Po 44 latach pracy, Urząd Gminy w Świętajnie opuściła Jolanta Łońska. Przeszła na emeryturę. W urzędzie była świadkiem zmiany ustroju, współpracowała z dwoma naczelnikami gminy i czterema wójtami. Właśnie otwiera nowy etap w swoim życiu.
Pracę w urzędzie gminy rozpoczęła w 1979 roku na stanowisku ds. planowania i statystyki. Zaraz po skończeniu technikum.
- Zajmowałam się np. mierzeniem powierzchni gruntów, a nawet liczeniem bydła – opowiada. - To były inne czasy. Nie było systemów komputerowych, wszystko robiliśmy ręcznie.
Początki w urzędzie wspomina bardzo dobrze. Jako 19-letnia dziewczyna mogła liczyć na wsparcie przełożonych oraz koleżanek i kolegów z pracy. Te nawiązane ponad 40 lat temu relacje przetrwały do dziś.
Urzędnicza droga do sekretariatu
Po czterech latach zasiliła szeregi referatu organizacyjnego, w którym była inspektorem ds. zdrowia i opieki społecznej.
- Wtedy w gminie nie działał GOPS. Pomocą mieszkańcom zajmował się urząd. Praca na tym stanowisku pokazała mi, jak wartościowe jest pomaganie innym – mówi. - Nie mieliśmy wtedy takich możliwości jak dzisiaj, ale staraliśmy się robić na maksa dużo, aby wspierać potrzebujących mieszkańców.
Dlatego, gdy w 1996 roku została awansowana na kierownika Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w stu procentach odnalazła się w tej pracy.
- Ja po prostu lubię pomagać innym. Czasami myślę, że na emeryturze zostanę wolontariuszką – zaznacza.
W tym czasie GOPS nie był oddzielną instytucją.
- Wchodził w skład urzędu. Można powiedzieć, że był formą referatu – wyjaśnia pani Jola.
Jolanta Łońska „dowodziła” nim sześć lat. Potem wróciła do referatu organizacyjnego, w którym była odpowiedzialna za kadry. Jednak panią Jolę większość osób zna z sekretariatu. Przez wiele lat była „pierwszym kontaktem” dla interesantów. To jej charakterystyczny głos odzywał się w słuchawce, gdy ktoś dzwonił do urzędu. - Do sekretariatu trafiłam przypadkiem. Koleżanka wyjeżdżała za granicę na dłuższy czas i ówczesny wójt powiedział jej, że jeżeli znajdzie zastępstwo, to dostanie wolne. Poprosiła mnie o to zastępstwo. Koleżanka nie wróciła, a ja wsiąkłam w sekretariat – opowiada.
Nie samą pracą człowiek żyje
Prywatnie pani Jola jest żoną pana Janka. Mąż wypatrzył ją przez okno w domu, gdy wysiadała na przystanku autobusowym przed urzędem. - Później częściej był u mnie niż u siebie w pracy. Niektórzy żartowali, że chyba się zatrudnił w urzędzie – opowiada z uśmiechem. - W końcu musiałam się zakochać. Mąż był bardzo przystojny i szarmancki.
Rok później powiedzieli sobie sakramentalne tak. Pierwsza córka Małgorzata na świecie pojawiła się w 1982 roku. Po niej urodziła się Kasia.
- Dziewczyny są naszym największym sukcesem. Jestem z nich dumna, a najważniejsze dla mnie jest to, że są ze sobą zżyte i mogą na siebie liczyć – podkreśla.
Rodzina jest szczególnie ważna dla pani Joli. Jej zięciowie, których uwielbia, są z nią blisko związani. Na Sławku i Arturze zawsze z mężem mogą polegać. Jej życiem od kilkunastu lat zawładnęły wnuki. Jest babcią Oliwii, Alka, Aleksandra, Juliana i Jasia.
- Moje córki kocham nad życie, ale miłość do wnuków jest szczególna. Kiedy urodziła się Oliwia po prostu oszalałam z radości. To jedyna dziewczynka i od urodzenia księżniczka babci – mówi.
Jola Łońska jest rodowitą spychowianką. Ma dwie siostry. Jedna z nich mieszka w Szczytnie, druga w Australii. Wizyta u tej drugiej jest jednym z marzeń pani Joli.
W życiu pani Joli było również sporo trudnych chwil. Nie lubi do nich wracać.
- Zawsze, gdy pojawia się problem, skupiam się na tym, aby go rozwiązać. Dopiero później pozwalam sobie na to, by go odchorować – mówi. - Myślę, że nie jestem taka twarda, jak postrzegają mnie inni.
Dwie epoki, sześciu szefów
- Nigdy nie zastanawiałam się nad zmianą pracy. Lubiłam to, co robię. Chyba głównie ze względu na to, że pracowałam z ludźmi – mówi. - A ja kocham ludzi. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym pracować w miejscu, w którym nie miałabym z nimi kontaktu.
Niektórzy o pani Joli mówią, że jest legendą tego miejsca. Mało kto miał taką możliwość jak ona, by obserwować wszystkie zachodzące w urzędzie zmiany. - Takie jest życie. Nie widzę w tym nic szczególnego. Nie będę udawać, że zmiany nie były dla mnie stresujące.
Tych doświadczyła całe mnóstwo. Pracę zaczęła w PRL-u a kończyła w demokratycznej Polsce. Zatrudniał ją naczelnik gminy, a pożegnała wybrana przez mieszkańców wójt. W sumie pani Jola miała 6 szefów.
- Każdy był inny, ale wszyscy byli dobrymi pracodawcami. Na żadnego z nich nie mogę powiedzieć nic złego – podkreśla.
Decyzję o przejściu na emeryturę podjęła spontanicznie. Wstała rano i wiedziała, że czas otworzyć nowy rozdział w życiu.
- Dojrzewałam do tego trochę. Dobry miesiąc się z tym oswajałam. Ale decyzja zapadła, mąż mnie w niej wspierał i tak od kilku dni jestem emerytką. Chociaż jeszcze czuję się, jakbym była na urlopie – żartuje. - Powoli zastanawiam się co dalej.
jarosław kamiński
to od kiedy tam w urzędach pracują?