczycielom. W podstawówce uczyli mnie Leszek Sarnicki i świętej pamięci Andrzej Fitas – świetni nauczyciele, a w olsztyńskim Liceum Samochodowym pan Maculewicz.
Liceum samochodowe?!
Tak zaczynałem. Pewnie z myślą początkową, że kontynuować będę rodzinną tradycję, bo wuj prowadził warsztat samochodowy, a tata, choć bardziej z pasji, też był samochodziarzem. Zresztą pracę zaczynałem w wyuczonym zawodzie, w ZMiT w Kamionku. Dokładniej: w Zakładzie Mechanizacji i Transportu, który był częścią Kombinatu Rolnego „Mazury”.
To skąd szkoła i w-f?
Z wojska. Byłem dowódcą drużyny i pomocnikiem dowódcy plutonu szkoleniowego w podoficerskiej szkole piechoty. Co pół roku przychodzili młodzi żołnierze, których szkoliłem m.in. także z w-f. Gdy znów zostałem cywilem w życie wchodziła akurat karta nauczyciela, a w szkołach brakowało nauczycieli. I wtedy dowiedziałem się, że w Wielbarku szukają nauczyciela wychowania fizycznego. Kolega mnie namówił, tłumacząc, że ze zbliżonym szkoleniem miałem do czynienia w wojsku. Złożyłem dokumenty i zostałem przyjęty. Sam nie bardzo wierzyłem w to, że się na nauczyciela nadaję, ale po prostu chciałem się sprawdzić.
Minione ponad 40 lat wskazują na to, że się sprawdziłeś...
Można tak powiedzieć, chociaż miałem i chwile zwątpienia, nawet po studiach na gdańskim AWF, kiedy stałem się już nauczycielem także z wykształcenia. To zwątpienie dotyczyło mnie osobiście, był czas, że nie wiedziałem, czy sobie poradzę, czy dam radę. Przeżywałem trudne chwile, ale na szczęście to już poza mną, co w dużym stopniu zawdzięczam rodzinie. Może nawet ten trudny czas mnie wzmocnił... Na pewno tak. Dziś jestem silniejszy, nie tylko fizycznie. Już bez wątpliwości i z przekonaniem, że wybrałem dobrą drogę zawodowej kariery.
Wojtek SP2
Gratulacje Panie Grzegorzu