Czwartek, 21 Listopad
Imieniny: Cecylii, Jonatana, Marka -

Reklama


Reklama

Szczycieńskie losy Mazurów - Erwin Syska (cz. 1)


Historię ziemi szczycieńskiej tworzyli ludzie. Czas więc i o nich coś więcej napisać. Dziś początek losów Erwina Syski z Wałów.


  • Data:

Rodzinne Wały

 

- Urodziłem się w Wałach w 1933 roku. Nasz dom znajdował się właściwie na kolonii przy drodze biegnącej w kierunku Gawrzyjałek. Miałem dwoje rodzeństwa – siostrę i młodszego brata – wspomina Erwin Syska. Jego mama zajmowała się domem, a ojciec handlem końmi. Ojciec Erwina był inwalidą wojennym, który stracił nogę podczas potyczki w 1915 roku. Kalectwo nie pozwalało mu na uprawę roli więc zajął się handlem końmi i posiadał nawet bardzo ważne państwowe upoważnienie, które pozwalało mu konie skupować i odsprzedawać z zyskiem. Przed II wojną uzyskał od armii też specjalny certyfikat, pozwalający na podpisywanie umów z wojskiem i dostawą dla niego specjalnie wyselekcjonowanych koni. Interes na tyle dobrze się rozwijał, że w drugiej połowie lat trzydziestych rodzina Sysków jako jedyna we wsi posiadała samochód.

 

Wiejska szkoła

 

- Aż do 3 klasy chodziłem do szkoły powszechnej w Wałach. Moja mama doszła do wniosku, że ostatni rok szkoły powszechnej powinienem ukończyć w Szczytnie, co zapewne pomogłoby mi zaaklimatyzować się w nowym, miejskim już środowisku. I tak też się stało. Czwartą klasę szkoły podstawowej ukończyłem już w Szczytnie.

 

 

Erwin Syska.

 

 

 

Niewątpliwie matka Erwina uznała, że poziom nauczania w Szczytnie jest wyższy. W Wałach, w dwóch łączonych klasach nauczał zaledwie jeden nauczyciel, który w czasie zajęć zamieniał na przemian izby lekcyjne.

 

Edukacja w Szczytnie

 

W pierwszej połowie lat czterdziestych, a dokładnie w 1943 roku, młody Erwin w wieku 10 lat rozpoczął naukę w Hindenburggymnasium (obecnie Zespół Szkół nr 2). Ówczesnym rektorem czyli dyrektorem szkoły był Max Gustaw Meyhöfer, człowiek wszechstronnie wykształcony. Studiował między innymi germanistykę, historię, geologię i teologię. W 1912 roku w wieku zaledwie 23 lat otrzymał tytuł doktora historii. W szczycieńskiej Hindenburgschule nauczał w klasach starszych historii i łaciny.

 

W tym budynku (obecnie Plac Juranda) Erwin Syska mieszkał na stancji.

 

 

Jak wspomina pan Erwin, w szkole były różne profile nauczania, począwszy od przedmiotów humanistycznych, m.in. nauki języka francuskiego i angielskiego, a skończywszy na naukach ścisłych: fizyce, matematyce i chemii. Szkoła była placówką przeznaczoną wyłącznie dla chłopców. Uczyli się w niej młodzieńcy z całego ówczesnego powiatu szczycieńskiego. Dla części z nich przeznaczono internat z 60 miejscami, natomiast dla tych, którym zabrakło w nim miejsca, rodzice musieli znaleźć w mieście stancję, ale z tym, jak wspominał pan Erwin – nie było raczej problemu. Zajęcia w szkole rozpoczynały się dokładnie o 8 rano, a kończyły o 14.00.


Reklama

 

Gdyby moja matka nie znalazła stancji, musiałbym z Wałów dojeżdżać codziennie do Szczytna. A czym? Chyba tylko pocztowym samochodem, który zbierał przesyłki i listy z poszczególnych miejscowości.

 

Pan Erwin opowiada, że musiałby wstawać o 5 rano, by pokonać kilometr drogi do miejsca, skąd ten samochód odjeżdżał. - Nie było to problemem w ciepłe miesiące w roku, ale takie „spacery” zimą moja matka już nie pozwoliła.

 

Jednak przez pierwsze tygodnie swojej edukacji jeszcze podstawowej, dojeżdżał do Szczytna pocztowym samochodem. - Dojeżdżało nas do Szczytna kilku i bywało tak, że lekcje kończyliśmy niekiedy wcześniej, a coś z wolnym czasem do godziny 15, gdy odjeżdżał samochód - musieliśmy coś zrobić. Wolny czas spędzaliśmy najczęściej na szwendaniu się po mieście lub odwiedzaliśmy cukiernię nieopodal budynku poczty.

 

Hindenburggymnasium w którym się uczył Erwin Syska (obecnie ZS nr2)

 

 

Stancja u prawnika

 

Cieszyłem się z faktu, że mogłem się uczyć w Szczytnie. Wcześniej z Wałów nosa nie wytknąłem i miasto to już dla mnie, dzieciaka, to był wielki świat. Szczytno na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych ubiegłego stulecia było pięknym miastem – opowiada pan Erwin.

 

Wczesną jesienią 1943 roku matka Erwina rozpoczęła poszukiwania dla swojego syna dobrej stancji. Pomogły kontakty handlowe i towarzyskie męża. Do grona jego znajomych należał prawnik o nazwisku Lipka, który miał swój dom i prowadził w nim kancelarię adwokacką przy dzisiejszym zjeździe z ronda w kierunku ulicy Kościuszki. Ponadto oprócz kancelarii prawniczej, Lipka posiadał również restaurację i sklep, a ojciec Erwina był jego częstym klientem.

 

„Wielki świat”

 

Erwin otrzymał do dyspozycji jeden z pokoi mieszkania Lipki. - Miałem świetny widok na centrum miasta, ponieważ pokój był na piętrze, a okno znajdowało się w narożnej części budynku i było skierowane na dzisiejszą ulicę Odrodzenia. Oczywiście jako uczeń, miałem swoje obowiązki i jako priorytet traktowałem przede wszystkim naukę, ale miasto mnie fascynowało.

 

Dla wiejskiego chłopaka był to przedsionek wielkiego świata. Na wsi oprócz codziennych zwykłych obowiązków jako ucznia, musiał również pracować w rodzinnym gospodarstwie. Jako dziesięcioletni chłopiec nie był kierowany przez rodziców do cięższych prac, ale i tych lżejszych nie brakowało. - Mój ojciec nie lubił, gdy się nudziłem. Zawsze znalazł dla mnie jakieś zajęcie, na przykład wypasanie krów.

 

Życie w Szczytnie dla młodego Erwina było zupełnie inne. - Po zakończeniu zajęć w szkole wracałem na stancję i jadłem jakiś posiłek. Następnie musiałem odrobić lekcję i powtórzyć materiał, który przerabialiśmy w szkole. Cały popołudniowy wolny czas młody Erwin wykorzystywał, jak tylko mógł. Poznał nowych kolegów i przyjaciół, a tych jak twierdzi – miał dość sporo.

Reklama

 

Coś dla ciała i duszy

 

- Lody. U nas na wsi jadało się je najczęściej jako deser, który był podawany do niedzielnych i świątecznych posiłków. Tu w Szczytnie było zupełnie inaczej. Od wiosny do jesieni, po zakończeniu swoich obowiązkowych popołudniowych zajęć, swoje pierwsze kroki kierowałem w kierunku najbliższej cukierni, by raczyć się tym zmrożonym smakołykiem. Byłem też dość częstym gościem biblioteki, która w czasie mojej szczycieńskiej edukacji mieściła się w budynku ratusza. Bywało, że wypożyczałem po kilka książek tygodniowo i zawsze je wszystkie przeczytałem – dodaje z dumą.

 

Pan Erwin pamięta swoje pierwsze urodziny, spędzone poza domem. - Była to dla mnie ogromna niespodzianka. Pewnego dnia, gdy wróciłem ze szkoły, pani Lipka zaprosiła mnie do salonu. Wchodzę, a tam zastawiony stół, na którym znajdowały się głównie słodycze. Towarzyszyło mi kilku kolegów z klasy. Było mi bardzo miło, bo u mnie, jak i w większości mazurskich domów obchodziło się urodziny na ogół bardzo skromnie. Życzenia, jakiś kuch (ciasto) i herbata oraz niewielkie podarunki, a tu w Szczytnie przypominało to niewielkie przyjęcie.

 

Kino i propaganda

 

Jak opowiada pan Erwin, dość często wraz z kolegami odwiedzał kino, które mieściło się mniej więcej na środku dzisiejszej ulicy Odrodzenia w jednej z kamienic. - Nie było filmu, na który z kolegami byśmy nie poszli. Każdy ówczesny seans rozpoczynał się „Die Deutsche Wochenschau” - niemiecką kroniką filmową, w której najczęściej były ukazywane „sukcesy” niemieckiej armii na frontach. W 1944 roku wraz z kolegami mieliśmy zaledwie po jedenaście lub dwanaście lat, ale oglądając taką kronikę i tak wiedzieliśmy, że jest to propaganda. W domu coraz częściej mówiło się o tym, że Ruscy wcześniej czy później i tak wejdą do Prus Wschodnich, i odbiją na nas, mieszkańcach, krzywdy doznane w czasie wojny.

 

Nieuchronnie zbliżająca się klęska III Rzeszy nie była jednak tematem powszechnych rozmów. - Miałem kolegów i przyjaciół, ale i tak trzeba było być ostrożnym. Nie ze względu na to, że ktoś pójdzie z jakimś donosem, ale wystarczało ryzyko, że któryś z nich powie nieopatrznie coś w domu, a niektórzy rodzice moich znajomych do końca i ślepo wierzyli w Hitlera.

 

 

 

Opisy doz zdjęć: 001. Erwin Syska.

002. W tym budynku (obecnie Plac Juranda) Erwin Syska mieszkał na stancji.

003. Hindenburggymnasium w którym się uczył Erwin Syska (obecnie ZS nr2)

 

 



Komentarze do artykułu

Ryszard

Niech Ci knieja wiecznie szumi Kolego.

Wojtek Piecewicz

Pozdrawiam dobrego człowieka, dużo zdrowia

Janusz Ostapiuk

Serdecznie pozdrawiam. Bardzo ciekawa historia Twojej młodości. Dobrze, że skończyło się szczęśliwie aczkolwiek pewnie wolałabyś dalej być Mazurem i mieszkać w Wałach. Darz Bór

ERWIN SYSKA

Ja bym chal ten pelny Artikel przes e-mail (esyba@t-online.de) do cytania, widze go perzy ra!! Proze Serd. pozdrawiam Erwin Syska

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama