Od środy, 28 sierpnia, w Urzędzie Gminy w Jedwabnie nie ma już Jolanty Drężek, która przez ostatnie 30 lat pełniła funkcję sekretarza gminy, a pracowała znacznie dłużej. Przeszła na emeryturę. Z pewnością zasłużoną, jednakże zmiana to radykalna: nie tylko dla niej, ale i urzędu, a może i całej gminy. Jak minęły te lata i jakie będą kolejne? O tym między innymi rozmawiamy.
Wolne po ilu latach?
Dokładnie 42. Zaczęłam 1 maja 1982 roku. Taka data widnieje w umowie o pracę, choć faktycznie rozpoczęłam ją dwa dni później, w poniedziałek 3 maja. I wszystkie te lata spędziłam w gminnym urzędzie w Jedwabnie.
Czyli zaczynała pani pracę w poprzednim ustroju. Kto był wówczas naczelnikiem?
Zatrudnił mnie Zbigniew Buk. Obecnie już, niestety, nie żyje. Po zmianie ustroju był radnym gminnym, a nawet przewodniczącym Rady, bodaj dwie kadencje. Naczelnikiem gminy po Zbigniewie Buku został Andrzej Kabała, który też po transformacji ustrojowej został pierwszym wójtem i władał do 1996 roku. I to właśnie ten wójt, w 1994 roku, zaproponował radnym powołanie mnie na stanowisko sekretarza gminy, a oni się zgodzili.
Wcześniejsze stanowisko?
Przed awansem byłam inspektorem, wcześniej referentem, a na samym początku stażystką. Zaczynałam od obsługi sekretariatu, ale zakres obowiązków się zmieniał. Później doszła obsługa rady, sprawy organizacyjne urzędu, a także kadrowe. Zajmowałam się nawet obroną cywilną. Sporo tego było.
Jakieś wspomnienie z początków pracy?
Takie najwcześniejsze? Jest jedno, które często opowiadam i wspominam ze śmiechem. Pracowałam zaledwie od dwóch miesięcy. Wówczas w gminie odbywały się tak zwane dyżury żniwne i którejś lipcowej soboty taki dyżur pełniłam. Pusty urząd, zamknięte główne wejście, siedzę sama w sekretariacie i nagle pojawia się znikąd jakiś człowiek. Zdziwiona pytam, jak wszedł. Odpowiada, że zna urząd i wie, którędy się doń dostać, po czym zaczyna mnie wypytywać: czy coś się dzieje, czy są jakieś problemy... Byłam trochę wystraszona, ale i zdziwiona. Nie odpowiadam, a sama pytam: a kim pan jest, bo nie wiem, czy ja mogę panu udzielać takich informacji, proszę się wylegitymować. Niespodziewanym gościem okazał się ówczesny wojewoda Sergiusz Rubczewski, który bardzo często odwiedzał gminy i miasta, znał je wszystkie bardzo dobrze, łącznie z „tajnymi” wejściami do urzędów. Tyle że ja go wtedy jeszcze nie znałam. Kilka dni później wojewoda zwołał naradę naczelników, którym wtedy w Jedwabnie, jak już mówiłam, był Zbigniew Buk. Wrócił z tej narady i pyta, co narozrabiałam, ale pyta ze śmiechem. Okazało się, że wojewoda opowiedział naczelnikom o swojej „przygodzie” z Jedwabna i o tym, że kazałam mu się wylegitymować, z czym się pewnie wcześniej nie spotkał, ale stwierdził podobno, że tak właśnie trzeba pilnować urzędowych spraw. Skończyło się na żartach i... pochwale.
Nie sądzę, by praca urzędnika, i to w jednym zakładzie pracy, była pani dziecięcym marzeniem.
Raczej nie. Dużo czytałam, głównie będąc nastolatką. Wyobrażałam więc siebie w różnych rolach, ale na pewno nie jako urzędnika. Widziałam się w sferze artystycznej, zajmującej się tańcem czy śpiewem, niekoniecznie jako wykonawca. Życie to jednak nie literatura. Zawodowo wyszło inaczej, ale byłam członkiem Zespołu Pieśni i Tańca Jedwabno od początku jego istnienia, od 1983 roku, aż do 1987. Później przyszły na świat dzieci...
Ile?
Dwoje. Najpierw córka, a dwa lata po niej – syn. Można powiedzieć, że poszedł w moje ślady, bo jako uczeń podstawówki też tańczył w ZPiT, w grupie dziecięcej. Córka artystycznej duszy nie miała i nie ma, chociaż niemałe predyspozycje w niej tkwią. Jest nauczycielką i – jak obserwuję – to, w jaki sposób uczy i jakie ma pomysły na pracę z dziećmi, może o tych predyspozycjach świadczyć.
A syn? Czym się zajmuje?
Na dzień dzisiejszy logistyką. Artystyczne umiejętności mu już umknęły. Jedno moje dzieci łączy z pewnością: oboje od początku odżegnywały się od pracy w administracji, od jakichkolwiek z nią związków.
Żadne nie chciało iść w ślady rodzicielki?
Żadne. Może dlatego, że od najmłodszych lat widziały, z czym to się wiąże. Wbrew powszechnemu mniemaniu to wcale nie jest łatwy i prosty kawałek chleba, a moim dzieciom chyba najbardziej doskwierał klucz, zawieszony na szyi. Musiały bardzo szybko stać się samodzielne.
A mąż, rodzice, teściowie?
Mąż pracował w budownictwie, często wyjeżdżał na zagraniczne kontrakty. Kiedy dzieci były małe, a ja miałam sporo pracy, bardzo pomagali mi rodzice, którzy mieszkali w Jedwabnie. Niestety, dziś już ani rodzice, ani teściowie nie żyją.
Rozumiem z tego, że jest pani z Jedwabnem związana od urodzenia?
Dokładnie tak, z małą 4-letnią przerwą na naukę w liceum ekonomicznym w Lidzbarku Warmińskim. Krótko przed maturą miałam tam właśnie propozycję pracy, ale wróciłam do domu.
Rodzice też od początku związani byli z Jedwabnem?
Zaczęło się w latach 50., gdy moja mama przyjechała z okolic Mławy do swojej siostry, która już tu mieszkała. Nieco później poznała mojego tatę na jakiejś potańcówce, kiedy odwiedzała swoich rodziców. Ojciec więc też pochodził z Mazowsza, też z okolic Mławy i przyjechał do Jedwabna za mamą. Początkowo pracowali, a później, przez wiele lat, prowadzili gospodarstwo rolne, które przekazali mojemu bratu. Jedynemu zresztą, bo było nas tylko dwoje rodzeństwa.
Pamięta więc pani gospodarstwa dawniejsze, te rodzinne...
Trochę. Dla mnie to było zajęcie bardziej wakacyjne, bo uczyłam się daleko. W ciągu roku rodzicom pomagał brat, który z nimi mieszkał. Ale było to gospodarstwo wówczas typowe: wszystkiego po trochu. Miały te gospodarstwa swój wyjątkowy klimat, którego dziś próżno szukać...
Pani jednak z rolnictwem się nie związała...
Bo pochłonęła mnie praca w urzędzie, a także i dalsza nauka: studia zaoczne na Uniwersytecie Warszawskim na kierunku administracji. Te studia skończyłam w 1993 roku, a dziesięć lat później, tuż przed wejściem Polski do Unii Europejskiej – studia podyplomowe w Polskiej Akademii Nauk z zakresu europejskiego prawa samorządowego.
Dość rzadki to był i chyba jest kierunek. Przydał się w codziennej pracy?
Mnie tak. Uczyłam się za własne pieniądze i właściwie dla siebie. Uznałam, że wiedza o tym, jak działają i na jakich zasadach samorządy w innych krajach unijnych, będzie przydatna. W ramach zajęć mieliśmy też blok, który dotyczył pisania wniosków, aplikowania o środki unijne. Wtedy to było coś zupełnie nowego i całkowicie nieznanego, a okazało się ostatecznie bardzo potrzebne. Natomiast jeśli chodzi o prawo samorządowe w innych krajach Unii, to... nie zdążyłam ze swojej wiedzy skorzystać. Obecnie, gdy wójt nawiązuje współpracę z różnymi miejscowościami i miastami z innych krajów, nie tylko unijnych, gdybym jeszcze pracowała i np. uczestniczyła w wizytach, miałabym o czym rozmawiać z tamtejszymi przedstawicielami samorządów i... wiedziałabym, o czym oni mówią. Ale odchodzę na emeryturę...
Dokładnie z dniem 28 sierpnia 2024. Czyli ma pani za sobą nie tylko 42 lata pracy, ale jeszcze i 4 miesiące.
Jak się dobrze policzy (śmiech). W tym 30 lat jako sekretarz gminy.
To chyba rekord?
Prawie. Tylko Piotr Szopiński ze Świętajna pełni tę funkcję dłużej, od początku istnienia samorządu w Polsce.
Czyli aż czterech wójtów z panią pracowało i żaden nie chciał nic zmieniać?
Tego to ja nie wiem, ale rozmów na ten temat nie było. Faktem jest, że przepracowałam z nimi ten czas.
Któryś z aktualnych włodarzy gmin w powiecie wspomniał niedawno, że sekretarz gminy to prawa ręka wójta. Niektórzy w wójtów „dodają” sekretarzom funkcję wicewójta. Jak to wyglądało w Jedwabnie?
Byłam wicewójtem w czasach Włodzimierza Budnego. To było jeszcze w czasie, gdy funkcjonowały zarządy gmin, podobnie jak to dziś ma miejsce w samorządzie powiatowym. Była to funkcja zaaprobowana uchwałą Rady Gminy, choć nieetatowa, bez dodatkowych gratyfikacji finansowych. Polegało to właściwie na... poszerzeniu zakresu obowiązków, a wraz z nimi i odpowiedzialności.
Emerytura... czas wytęskniony, oczekiwany?
Jak najbardziej. Byłam już autentycznie zmęczona. Decyzja o tym, że odejdę z pracy od razu, gdy będę mogła, nie zrodziła się w ostatniej chwili, a była podjęta już dawno. Nie do końca wyszło to w zgodzie z tą decyzją, bo mogłam odejść z pracy już nieco ponad rok temu. Ale obiecałam wójtowi Ambroziakowi, że zostanę do wyborów i zamknę wszystkie sprawy, które po wyborach i w związku z nimi się pojawiają. I tak się stało.
I nie będzie się pani nudzić?
Nie. Po pierwsze przede mną jeszcze pięć lat w samorządzie powiatowym, bo jestem radną, a także członkiem zarządu powiatu. Nie zrywam więc więzów z samorządem i pracą w nim, nawet jeśli na innych zasadach. Po drugie aktywnie działam w stowarzyszeniu „Tanecznik”, które zajmuje się stroną organizacyjną ZPiT Jedwabno, w którym, co prawda, od wielu lat nie śpiewam i nie tańczę, ale niezmiennie jest mi bliski. Aktywni członkowie stowarzyszenia są obecnie bardzo na czasie, szczególnie że trzeba pozyskiwać środki na szereg inicjatyw, w tym na nasz piękny festiwal folklorystyczny.
To wszystko powiązane jest z dotychczasową pracą, nawet jeśli nieco inaczej... Co więc z emerytalnym czasem bez takich związków?
Odchodzę z pełną satysfakcją, w poczuciu spełnienia zawodowego. Na pewno więc czeka mnie głównie odpoczynek, relaks, najchętniej we własnym domu i ogrodzie, z ukochanymi kotami w pobliżu, a mam je trzy. Wiem, że większość osób, które odchodzą na emeryturę, deklaruje, że nadrobi zaległości w czytaniu czy podróżach... Ja ani sobie, ani nikomu innemu takich deklaracji nie składam. Pewnie, że mam odłożone książki, które jeszcze chcę przeczytać, ale może dopiero w zimowe wieczory. Za bardzo lubię bezpośredni kontakt z ludźmi, by zamknąć się w domu. W każdym razie z pewnością nie będę się nudzić, a już na pewno nie zamierzam.
PODZIĘKOWANIE
Składam serdeczne podziękowania za wieloletnią współpracę wszystkim osobom, z którymi los i praca zetknęły mnie przez minione 42 lata. Nigdy Państwa i tych lat nie zapomnę.
Jolanta Małgorzata Drężek
A jak w Szczytnie znaleźć kominiarza?
Gabi
2024-10-09 15:39:26
Pojechał zatankować !
2024-10-09 14:19:53
no sorry, poszwabski kościół (protestantyzm) i kasą idzie z podatków reszty?
Marek
2024-10-09 12:11:35
zadłużone gminy podnoszą podatki. chcą więcej ale te gminy się wyludniają, biznes ucieka lub upada w efekcie wpływa mniej. na to zadłużone gmi9ny podwyższają podatki, etc
Marek
2024-10-09 12:09:31
Stare kotlety
Goofi
2024-10-09 10:16:30
Byłe przedszkole nadaje się tylko do sprzedaży . To kompletna ruina ale działka jest fajna, za ładne pieniążki może pójść. I po kłopocie dla biednej gminy.
Ktoś
2024-10-08 16:42:22
Jak można mieć czelność twierdzić, że rodzice nie odczują podwyżek, skoro za wyżywienie dziecka chodzącego 20 dni w miesiącu trzeba będzie załpacić 400 zł?!
Krytyk
2024-10-08 16:14:07
Nasze życie jest takim , jakim uczynił je nasze myśli.
Do Pasymiak.
2024-10-08 14:46:53
Cieszę się bardzo! Legenda muzyki blisko nas!
Piotr
2024-10-08 12:48:28
Jakiś emeryt ślązak chce by w Orżynach byłe przedszkole przeznaczyć na dom seniora. Panie Wójcie – przenigdy! Wystarczy co narobił jak był radnym!
miejscowa
2024-10-08 12:25:45